Jest 2008 rok. Mam 15 lat. Słucham Kings of Leon, Franz Ferdinand, Muse i Avril Lavigne. Noszę postrzępione mikroszorty, nabijany ćwiekami skórzany pasek, za dużą koszulkę Arctic Monkeys i przewiązany na szyi wąski, satynowy szalik. Marzę o kaloszach Hunter, by jak Kate Moss brodzić w błocie na festiwalu w Glastonbury. Ubóstwiam styl Mary-Kate Olsen, Alexy Chung i Sienny Miller. To czasy telefonów z klapką, którą ostentacyjnie trzaskam za każdym razem, gdy kończę rozmowę, iPodów nano, Tumblra (przodka Instagrama) i „cyfrówek”, zastępujących analogowe aparaty rodziców. Stylizacje, które noszę do szkoły, są chaotyczne i nieprzemyślane – nic do siebie nie pasuje, ale intryguje (przynajmniej mnie). Wszystko po to, by efekt końcowy był jak najbardziej, dziś powiedzielibyśmy, hipsterski.

Kiedy 14 lat później analizuję trendy na nowy sezon, zauważam na pokazach pierwsze oznaki stylu z czasów, gdy byłam nastolatką. Kiczowate lub podarte rajstopy (Gucci), spodnie z dziurami (Dsquared2), skórzane kurtki vintage (Acne Studios), T-shirty z szafy chłopaka (Coach), sportowe bluzy łączone z cekinowymi spódnicami (Celine), postrzępione szorty (Blumarine), sukienki boho noszone na spodnie (Louis Vuitton), wąskie szaliki wiązane na szyi (Miu Miu). Podobieństwo widać nie tylko w pojedynczych elementach, lecz także w ogólnym klimacie stylizacji – nonszalanckich i kompletnie niepoukładanych. To tzw. styl indie sleaze, z którego projektanci czerpią dziś garściami (nawet jeśli się do tego nie przyznają). 

Ta tendencja z lat 2006–2012 (daty są umowne) dotychczas nie miała nazwy, aż kilka miesięcy temu nowojorska badaczka trendów Mandy Lee ochrzciła go intrygująco w wiralowym wideo na TikToku – indie sleaze. Jak jednym słowem określić ten styl? Nie da się. Jest tak eklektyczny, że mieści w sobie zarówno glamour, boho, rock, punk, jak i grunge. Powstał w okresie największej popularności indie rocka (skrót od „independent”, zespoły grające tę muzykę często wydawały płyty w niezależnych wytwórniach), był wyrazem sprzeciwu wobec mainstreamu, tzw. ery Y2K (umownie lat 2000–2009), czyli słodkich i kusych stylizacji gwiazd MTV, m.in. Paris Hilton czy Britney Spears. Kto modelowo nosił indie sleaze? Wszyscy wychodzący nad ranem z nocnych klubów i uczestnicy festiwali muzycznych, np. Glastonbury. Brytyjskie it-girls, piosenkarki i dziewczyny muzyków – Kate Moss (jej ówczesnym chłopakiem był Pete Doherty), Sky Ferreira, Alice Dellal, Agyness Deyn czy Lily Allen. Zza oceanu do listy dodajmy Lindsay Lohan, Ashlee Simpson i Mary-Kate Olsen (zanim została minimalistką). Najważniejsza w stylu indie sleaze była niechlujność (z ang. sleaze): rozdarcia, dziury, powyciągane rękawy to mile widziane elementy looku, podobnie jak rozmazana kreska (na oku, ustach) czy lekko rozczochrane włosy, jakbyś właśnie wstała z łóżka. „Sleaze” był na tyle istotny, że w każdej parze butów, którą dostałam od rodziców, musiałam najpierw przejść się po piachu, żeby nikt nie pomyślał, że są nowe. Wyobraź sobie Mary-Kate Olsen w oversize’owej koszuli w kratę, legginsach, botkach na obcasie i skórzaną shopperką albo Kate Moss w mikroszortach, spranym T-shircie, militarnej kamizelce i kapeluszu – to właśnie ideały indie sleaze.

Skąd nagłe zainteresowanie stylem, od którego zmierzchu nie minęło nawet 20 lat? W sprawę jest jak zawsze wplątana generacja Z, muzyka i Instagram. Isabel Slone, dziennikarka portalu HarpersBazaar.com, twierdzi, że indie sleaze to ostatni trend dziejący się tu i teraz, tuż przed uderzeniem wirtualnej rzeczywistości i social mediów. Według niej powrót do niego jest reakcją na coraz większą popularność metaverse’u  (co sprawia, że część z nas tęskni za analogową rzeczywistością) oraz na galopującą inflację. Kilka lat temu, żeby być indie sleaze girl, można było kupić ciuch za pięć złotych (lub – jak śpiewał Macklemore – za 99 centów), ponieważ modowe łupy zdobywano w lumpeksach (dziś ceny w second-handach zrównują się z tymi z sieciówek). 

Prognostka trendów Mandy Lee przyczyny renesansu tego stylu dopatruje się w przymusowej izolacji spowodowanej pandemią. „Ludzie łakną kontaktu i kreatywności. 15 lat temu subkultura indie sleaze wraz z muzyką i sztuką była potężnym społecznym spoiwem” – uważa. Powrót festiwali muzycznych z pewnością ma wpływ na ponowną popularyzację trendu.  W Polsce klimaty indie sleaze poczujesz na koncercie  The Killers, Tame Impala czy słuchając płyty Muse (premiera już 26 sierpnia). I chociaż wyrosłam z noszenia tunik z legginsami i butów na obcasie do każdej stylizacji (odkryłam sneakersy!), przeglądając swoje stare zdjęcia zwróciłam uwagę na luz, który cechował tamte zestawienia. Ubierałam się dla siebie, a nie do fotografii. I jeszcze to, że indie sleaze ceni indywidualizm i ciężko podrobić unikatowe looki oparte na vintage. Jego powrót potraktujmy więc jako odpoczynek od skupienia się  na tym, co i gdzie wypada nosić, a co nie. Letnie festiwale i koncerty to dobry moment, żeby trochę spuścić z tonu.

ELLE Polska 8/2022