ZAMIAST PRZEWODNIKA
Airbnb oferuje bowiem to, czego nie da nam nawet najbardziej luksusowy hotel: kontakt z miejscowymi. A kto lepiej niż oni wie, gdzie pójść na najlepszy falafel czy jak ominąć kolejki w Luwrze. Aga podkreśla, że wszyscy gospodarze byli bardzo pomocni. – Przyjeżdżamy do Londynu, a właścicielka mieszkania wita nas „dzień dobry”. Okazało się, że jest Żydówką, a jej dziadkowie pochodzili z Polski. Opowiada nam o swojej rodzinie, o tym, że ma problemy przy wjeździe do Izraela, bo nie mówi po hebrajsku. Dzięki niej zwiedzamy multietniczne Portobello czy dzielnice hipsterów: Shoreditch i Brick Lane. Nocleg w Paryżu to znów strzał w dziesiątkę. Mieszkamy u dziewczyny z Prowansji, która radzi, żeby zamiast tygodniowych biletów kupić karnet na dziesięć przejazdów. Ma rację, bo Paryż najlepiej zwiedza się na piechotę. Z metra korzystamy tylko kilka razy. Wychodząc do pracy, Francuzka zostawia włączony komputer. – Wszystkie sprzęty były do naszej dyspozycji. Dla mnie to był szok, bo bałabym się wpuścić do domu obcą osobę – przyznaje Aga.

NOCLEG (NIE)IDEALNY

Mniej szczęścia z gospodarzem miała Nina. Jest dziennikarką i zapaloną globtroterką. – W marcu szykował mi się wyjazd służbowy do Tajlandii. Pojechałam wcześniej, bo chciałam spędzić kilka dni w Bangkoku. Nie lubię hosteli, a na hotele mnie nie stać. Zaczęłam szukać na Airbnb. Mieszkanie Chrisa, Amerykanina, miało 30 metrów, klimatyzację i kosztowało 130 zł za noc. Było czyste, ciche, w nowoczesnym budynku, blisko stacji metra i całe dla mnie. W domu mieszkali jednak sami biali, głównie Anglosasi. Nie było to spotkanie z „autentyzmem”. Do tego gospodarz okazał się mniej otwarty, niż myślałam. Byłam pewna, że zaproponuje wspólną kolację albo drinka (mieszkał w apartamentowcu naprzeciwko), ale wyglądał, jakby chciał już iść i był tym zawstydzony. Zapytałam, co poleca do zwiedzenia w okolicy, i też nie miał pomysłu. Potem się dowiedziałam, że niedaleko, w dzielnicy Ekkamai, była duża świątynia buddyjska. Czy po takim doświadczeniu zdecydowałaby się jeszcze skorzystać z Airbnb? Tak, ale bez oczekiwań poznawania miasta „od fajnej strony”. – Większość ludzi traktuje to jako biznes, a niektórzy mają „misję”. Powinno być jasne, czy gospodarz proponuje towarzystwo, czy tylko zgarnia pieniądze – podkreśla Nina.

CZYTAJ KOMENTARZE
Zwykle można jednak zaufać recenzjom na stronie. – W Londynie trafiliśmy na 20-metrowy pokój za 120 zł za dobę, ale użytkownicy narzekali na hałas z ulicy i pisali, że właściciel jest dziwny i potrafi wejść do turystów bez pukania. Odpuściliśmy – mówi Aga. Przy innej ofercie goście się skarżyli, że dostali pokój bez okien, jak w piwnicy. Większość gospodarzy za drobną opłatą zapewnia pościel i ręczniki, więc można ograniczyć bagaż do minimum. Wychodzi taniej niż w hostelu, a warunki są lepsze. – Za 70 zł od osoby musielibyśmy spać w dziesięcioosobowej sali na obrzeżach Londynu, a dzięki Airbnb mieliśmy pokój zamykany na klucz, dostęp do łazienki, kuchni, a nawet dobrze zaopatrzonej lodówki, dzięki czemu zaoszczędziliśmy na śniadaniach. Przekonałam się do jajek na bekonie z fasolką, choć rano zwykle mało jem – dodaje Aga.
Opcję swobodnego korzystania z kuchni i darmowej kawy ceni sobie też dziennikarz, autor książki o tanim podróżowaniu „Porada da radę” Jakub Porada. W Eindhoven rozpalił nawet grill w ogródku. – Nagrywaliśmy program w Holandii. Właściciel przekazał nam klucze i zniknął. Przy wyjeździe mieliśmy zostawić je w środku i zatrzasnąć drzwi. To była kawalerka w bloku z wielkiej płyty jak na Ursynowie, ale ten, kto je urządzał, jest pasjonatem, bo miał masę płyt winylowych. „Pięć minut od wieży Eiffla”, „Dwa kroki od Big Bena...” – Porada z dystansem podchodzi do informacji na stronie. – Wiem, że niektórzy koloryzują, dlatego patrzę na Google Maps, jak daleko jest do centrum. Najlepiej, gdy mogę wszędzie dojść na piechotę. Sprawdzam każde źródło i nie zawsze Airbnb jest najtańszą opcją. Gdy jechałem do Berlina, wycofałem ofertę, bo za tę samą cenę w hotelu mogłem mieć pokój ze śniadaniem. 

Tekst Marta Krupińska