Miałem onegdaj kolegę, który już od nastoletnich czasów był mocno zdeterminowany na to, żeby być bogatym. Sposób dotarcia do tego celu był mu obojętny – miał być jedynie szybki i w miarę bezbolesny. Udało mu się. Jak to zrobił? Nie będę się nad tym rozwijał, bo byłoby to nieeleganckie. Ważne, że zrobił to szybko, skutecznie i zgodnie z prawem. Kiedy już poczuł, że jest bogaty, na jednym z wakacyjnych wyjazdów poznał ludzi, którzy byli od niego jeszcze bogatsi. Robił wszystko, żeby się im przypodobać i poczuć się tak bogaty jak oni. Po raz kolejny mu się udało. Z nowymi przyjaciółmi pojechał do Monte Carlo, bo jego bogatszy przyjaciel został zaproszony na przyjęcie na jachcie przez swojego jeszcze bogatszego przyjaciela. Tam poznali jeszcze bogatszych ludzi niż bogatszy kolega bogatszego przyjaciela… W efekcie mój kolega wrócił z Monte Carlo z depresją i świadomością, że nie wystarczy mu życia na stanie się tak bogatym jak ci, których spotkał na jachcie. Zawiłe? Nie. W gruncie rzeczy proste: choćbyś nie wiem, jak się starał, zawsze znajdą się lepsi (w domyśle bogatsi) od ciebie. Znajdą się też biedniejsi, ale kto by się z nimi zadawał!

Zawsze byli i będą równi i równiejsi. Kiedy jesteś hrabią, to jest nad tobą książę. Nad księciem jest lepszy książę, nad nim jeszcze lepszy. Potem jest król, ale i ci nie są sobie równi. Jeśli tylko możemy, to zawsze znajdziemy obiekt, do którego chcemy za wszelką cenę aspirować i obiekt, którym możemy do woli pogardzać. Nie rodzimy się z hierarchią. Nam się ją wdru-ko-wy-wu-je. Lubimy czuć się ponad kimś. Nawet jeśli będzie to pani kasjerka w sklepie, ktoś z mniejszego miasta, osoba gorzej wykształcona. Dogadujemy się najlepiej z tymi, którzy są na tych samych co my szczeblach kariery, bogactwa, wykształcenia i rasy. Tymi niżej pogardzamy, tym wyżej liżemy… stopy.

Wybitny węgierski reżyser Árpád Schilling razem z Juli Jakab i Evą Zabezsinszkij stworzył sztukę pod tytułem „Dobrobyt”, która dotyka problemów konformizmu, elitaryzmu, konsumeryzmu, autokracji i poświęcenia nadrzędnych wartości, takich jak miłość i lojalność, dla przypodobania się grupie, która aktualnie trzyma władzę. Poziom poniżenia, do jakiego dochodzi główny bohater sztuki jest – z punktu widzenia widza – najniższy z możliwych, ale gdzieś z tyłu głowy kołacze myśl, że dla wymiernych zysków i przypodobania się można zapewne spaść jeszcze niżej. Można upaść na dno, ale można też pukać w dno od spodu. 

Trzy lata temu Schilling zrealizował w Teatrze Powszechnym w Warszawie znakomite, profetyczne „Upadanie”. Można odnieść wrażenie, że w przypadku „Dobrobytu” mamy do czynienia z kolejną odsłoną tej samej historii – upadku człowieczeństwa i zaprzedania duszy autorytarnemu diabłu. Oba spektakle łączy ten sam reżyserski język, lakoniczność scenograficznych środków wyrazu, szorstkość dramatu oraz znakomity, niemalże ten sam zestaw aktorski. 

Mamy tutaj bowiem Klarę Bielawkę - której jestem ogromnym fanem - w roli Sprzątaczki. To aktorka z wielką fantazją i niepowtarzalną ekspresją. Jest Michał Jarmicki, który gra jak zawsze bezbłędnie oraz Ewa Skibińska, która swoim talentem mogłaby zasilić elektrownię jądrową.

Parę okropnych, bezwzględnych nuworyszy grają wspaniali Ilczuk i Brykalski. Anna Ilczuk ma w sobie niesamowitą bezpretensjonalność i pewien rodzaj rozkosznej nonszalancji, która sprawia, że nie sposób oderwać od niej oczu. Arkadiusz Brykalski oprócz tego, że bez wątpienia jest jedną z najjaśniejszych gwiazd Teatru Powszechnego, jest przede wszystkim scenicznym zwierzęciem. Mało znam aktorów, którzy tak dużo dają od siebie na scenie, są tak bardzo czujni, tak mocno obecni i tak wytrwali w spełnianiu wizji reżyserskich - wiem, co mówię, bo widziałem Brykalskiego w kilkunastu spektaklach, które nawet jeśli były niezbyt udane reżysersko, to dzięki Brykalskiemu zawsze broniły się aktorsko. W spektaklu zachwyca Natalia Łągiewczyk. Ta młodziutka aktorka wyposaża swoją postać w przepiękny kolaż emocji. Jest tam naiwność, niewinność, siła, odwaga, strach i zapatrzenie. Łągiewczyk jest niezwykle wzruszająca i przejmująca. Skupiona i wnikliwa. Na naszych oczach wykuwa się talent.

Wymienieni wyżej, wspaniali aktorzy doskonale partnerują Wiktorowi Lodze-Skarczewskiemu. Bo ta sztuka jest jego. Tak, jakby Schilling, po pracy z Loga-Skarczewskim w „Upadaniu”, postanowił napisać i wyreżyserować dramat głównie pod tego aktora. Jeśli tak było, to w ogóle nie dziwię się Węgrowi, bo Loga-Skarczewski to aktor niezmierzony w swoim talencie. W każdym spektaklu, a w tym szczególnie, ogląda się go z wielką uwagą. Ma to, co miewali najwięksi teatralni aktorzy. On na scenie JEST! I jest to „bycie” każdą cząstką ciała, każdym neuronem, każdym grymasem twarzy i każdym mięśniem w ciele. Jego Jakub jest przejmująco smutny, przejmująco rozczarowujący, ale również przejmująco rozczulający. Uwielbiam te momenty, w których Loga-Skarczewski może na scenie odpalić wrotki i rozwinąć cały wachlarz swoich umiejętności. A przy tym jest tak szalenie precyzyjny… To wspaniała teatralna postać. Tym bardziej cieszy fakt, że swoim talentem dzieli się ze studentami Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. 

Schilling sięgnął po ten sprawdzony zestaw aktorski zapewne z tego powodu, że zależało mu na tym, żeby tekst, który współtworzył i reżyserował nie był wypowiadany ze sceny, nie był nawet zagrany, tylko - żeby był naturalnie przekazany. Udało się to fenomenalnie!

Warto wspomnieć o jeszcze dwóch ważnych elementach przedstawienia. Muzyka Marcella Dargaya znakomicie podkreślała nastrój pojedynczych scen, a światło, którym czarował Piotr Pieczyński kompletnie zwaliło mnie z nóg. Jeśli chcecie zobaczyć w teatrze wyczarowany światłem basen bez kropli wody, to chociażby z tego powodu „Dobrobyt” jest waszym must see!

Árpád w swoich starannie wyreżyserowanych przedstawieniach od kilku lat zmaga się z problemem rozczapierzającej swoje macki dyktatury, prania mózgów, poniżania ludzi w imię (bez)względnych racji. Spektakl w Powszechnym nie wprost zadaje bardzo ważne pytanie: Kiedyś ktoś ten potworny autorytarny bałagan będzie musiał posprzątać, tylko kto to zrobi?

  • DOBROBYT
  • Árpád Scchilling, Juli Jakab, Eva Zabezsinszkij
  • reż. Árpád Schilling
  • Teatr Powszechny w Warszawie
  • Premiera: 10 lipca 2020 roku

ZOBACZ: Filmy dla mężczyzn: najlepsze męskie kino

CZYTAJ TEŻ: Idealni nieznajomi: spektakl „Dobrze się kłamie” na scenie Spektaklove w Małej Warszawie 

WIĘCEJ O TEATRZE: Zabawa w niedomówienie, czyli „Trzy dni deszczu” w Teatrze WARSawy