Anna i Wilhelm Sasnal: akcja często się zmienia, fot. Agnieszka Kulesza & Łukasz Pik

Jakie mieliście wtedy marzenia?
WILI Nie planowaliśmy niczego. Braliśmy rzeczy takimi, jakie były, chcieliśmy robić to, co lubimy. Mieliśmy to szczęście, że rodzice wspierali nas finansowo. Nie znaliśmy słowa „sukces”.
ANKA Nie dręczyliśmy się tym...
WILI...żeby biec do przodu. Sukces w świecie sztuki? Co to w ogóle znaczyło?

Uznanie publiczności?
Wili Tak, to zawsze było, ale na małą skalę. Dotyczyło środowiska, znajomych. Tak samo jak w klasie, kiedy chcesz mieć posłuch i być liderem. Ja nigdy nie byłem liderem... Były rzeczy dobre, które nam się po drodze wydarzyły. Za ważny moment uważam spotkanie ludzi z Fundacji Galerii Foksal, zwłaszcza Andrzeja Przywary. Natomiast na studiach nikt specjalnie nie interesował się tym, jaka sztuka może dotyczyć mojego pokolenia i mnie – takiego gówniarza, jakim wtedy byłem. Okazało się jednak, że istnieje sztuka, która mówi coś o moim życiu, jest koherentna z muzyką, której słuchałem i słucham.

Kasety Izraela i Brygady Kryzys, telefon komórkowy Sagem – to były Wasze rekwizyty życia codziennego roku 2000. A dzisiaj?
Wili Laptop, iPhone – bo jestem iPhone’owcem, chociaż teraz czekam na iWatcha – i niezmiennie rower. Mam taki, który się składa w kostkę, i jak wracam z córką z przedszkola, to możemy wsiąść do tramwaju. To jest też racjonalne. Nie sprawia mi frajdy prowadzenie samochodu, bo jest czasochłonne, poza tym bardzo szybko chce mi się wtedy spać. A jak jestem pasażerem, to nie. Ważną częścią naszej rzeczywistości są samoloty, bo dużo latamy, a wtedy w 2001 roku leciałem pierwszy raz. To była zresztą niefortunna sytuacja, bo lot był za- planowany na 12 września, nazajutrz po zawaleniu się wież WTC, i samo lot poleciał do Tirany na I Biennale Sztuki Współczesnej dopiero dzień później. A 10 września byłem na koncercie Stereolab w Warszawie.

Wasza prywatna mapa się rozszerzyła. Kiedyś: Tarnów, Kielce, Kraków. A teraz?
WILI Łatwo jest pomieszkać tu i tam. Jedyna rzecz, która nas ogranicza, to szkoła dzieci.
ANKA Nie możemy ich narażać na ciągłe zmiany, aczkolwiek to jeden z naszych największych przywilejów i przyjemności, że podróżujemy.

Co zawsze z sobą zabieracie?
ANKA Kindle’a, bo za każdym razem, kiedy przygotowywałam sobie książki na podróż, wybuchały awantury, że jest ich za dużo.
WILI Dostałem kiedyś Kindle’a w prezencie od siostry, wcześniejszy model, który nie świecił, totalnie analogowe urządzenie. Było dla mnie jak kartka papieru, dlatego tak je polubiłem. No i zawsze mam przy sobie szkicownik.
ANKA Wszystko może się zgubić oprócz notatnika i największa panika w podróży powstaje, kiedy nie wiadomo, gdzie on jest. Telefony się zmieniają, laptop to też jest wiekowy dziadziuś poobklejany taśmą, ale notatnik to święta rzecz.

W jakim miejscu czuliście się najlepiej?
ANKA Przed przeprowadzką do Krakowa, w 2006 roku, mieszkaliśmy przez sześć miesięcy w Paryżu, chodziłam tam do szkoły językowej, opuszczałam na osiem godzin chłopaków i to było dla mnie przyjemne. Niedawno wróciliśmy z San Francisco, gdzie mieszkaliśmy przez pół roku.

WILI Dobrze się czuję w Stanach. Tam jest wszystko niezakorzenione, nie wchodzisz w ugruntowaną tradycję, jak we Francji, gdzie jestem przybyszem, ponieważ nie znam języka. To, co drażni ludzi w Ameryce, mnie się podoba – że to kraj, który absorbuje wszystko jak karta do zapisania. Lubię Kalifornię, tę całą kulturę muzyczno-społeczną, którą z dobrodziejstwem i nie-dobrodziejstwem przyjmuję. Czuję tam taki „wajb” muzyczno-społeczny (od ang. vibe – pozytywne wibracje – red.).

Mógłbyś tam zamieszkać na stałe?
WILI Dotykamy tu sedna powrotu do Polski. Kalifornia jest przyjazna, łatwo można się tam zaadoptować i to jest surf przez najlepsze kawy, jedzenie, bezpieczną jazdę na rowerze, uprzejmych kierowców, którzy czekają, aż przejedziesz, a jak się przewrócisz, to zawsze ci ktoś pomoże wstać. Przez to wszystko czujesz, jakbyś się unosiła nad powierzchnią chodnika. A ja potrzebuję się z rzeczywistością zderzyć, poszarpać, bo to jest twórcze, daje energię. Potrzebuję – przykre jest to, co powiem – polskiej głupoty, żeby mnie zabolała. A tam moglibyśmy mieszkać na starość, prawda? Piękne miejsce do mieszkania na starość.
ANKA (śmieje się).
WILI Jesteśmy w takim momencie, że trudno złożyć deklarację: palę za sobą mosty i wyjeżdżam do najpiękniejszego miejsca na świecie. Nie umiem kupić biletu w jedną stronę.
ANKA Mamy czterdzieści kilka lat i wciąż nie możemy dookreślić, gdzie zamieszkamy. Cały czas furtka w głowie jest otwarta, ale jeśli chodzi o codzienność, to ona się zamyka na trasie Kraków – Tarnów, bo tam mamy rodzinę. Może czasem Warszawa...
WILI Trochę z przekory tu zostaliśmy, nie chcemy się tam przeprowadzić tak jak wszyscy.
ANKA Chodzi też o rodziców, którzy przyjeżdżają do nas z Tarnowa. Ja mam tam trzy siostry, Wili też ma siostrę, lubimy razem przebywać, to jest nasze najbliższe towarzystwo.
WILI Wolę się z tatą napić wina, niż z kumplem zapalić jointa.