Ale zacznę od tego, że nie doczekaliśmy się takiej ikonicznej serii w Polsce. To znaczy, w ostatnich latach kryminały dla dzieciaków publikuje Marta Guzowska w serii „Detektywi z Tajemniczej 5”, ale niestety ciągle im daleko do popularności chociażby „Biura detektywistycznego Lassego i Mai”. To nie znaczy, że postacie dziecięcych, nastoletnich detektywów nie pojawiały się w polskiej literaturze. Wystarczy tu wspomnieć „Kapelusz za 100 tysięcy” Adama Bahdaja. Ten motyw pojawiał się też w powieściach Edmunda Niziurskiego, ale były to pojedyncze tytuły. Tymczasem książki o braciach Hardy publikowane są w Stanach Zjednoczonych od 1927 roku! I wciąż cieszą się popularnością. W Polsce najpopularniejszą serią kryminalną dla młodzieży był „Pan Samochodzik” Zbigniewa Nienackiego. Ale tam dzieciaki występowały jednak w rolach drugoplanowych, a zagadki rozwiązywał dorosły.

Motyw ten był oczywiście wielokrotnie zmieniany, parodiowany i modyfikowany. A ja pomyślałem sobie, że zwrócę Państwu uwagę na dwa filmy, które go twórczo przetwarzają. Jedna nowość i jeden starszy. Zacznę od tego drugiego, czyli od „Brick” („Kto ją zabił”) Riana Johnsona. Reżysera, który ma na swoim koncie „Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi”, ale też znakomite „Na noże”. Na „Brick” (nie potrafię przekonać się do polskiego tytułu) trafiłem kiedyś przypadkiem skacząc po kanałach. Zobaczyłem jedną scenę, uniosłem brwi zaskoczony, niepewny czy trafiłem na komedię, czy na kryminał i nie rozumiejąc jeszcze, o co chodzi. A potem oglądałem już do końca jak zahipnotyzowany.

Moje zmieszanie wynikało z konwencji filmu. To opowieść o młodym licealiście (Joseph Gordon-Levitt), który próbuje rozwikłać zagadkę śmierci swojej dziewczyny. Bohaterami są więc uczniowie, którzy jednak z kamiennymi twarzami wyrzucają z siebie kwestie żywcem wyjęte z policyjnych dramatu. Pamiętacie na pewno Państwo tą scenę (bo pojawia się w co drugim filmie), kiedy dzielny detektyw rzuca odznaką na biurko swojego szefa. No to tutaj Gordon-Levitt naciskany przez dyrektora, żeby opowiedział mu o bójce na przy szkolnym parkingu, mówi, żeby dyrektor albo go zawiesił, albo dał mu spokój. Efekt tego wszystkiego jest dziwny, ale równocześnie zachwycający. „Brick” jest w pewnym sensie esencją czarnego kryminału i ma w sobie wszystko, co w tym gatunku najlepsze. Świetnie wymyślony, doskonale zagrany, ociekający klimatem.  

Nowością natomiast jest kanadyjski „Kid detective” Evana Morgana z Adamem Brodym w roli głównej (do zobaczenia u nas na serwisach VOD). Główny bohater Abe Applebaum był właśnie takim nastoletnim detektywem. Bystrym dzieciakiem, który rozwiązywał zagadki kryminalne w swoim miasteczku. Uwielbiany przez wszystkich, stał się lokalną atrakcją. Odebrał klucze do miasta, doczekał się materiałów o sobie w lokalnej gazecie. Ale teraz ma trzydzieści dwa lata, ciągle próbuje żyć dawnym życiem, chociaż z bohatera stał się pośmiewiskiem. I nie może pogodzić się z faktem, że nie był w stanie odnaleźć swojej zaginionej przed laty koleżanki. Wszystko zmienia się w momencie, kiedy do jego biura detektywistycznego przychodzi młoda dziewczyna i prosi go o pomoc w odnalezieniu zabójcy jej chłopaka.

„Kid detective” to przejmująca czarna komedia. Abe przez lata stał się rozczarowaniem. Dla swoich rodziców, całego miasteczka, a przede wszystkim samego siebie. Utkwił w dziecięcej zabawie i zarabia na życie rozwiązując takie sprawy, jak zagadka zjedzonego tortu czy zagadka zaginionego kota. Za dużo pije, nadużywa narkotyków, mieszka w zaniedbanym lokalu ze współlokatorem, który go wyśmiewa i ciągle jest finansowo zależny od swoich rodziców. W rezultacie, kiedy w końcu dostaje zlecenie w sprawie morderstwa, jego pierwszą reakcją jest niedowierzanie. I chyba słusznie, bo jest najmniej odpowiednią osobą, żeby się tym zająć. Wciąż zachowuje się, jakby miał trzynaście lat. Wciąż stosuje te same metody, które robią wrażenie tylko na dzieciach. Ale oprócz tego stał się cynikiem, kłamcą i nieudolnym manipulatorem. Na szczęście Adam Brody gra go w taki sposób, że trudno bohatera nie lubić. Do tego w całej tej mrocznej, nieprzyjemnej w gruncie rzeczy opowieść o rozczarowaniu dorosłością i własnym życiem, jest dużo humoru.

I „The brick”, i „Kid detective” bawią się motywem nastoletniego detektywa. Robią to w zupełnie różny sposób, osiągają zupełnie różne rezultaty. Pierwszy, przy całej zawartej tam ironii, jest cholernie na serio. „Kid detective” potrafi zaskoczyć poważną, przejmującą sceną, ale zdaje sobie sprawę z potencjału komicznego, jaki tkwi w samym pomyśle na tą historię, i udanie go wykorzystuje. Ale oba są przede wszystkim świetnymi kryminałami.

A swoją drogą, jestem ciekaw, czy ktoś kiedyś wpadnie na pomysł, żeby napisać książkę o podstarzałych Wilhelmie Tellu, Sokolim Oku i Wiewiórce, którzy po latach odnajdują wehikuł pana Samochodzika i wyruszają nim na poszukiwania Bursztynowej Komnaty albo innego Złotego Pociągu.