Czy coś może zatrzymać Krystynę Jandę w procesie działania i tworzenia? Jak się okazuje - niewiele, a jeśli już, to na bardzo krótko. Obowiązujące do niedawna przymusowe ograniczenie wszelkiej działalności teatralnej sprawiło, że jedne z najważniejszych oraz najbardziej lubianych warszawskich teatrów, Polonia i Och, były zamknięte na głucho. Ale w pierwszym momencie, w którym restrykcje zostały poluzowane, Krystyna Janda razem z zespołem współpracowników zabrała się ostro do pracy, żeby przygotować nowe premiery. Jedną z nich jest właśnie pokazana dopiero co „Wspólnota mieszkaniowa”.  

Oba teatry Fundacji Krystyny Jandy pracują na tyle, na ile mogą: w okrojonym repertuarze i z ograniczoną liczbą publiczności. Jak wiemy, obecnie dopuszczalne jest organizowanie wesel na 150 osób, na których ludzie przez kilkanaście godzin łamią wszelkie reguły sanitarne, tudzież mszy w kościołach na kilkaset upakowanych obok siebie wiernych, a niedopuszczalne jest to, żeby teatry mogły działać pełną parą. Nawet nie próbuję znaleźć w tym jakiejkolwiek epidemiologicznej logiki. Jedyna konstatacja jaka mi przychodzi do głowy jest dość smutna: kultura i ludzie kultury kompletnie nie obchodzą rządzących. 

Krystyna Janda miała niebywały zmysł, że sięgnęła po komedię Havelki akurat teraz, w sytuacji, w której my, Polacy nie potrafimy dogadać się ze sobą, dzielą nas spory o rzeczy ważne i nieważne, nie potrafimy zjednoczyć się dla dobra nas samych, obstajemy przy czymś bez powodu, tylko po to, żeby komuś dokuczyć, wyznajemy okropną, antyspołeczną, oportunistyczną i od niedawna usankcjonowaną na najwyższych szczytach władzy zasadę „nie, bo nie”. Krystyna Janda nie od dziś jest uważną obserwatorką życia społecznego. Niczym najczulsza membrana odbiera sygnały płynące ze strony ludzi i przetwarza je na sztukę. Wystawienie w Och-Teatrze „Wspólnoty mieszkaniowej” jest tego przykładem. To nie tylko komediodramat ze wspaniałym wachlarzem ludzkich charakterów oraz drzemiących w nich małości, karmionych resentymentami, ale przede wszystkim sztuka, na którą będziemy patrzeć trochę przez palce, z powodu wstydu za nas samych i wstydu za innych.  Wiele i wielu z nas odnajdzie siebie i swoje cechy w postaciach mistrzowsko granych przez tuzin wspaniałych aktorów. „Wspólnota” to nie tylko bardzo udany seans terapii śmiechem, ale również - dla bardziej refleksyjnych - autoterapii. Możliwość spojrzenia na siebie z dystansu, dostrzeżenia swoich zalet i wad, a w konsekwencji być może zaopiekowania się sobą, samoprzytulenia, tak koniecznego w obecnych, trudnych czasach.

Havelka opisał sytuację spotkania kilkunastu lokatorów, mieszkających w tym samym domu, na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej.  Kłócą się ze sobą niemiłosiernie, nie są w stanie wypracować konsensusu, nie obchodzi ich nic poza własnym mieszkaniem. Nietrudno odnaleźć w metaforze domu - naszego kraju, a w metaforze lokatorów - nas samych, którzy zapomnieliśmy, że to, za co cały świat nas do tej pory podziwia, to ruch Solidarności z lat 80-ych. Dziś sponiewierany, zatracony, przeinaczony.

Krystyna Janda, reżyserując „Wspólnotę mieszkaniową” nie poszła po najmniejszej linii oporu. Mogę sobie wyobrazić, że wielu reżyserów z tekstu Havelki mogłoby zrobić lekką komedię. Ale w Ochu mamy wystawienie nieoczywiste, wielowarstwowe i niebanalne. Po pierwsze, Krystyna Janda postanowiła, że nie rozpieści widzów lekkimi gagami, tylko skłoni ich do refleksji, przemyślenia własnych czynów i tak ukształtuje postaci, że widzowie niejednokrotnie będą mieli poczucie dojmującej bezsilności, wynikającej z obserwowania obezwładniającej głupoty i uporu niektórych postaci dramatu. Po drugie, poszerzy spectrum postaci o osobę niepełnosprawną fizycznie i umysłowo, która już w pierwszych minutach sztuki wyraźnie „zatrzymuje” widzów w ich polityczno-poprawnych reakcjach: „Mam śmiać się z kaleki? No jakoś nie wypada…”. Po trzecie, wystawienie „Wspólnoty mieszkaniowej” w Ochu po raz kolejny pokazuje, że Janda jest mistrzynią reżyserowania tzw. sytuacji na scenie. 

Niezwykle upraszczając – reżyserzy dzielą się na dwie grupy. Jedna to ci, którzy przystępując do pracy z aktorami, nie bardzo wiedzą, co chcą osiągnąć. Końcowy efekt wykuwany jest w trakcie prób i aktorskich improwizacji. Druga grupa reżyserów, zaczynając pracę nad sztuką wie, co chce uzyskać. Ma całość w głowie. Jest zdecydowana i bardzo dobrze ogarnia całość. Odnoszę wrażenie, że Janda-reżyserka należy do tej drugiej grupy. Być może z tego powodu aktorzy tak bardzo lubią z nią pracować. Ten rodzaj tworzenia sztuki na scenie daje bardzo dobry efekt końcowy. Nie inaczej jest w przypadku „Wspólnoty mieszkaniowej”. Pomimo tego, że na scenie jest kilkunastu aktorów, którzy nie schodzą z niej niemalże przez cały czas trwania spektaklu, a sama scena Ochu jest dość „trudna”, to aktorzy grają w bardzo dobrym rytmie, doskonale odnajdują się w zaaranżowanych sytuacjach, uderzają w punkt. 

Odnoszę wrażenie, że reżyseria takich wielopostaciowych, trudnych reżysersko dramatów wychodzi Krystynie Jandzie najlepiej! I od zawsze wychodziło, począwszy od jej debiutu reżyserskiego, czyli kultowego przedstawienia „Na szkle malowane” w Teatrze Powszechnym w Warszawie wystawionego przed ćwierćwieczem, skończywszy na „Wspólnocie” w Och-Teatrze. 

Jednak jest jeden warunek do tego, żeby podążyć za wizją Krystyny Jandy. Trzeba być dobrym, czułym i bystrym aktorem! Dla ciamajd nie ma tam miejsca. We „Wspólnocie mieszkaniowej” zachwycają wszyscy. Wycyzelowane są mniejsze pod kątem dramaturgicznym role grane przez Stanisława Brejdyganta czy Natalię Berardinelli. Dopieszczone aktorsko są role Cezarego Żaka, Izabelli Olejnik czy fenomenalnego Michała Zielińskiego – którego „ciałoplastyczność” jest zdumiewająca. Bardzo dobrze poprowadzone są role Piotra Ligienzy oraz Sebastiana Perdka, którzy z minuty na minutę pokazują, że nie znaleźli się na tej scenie przypadkowo, rozwijając aktorskie skrzydła w finale przedstawienia. Po raz kolejny swój znakomity komediowy talent pokazuje Mirosław Kropielnicki, grający wilka w owczej skórze. Niezwykle pięknie wymyślona jest postać Roubíčkovej, grana przez Izabelę Dąbrowską – niezwykle uważną aktorkę – mało kto potrafiłbym tak delikatnie i niejednoznacznie zagrać oficjalistkę i koniunkturalistkę w jednym. Fascynująca jest Agnieszka Więdłocha, która w pewnym momencie odbija się od swojej kruchości i delikatności, pokazując niezwykłą aktorską siłę i prowadząc oś dramaturgiczną spektaklu. Ta aktorka ma dużą dramaturgiczną moc oraz pewien rodzaj bardzo rzadkiego wewnętrznego światła, którym emanuje na scenie. 

Na szczególną uwagę zasługuje duet grający byłe małżeństwo: Katarzyna Żak jako Horváthová i Grzegorz Warchoł jako Kubát. Założę się, że nie było ani jednego widza, który w czasie spektaklu nie chciałby z niemocy, udusić któreś z nich – oczywiście mówię o postaciach, a nie samych aktorach, którzy grali jak z nut. Grzegorz Warchoł z pewną dezynwolturą gra człowieka, który w każdej sytuacji potrafi ustawić się z wiatrem, a ostatnia z rzeczy, na którą może cierpieć, to wyrzuty sumienia. Katarzyna Żak – znakomita aktorka z ogromnym talentem do znikania w postaci – wspaniale gra nieszczęśliwą, pogubioną w życiu, zalęknioną kołtunkę. Katarzyna Żak daje widzowi poczucie pewności. Nie ma w jej postaci zawahań. Jest precyzja i zawodowe mistrzostwo. 

Głębokie ukłony należą się również pozostałym twórcom spektaklu. Brawa dla Zuzanny Markiewicz i asystującej jej Małgorzaty Domańskiej, które dzięki bardzo dobrym kostiumom pomogły aktorom w stworzeniu postaci oraz za to, że wyczarowały na scenie nieprzyjazną przestrzeń strychu, na którym grasują upiory ludzkiej głupoty, wyłażące z postaci sztuki. Ogromne gratulacje należą się jednej z najlepszych, jeśli nie najlepszej reżyserce światła, Mistrzyni Światła, Katarzynie Łuszczyk, która miała bardzo trudne zadanie przy takim ustawieniu sceny, takiej scenografii i tak wielu aktorach na scenie. Ale – co w ogóle mnie nie dziwi – poradziła sobie znakomicie. 

Prapremiera „Wspólnoty mieszkaniowej” w obecnej sytuacji społeczno-politycznej, w jakiej się znajdujemy, to coś więcej niż kolejne teatralne wystawienie sztuki. To przedstawienie, które podsumowuje i zaczyna pewną epokę, okres moralnego rozchwiania, sytuację, w której, jak czytamy w programie „za własność jesteśmy w stanie oddać wolność. A przecież tylko od nas zależy, czy nasz dom, w którym mieszkamy, będzie dawał schronienie wszystkim – niezależnie od stylu życia, poglądów politycznych, wyznawanej wiary, orientacji seksualnej, koloru skóry – czy też, wskutek naszej kłótliwości, małości, braku ustępstw, nietolerancji oraz źle rozumianego poczucia własności, nasz dom zawali nam się na głowę”. 

  • Jiří Havelka
  • WSPÓLNOTA MIESZKANIOWA
  • reż. Krystyna Janda
  • Och-Teatr
  • Premiera 16 lipca 2020 roku

ZOBACZ:  DiCaprio, Delon, Eastwood, Newman: retro zdjęcia gwiazd w strojach kąpielowych [GALERIA]

CZYTAJ TEŻ: Tomasz Sobierajski w ELLE MAN: Aktorzy na tablety i smartfony! [FELIETON]

WIĘCEJ O TEATRZE: Międzynarodowy Dzień Teatru: Słownik teatralny Tomasza Sobierajskiego