Teatr Muzyczny w Gdyni to Instytucja przez duże „I”. Zapełnienie co wieczór ponad półtora tysięcznej widowni na trzech scenach teatru (Dużej, Nowej i Kameralnej), to nie lada wyczyn. Muzycznemu od ponad 60 lat udaje się to niemalże bezbłędnie. Ogromna w tym zasługa niezastąpionych pracowników teatru, którzy swoją pracę traktują jak powołanie, ale także znakomicie dobranego repertuaru, który zaspokaja gusta miłośników tej formy sztuki, w tym wielbicieli musicali. Jeśli ktoś z Was chce obejrzeć musical na światowym poziomie to w Polsce reprezentują go (jak na razie, ale mam nadzieję na więcej) dwa adresy: Teatr Syrena w Warszawie i właśnie Teatr Muzyczny w Gdyni.

Zaletą dobrego musicalu jako jednej z form teatralnego wyrazu nie jest tylko ładna muzyka, dobrze wykonane piosenki, imponujące układy taneczne. Potrzebny jest jeszcze dramaturgiczny pomysł i świetna gra aktorska. Jeśli ten ostatni warunek nie zostanie spełniony, musical staje się koncertem ku czci, a nie sztuką teatralną. A o teatr tu przecież chodzi! Musical ma bawić i porywać do tańca, ale też przykuwać do fotela. Uwalniać emocje, zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Pozostać widzowi na dłużej w głowie… A arcydziełem musical staje się wtedy, kiedy – wydawałoby się – najbardziej rozrywkowy tytuł równocześnie ogromnie wzrusza. Tak jest w przypadku jednego z najbardziej popularnych - i najbardziej lubianych przez musicalową publiczność - tytułów Teatru Muzycznego w Gdyni, czyli „Gorączki sobotniej nocy”.

Robert Stigwood we współpracy z Billem Oaksem zaadaptował na potrzeby sceny kultowy film Johna Badhama z Johnem Travoltą w roli głównej. Gdyńska „Gorączka” podobnie jak film wibruje dźwiękami, światłami, seksem, pożądaniem i pięknymi ciałami złączonymi w ekstatycznym tańcu. Znakomite muzyczne kierownictwo Dariusza Różankiewicza, scenograficzny rozmach Wojciecha Stefaniaka, wykorzystujący wszystkie możliwości gdyńskiej sceny, świetne kostiumy Anety Suskiewicz, wspaniałe aranżacje muzyczne Tomasza Filipczaka, dynamiczna choreografia kilkudziesięcioosobowego zespołu tancerzy stworzona przez Sylwię Adamowicz i Magdę Soszyńską, cudnie przygotowani wokalnie aktorzy dzięki Agnieszce Szydłowskiej oraz praca wielu, wielu innych zdolnych osób, składa się na to, że „Gorączka” pod względem musicalowym przebija stratosferę i leci w kosmos. Zabiera widza do bajki, za którą każdy z nas tęskni. Do czasów młodości, kiedy jeszcze wszystko było możliwe. Jest w tej inscenizacji też coś więcej, coś co w filmie nie wybrzmiało zbyt mocno. To właśnie ta nutka dramatu, próba odpowiedzi na pytanie, jaką cenę ponosimy za to, że zamiast podążać za własnymi marzeniami, słuchamy podszeptów innych i w efekcie marnujemy swoje życie. A czasem z tej drogi nie ma powrotu…

To, że widz w czasie „Gorączki” nie tylko świetnie się bawi, ale również uroni łzę, to zasługa nie tylko realizatorów spektaklu, ale również wspaniałej (!!!) obsady. Na uwagę zasługują chociażby utalentowane Beata Kępa i Agnieszka Przekupień w roli Stephanie, narzeczonej głównego bohatera Tony’ego; wspaniali przyjaciele Tony’ego: Maciej Podgórzak, Paweł Czajka, Krzysztof Kowalski; superzdolni wokalnie narratorzy opowieści: Katarzyna Kurdej, Karolina Trębacz, Marcin Słabowski; niezwykle wzruszający w roli brata Tony’ego Tomasz Gregor, czy nestor polskiej sceny musicalowej - Andrzej Śledź.

No i jest przede wszystkim Tony! Główny bohater, wokół losów którego osadzona jest cała fabuła przedstawienia. Zapomnijcie o Johnie Travolcie! Władzę na parkiecie i w czasie sobotniej nocy - od teraz na zawsze - przejmuje Filip Cembala!!! Jako wieloletni „podglądacz” pracy aktorskiej jestem pełen podziwu dla tego chłopaka, który przez trzy godziny trwania spektaklu nie schodzi ze sceny (dokonując karkołomnych, kilkudziesięciosekundowych przebiórek kostiumów w kulisach), porywa do tańca i wzrusza do łez ponadtysięczną publiczność teatru, jednocześnie dbając o komfort kilkudziesięcioosobowego zespołu aktorów i tancerzy na scenie. Skąd On ma tyle siły??? To, że Cembala tak świetnie radzi sobie w tej arcytrudnej roli oznacza, że jest Mistrzem - profesjonalnym, znakomicie wykształconym, wspaniale pracującym aktorem. Jest – jak przystało na Tony’ego – wodzem, autorytetem, wzorem. Co więcej, Cembala jest trzykrotnie lepszy od Travolty: lepiej tańczy, lepiej śpiewa i lepiej gra. Sorry John…

Dzięki niezwykłej dramaturgicznej sprawności, Filip Cembala wynosi to prapremierowe przedstawienie „Gorączki” w inny wymiar, nadaje mu głębię, sens. Pozwala na zidentyfikowanie się z przeżyciami swojego bohatera. A piosenka „Immortality” w Jego wykonaniu, w czasie której śpiewa, że nie warto rezygnować ze swoich marzeń… rozwala na łopatki. Nawet mnie brakuje słów, żeby opisać doskonałość tego wykonania. I nie chodzi tu tylko o światowy poziom wokalny, który reprezentuje Filip Cembala. Tu chodzi o to magiczne „coś”, co ten artysta ma w głosie. Wspaniała, niepowtarzalna barwa, znakomite wyczucie rytmu i ogromny, ogromny talent. Cembala to postać z innej galaktyki, nieziemski stwór, bo mało który człowiek obdarzony jest tyloma zdolnościami co On! Nie ma chyba w tej chwili w Polsce aktora, który lepiej od Filipa Cembali łączy trzy elementy niezbędne do osiągnięcia mistrzostwa na scenie musicalowej, czyli śpiewu, tańca i gry aktorskiej. Życzę Mu, żeby tak jak grany przez Niego bohater, nie rezygnował ze swoich artystycznych marzeń i nie żałował podjętych artystycznych wyborów, bo to, co robi jest wielkie i wspaniałe!

Jeśli zatem chcecie dostarczyć swojej duszy różnorodnych emocji, dobrze się bawić, czasem wzruszyć, a przede wszystkim na nowo uwierzyć w to, że wszystko jest możliwe – czas ruszyć do Gdyni na „Gorączkę sobotniej nocy”, która może być preludium do szalonej zabawy w Trójmieście!

Zdjęcia ze spektaklu znajdziesz w naszej GALERII>>>

  • „Gorączka sobotniej nocy”
  • Robert Stigwood, Bill Oates
  • reż. Tomasz Dutkiewicz
  • kier. muz. Dariusz Różankiewicz
  • Teatr Muzyczny w Gdyni