I tutaj od razu dygresja – tak, wiem że jest drugi sezon, tak wiem, że występuje w nim Meryl Streep, ale nie oglądałem i nie zamierzam. Pierwszy sezon był elegancką, zamkniętą historią. Opowieścią, w której pięknie rozwinęły się wszystkie wątki i która doszła do logicznej konkluzji. Kontynuacja tego serialu to jedna z najbardziej zbędnych rzeczy na świecie.

No dobra, ale „Wielkie kłamstewka” to jednak serial sprzed paru lat, więc pojawia się pytanie, po co w ogóle o nim piszę. A dlatego, że ktoś sprytny wpadł na pomysł, żeby powtórzyć ten sukces. Jakie były jego składowe? Po pierwsze, fabuła oparta na powieści Liane Moriarty (nota bene, ciągle chyba w Polsce mało znanej). Po drugie, gwiazdorska obsada. I tak właśnie powstało „Dziewięciu doskonałych nieznajomych”, których możemy oglądać na Amazon Prime.

Fabuła opowiada o niewielkim, ekskluzywnym ośrodku spa, który prowadzi tajemnicza Masza. Przyjeżdża do niego tytułowych dziewięć osób. Żadna z nich się nie zna. Mamy więc m.in. opuszczoną przez męża żonę, która szuka sposobu na odzyskania pewności siebie. Rodzinę, która próbuje pozbierać się po samobójczej śmierci jednego z dzieci czy przeżywającą poważny kryzys twórczy i osobisty pisarkę. Każde z nich ma jakąś tajemnicę czy problem, z którym nie jest sobie w stanie poradzić. Powstaje niewielka wspólnota. Poszczególni uczestnicy pobytu wchodzą w interakcję, ale ponieważ poddawani są kolejnym nieprzyjemnym próbom, dochodzi w sposób nieunikniony do konfliktów. Przypomina to jakiś dziwny eksperyment psychologiczny, który prowadzi Masza wraz ze swoimi pomocnikami. Ona zresztą też ma za sobą niepokojącą przeszłość. Jest też w stanie przekroczyć kolejne granice, żeby doprowadzić do swojego celu, którym jest... No i tutaj jest problem, bo nie wiem. Póki co na Prime mamy cztery odcinki (z ośmiu), a kolejne mają się pojawiać co tydzień.

W „Wielkich Kłamstewkach” mieliśmy gwiazdorską obsadę, więc tutaj jest podobnie. Tam była Reese Witherspoon, Alexander Skarsgard, Adam Scott, Laura Dern czy Zoe Kravitz. Tutaj mamy Melissę McCarthy. Znamy ją głównie jako komiczkę, ale tutaj pokazuje się jako utalentowana aktorka dramatyczna. No, ale jej postać lubię szczególnie, bo to ona odgrywa zagubioną życiowo pisarkę. Jest Michael Shannon, który daje tutaj popis aktorstwa, jak ojciec radzący sobie z traumą po śmierci syna i bardzo lubiany przeze mnie Luke Evans. Do tego Regina Hall czy Bobby Cannavale, facet, który twarz znają chyba wszyscy, ale który dostaje głównie role drugoplanowe. Tutaj może zabłysnąć. No i wreszcie Nicole Kidman jako tajemnicza Masza (którą zresztą wystąpiła też w jednej z głównych ról w „Wielkich Kłamstewkach”). Właścicielka ośrodka, która na przemian wydaje się być kruchą, zagubioną kobietą, natchnioną guru i groźną socjopatką. Realizacyjnie jest oczywiście doskonale, ale domyślamy się, że to serial, gdzie nikt nie odstawia fuszerki.

Wady? Jest jedna i dotyczy samej konstrukcji fabuły i wspominałem o niej wcześniej. W „Wielkich Kłamstewkach” od początku wiedzieliśmy, o co chodzi. Ktoś kogoś zabił (to nie jest spoiler, to pierwsze minuty serialu). Nie znaliśmy tożsamości ofiary, nie znaliśmy nazwiska sprawcy, ale było jasne, że cała ta historia prowadzi nas do tego punktu. Trudno dokładnie powiedzieć, o czym jest „Dziewięciu nieznajomych”. Żeby była jasność, to nie jest tak, że w tym serialu brakuje napięcia. Bo jest i to całkiem sporo. Ciekawie rozwijają się relacje pomiędzy bohaterami, niektóre postacie zmieniają się w intrygujący sposób, ale nie mam pojęcia, gdzie twórcy chcą z tą historią dojść. Trochę też się obawiam, że oni sami zaczynają się gubić, bo czwarty odcinek wyraźnie traci tempo. Na tym etapie równie dla mnie prawdopodobne jest to, że w finale albo wszyscy grzecznie rozjadą się do domów, albo się pozabijają. No, ale na pewno będę oglądać, żeby się przekonać. I Państwu też polecam.