"W trudnych czasach moda zawsze szokuje” – uważała Elsa Schiaparelli, mając na myśli jej eskapistyczny charakter.

Pisała o tym w autobiografii „Shocking Life” wydanej po raz pierwszy w 1954 roku, kiedy kończyła karierę. I choć po wybuchu pandemii malkontenci twierdzili, że moda nie będzie nam już potrzebna do życia, to z ich czarnowidztwem było jak z nekrologiem Marka Twaina – pogłoski o śmierci okazały się przesadzone. O tym, że szybko zatęskniliśmy za ubraniami, które zdobią, wyróżniają z tłumu, fascynują kunsztem wykonania i z przymrużeniem oka komentują rzeczywistość, świadczy zachwyt, z jakim spotkały się ostatnie kolekcje stworzone pod szyldem Schiaparelli przez dyrektora kreatywnego marki.  Daniel Roseberry sprawił, że legendarny francuski dom mody ponownie jest na ustach wszystkich. Jak sam twierdzi, jest outsiderem w świecie haute couture podobnie jak Elsa w świecie francuskiej mody na początku XX wieku. Wówczas była pierwszą projektantką-artystką.

Schiaparelli FW23/Launchmetrics Spollight

Kobiece ciało uważała za unikatową przestrzeń kreatywności, co budziło zdziwienie konkurencji, hołdującej przede wszystkim praktycznej stronie mody. Podobno Coco Chanel mówiła o urodzonej w Rzymie Schiaparelli z przekąsem:

„Ta Włoszka, która przebiera kobiety”.

Moda w życiu Schiap, bo tak nazywali ją znajomi, pojawiła się przez przypadek, choć jej twórcza dusza od dziecka domagała się wyzwań. W wieku 14 lat wydała swój pierwszy tomik poezji, studiowała filozofię, a podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych pracowała m.in. jako tłumaczka i antykwariuszka. Przyjaźń z artystami Manem Rayem i Francisem Picabią zdeterminowała jej losy. Na początku lat 20. XX wieku śladami znajomych Schiaparelli wróciła do Europy, a jej nowym domem stał się Paryż. Dzięki jednej z zamożnych amerykańskich przyjaciółek poznała mistrza mody Paula Poireta. Oczarowana jego projektami i stylem życia z dumą nosiła podarowane przez niego kreacje. To Poiret namówił ją, żeby zaczęła pracę jako niezależna stylistka dla małych domów mody.

Wielką karierę pod własnym nazwiskiem Schiap zaczęła od… swetra. Pewnego dnia usłyszała o mieszkającej w 18. dzielnicy Ormiance – mistrzyni szydełkowania i robienia na drutach. Zamówiła u niej czarno-biały pulower dający efekt złudzenia optycznego. Jeden z pierwszych egzemplarzy kupiła Anita Loos, scenarzystka i gwiazda niemego filmu „Mężczyźni wolą blondynki”. Gdy Klientki uwielbiały surrealistyczne dodatki Schiaparelli, jak kapelusz w kształcie buta czy rękawiczki z karmazynowymi paznokciami. Projektantka była tak popularna, że w 1934 roku „Time” umieścił ją na okładce. Gdy wystąpiła w swetrze na okładce amerykańskiego czasopisma, machina ruszyła.

W ciągu kilku tygodni Elsa została zasypana zamówieniami zza oceanu. Ormianka, by sprostać zleceniu, zatrudniła 50 panien do szycia. O sukcesie linii swetrów drogą pantoflową dowiedział się Charles Kahn, akcjonariusz słynnej Galerie Lafayette. Zaprosił Elsę na spotkanie i ku zaskoczeniu samej zainteresowanej zaproponował jej stworzenie spółki, w której będą równymi udziałowcami. Zakładając w 1927 roku własny dom mody, Schiap wkroczyła w świat paryskiego haute couture zupełnie nieprzygotowana. Nie umiała rysować, nie miała też pojęcia o kroju i szyciu, chociaż to akurat uważała za swój atut, bo dało jej całkowitą swobodę tworzenia.

Na pierwszy ogień poszły kolejne modele swetrów o nieoczekiwanych, mylących wzrok wzorach, a także sukienki i marynarki z wyraźnie poszerzonymi ramionami, które miały uwydatniać talię. Zanim Elsa przeniesie swoje atelier tam, gdzie mieści się do dzisiaj, na słynny plac Vendôme, pierwszą pracownię ulokuje z dala od luksusowych butików. Na ścianach zawiesi 12 przykazań, z których jedno mówi:

„Kobieta powinna kupować mało i tylko to, co najlepsze albo najtańsze”.

W krótkim czasie Elsa zaczęła ubierać najgłośniejsze nazwiska tamtych czasów: znaną z ekscentrycznego stylu życia markizę Luisę Casati, księżną Windsoru Wallis Simpson, dla której abdykował król Edward VIII, a także żony bankierów, arystokratki i gwiazdy wielkiego ekranu. Suknie sari inspirowane Orientem, wieczorowe weneckie peleryny z gniecionej tafty, torebki w kształcie pozłacanego jaja…

Projekty Schiap coraz częściej gościły na słynnych europejskich balach. Ona zresztą też. W Genewie, Rzymie, Paryżu paraduje w kolorowych perukach stworzonych przez polskiego fryzjera Antoine Cierplikowskiego. Gdzie się pojawi, wzbudza zainteresowanie. Schiap wyprowadziła sztukę z muzeów. Była zdania, że tak jak rama zdobi obraz, tak ubranie powinno zdobić człowieka, nadawać mu osobowość. Nawet najprostsze elementy garderoby zamieniała w eksponaty. Gorsety sukien oprawiała niczym żyrandole wiszącymi kryształami, a płaszczom dodawała guziki w kształcie plastikowych rąk albo kieszenie-szuflady. Wieczorowe kreacje zachwycały haftami. Do ich stworzenia, prawdopodobnie jako pierwsza, używała kryształów i sztucznej biżuterii od Swarovskiego. Do tego osobliwe błyskotki: naszyjniki w insekty, broszki muchy na pół ramienia, rękawiczki z wyszytymi szkarłatnymi paznokciami, torebki w kształcie kłódek, kuferki na kosmetyki o formie tarczy telefonu. Jej nakrycia głowy – szaloną czapeczkę („Mad Cap”) i kapelusz w kształcie buta – zna cały świat.

Wiele tu inspiracji twórczością artystów. Z przyjacielem Salvadorem Dalim w 1937 roku stworzyła jeden z flagowych przykładów sztuki użytkowej – suknię z motywem homara. Do współpracy zapraszała także Jeana Dunanda, Edwarda Steichena czy Jeana Cocteau. Fantazji jej nie brakowało. Każdy kolejny projekt kipiał kreatywnością: surrealizm, dadaizm, inspiracje kosmosem, cyrkiem. Do nowych kolekcji zamawiała materiały z autorskimi wzorami. Jeden z nich przejdzie do historii. Schiap wycina z gazet artykuły na swój temat i prosi firmę tekstylną Colcombet o nadrukowanie ich na tkaninę. Potem szyje z niej sari, bluzki i marynarki od kostiumów. I tak wytworne damy z towarzystwa stają się żywą reklamą francuskiego domu mody.

Kilkadziesiąt lat później, bo w 2000 roku, John Galliano wykorzysta ten pomysł w jednej z kolekcji dla Diora i swojej autorskiej marki, a w 2018 roku Demna Gvasalia w kolekcji dla Balenciagi.

Yves Saint Laurent miał o niej powiedzieć:

„Madame Schiaparelli deptała przeciętniactwo. Mocnymi kopniakami lakierowanych trzewików odsyłała w niebyt banał, miażdżyła zwyczajność, rozgniatała nudę…”.

To samo robi obecny dyrektor kreatywny Schiaparelli, Daniel Roseberry. Bo moda, niezależnie od czasów i okoliczności, w jakich powstaje, nie znosi monotonii. Zwłaszcza w trudnych czasach.

Schiaparelli FW23/Launchmetrics Spollight