Wręczając Michałowi Szulcowi na FWP statuetkę "Odkrycie ELLE", mieliśmy przez chwilę obawę, że ktoś posądzi nas o totalną ignorancję. Tak, doskonale wiemy, że projektant ma za sobą wiele lat ciężkiej pracy. Tak, wiemy, od jak dawna lansuje na polskim rynku o wyższość intelektualnie zaczepnej mody nad masówką i banałem. I na końcu - tak, wiemy, że "Odkrycie ELLE" do tej pory dedykowane było głównie debiutantom, a takie nazwisko jak Szulc nie potrzebuje (i pewnie nie lubi) statuetek, orderów, odznak. A jednak na potrzeby tej edycji postanowiliśmy inaczej zinterpretować nazwę nagrody i wręczyć ją projektantowi, który po wielu latach zaskakuje nas jak nikt inny. To trochę jak z wieloletnią relacją międzyludzką - czasem wystarczy wykrzesać trochę (nomen omen) ognia, żeby odkryć się na nowo. Słowem - "Fire"!

O pierwszej części nowej kolekcji Michała Szulca, zaprezentowanej po raz pierwszy w Warszawie pisaliśmy szerzej tu. Po pokazie przy Mysiej3 wiadomo było, że introwertyczny i skupiony na modzie projektant postanowił wprowadzić swoją markę na nowe obszary. II część "Fire" pokazana w Łodzi potwierdza tylko to, że jesteśmy świadkami ewolucji pod szyldem Szulc (całe szczęście nie jest to rewolucja, która jak wiemy potrafi zjeść własne dzieci). Projektant zachowuje swoją estetykę, konstrukcyjny kunszt, tekstylne wychowanie rodem z ASP. Być może nadal gardzi komercją, ale słucha ludzi, którzy mówią mu, że jego moda edukuje, więc misyjnie powinna się także sprzedawać. Stąd w "Fire" fasony, które publiczność chciałaby kupić prosto z wybiegu: metaliczna, przepiękna kurtka z przeskalowanymi połami, neonowy płaszcz podbity kożuszkiem jak kultowe anoraki, pudełkowe marynary, obszerna kamizela na "kożuchu".

Szulc to maestro okryć wierzchnich, które świetnie komponują się z ukochanymi przez niego geometrycznymi krojami spódnic i sukienek rysowanych na planie trapezów i prostokątów. Matematyczne proporcje i metaliczna, chłodna elegancja to więc zdystansowany projektant, jakiego znamy. Gdzie jest zatem ogień? Przede wszystkim w mocnych kolorach, z którymi Szulc romansował już w "Violent". Pierwszą część "Fire" podświetlił żółtym highliterem, srebrem i miedzią. W drugiej, łódzkiej połączył denimowy błękit, niebieski metal, pastelową morelę i agresywną pomarańczową czerwień w bardzo dynamiczny, miejski melanż. Na jego tle na wybiegu pojawiły się modelki wystylizowane na dziewczyny z Bronxu. Zaplotły warkocze, na palce zamiast kastetów założyły szeregi obrączek i nadal słuchają Missy Eliot (bujałyśmy się przy "Work it"), ale pod wpływem Szulca stały się bardzo eleganckie. 

Zaskakująca rzecz - Szulc znów romansuje ze sportem. Przy "Violent" mówił, że kilka sportowych sylwetek to tylko mrugnięcie okiem do publiczności. Dziś na plecach swoich płaszczy pisze tytuł kolekcji w sposób, który znamy ze streetwearu. I znów puszcza oko do tych, którzy go znają - wśród tych nowoczesnych, miejskich stylizacji miga nam piękna sukienka w chmury, kojarząca się z chłodną kolekcją Boom Boom Baltic z 2012 roku. 

Zobaczcie galerię z łódzkiego pokazu "Fire". Już wkrótce kolekcja pojawi się także na łamach drukowanego wydania ELLE - publikacja jest częścią nagrody "Odkrycie  ELLE". Warto przypomnieć, że poprzednio statuetka trafiła do studentek Michała Szulca - duetu Sowik Matyga. To znamienne, bo projektant jest świetnym mentorem i wszystko wskazuje na to, że edukuje nieprzypadkowe osoby. Prowadzona przez niego i Małgorzatę Czudak Pracownia 240 jest kuźnią talentów łódzkiej ASP. 

 

Tekst: Marta Kowalska

 

Statuetkę "Odkrycie ELLE" zaprojektowała Natalia Kacper-Mleczak. Dziękujemy!