- Pierwszy raz pracowałam na planie filmowym, jako 16 – latka. Już wtedy wiedziałam, że to właśnie z filmem będzie związana moja zawodowa przyszłość. Kilka lat temu rozszerzyłam też swoją wiedzę o pisaniu scenariuszy filmowych. Wielu amerykańskich producentów łączy te dwa zawody. Kiedy uczęszczałam na kurs scenariopisarstwa w NFTS, doszłam jednak do wniosku, że to nie jest moja droga, bo najszczęśliwsza czuję się po prostu w pionie produkcyjnym – opowiada nam Zofia Sablińska, która dwa lata temu rozpoczęła studia na prestiżowym American Film Institute w Los Angeles.

Na studiach w Kalifornii Polka od razu została rzucona na głęboką wodę. Wykładowcami uczelni są najlepsi na świecie filmowcy, którzy wiele wymagają od swoich studentów. – Jednocześnie jednak oferują wsparcie, swoje kontakty, doświadczenie. W szkole uczono nas, że producent jest jak kapitan na statku. Musi pilnować, żeby cała załoga płynęła zgodnie z przyjętym kursem – mówi Sablińska.

Pierwszy rok studiów to przygotowanie do zawodu. Kolejne semestry to już praktyka. – Tutaj nie było taryfy ulgowej.

Pomimo tego, że szkoła oferuje pomoc, to każdy we własnym zakresie musiał dostać się na staż w wiodących firmach producenckich. Wiązało się to oczywiście najpierw z wysyłaniem swojego cv, a później z rozmowami kwalifikacyjnymi. Jeśli dostaliśmy się do kolejnego etapu, wysyłano nam scenariusz lub książkę i w ciągu doby musieliśmy zrecenzować tekst, wskazać mocne i słabe strony fabuły. Świetnie wspominam choćby rozmowę z producentami z firmy Reese Whiterspoon Hello Sunshine. Dostałam do przeczytania 400-stronicową komedię romantyczną, która bardzo przypadła mi do gustu. Przechodzenie przez różne procesy rekrutacji bardzo dużo mnie nauczyło!

Właśnie z myślą o młodych, zdolnych producentach Amerykańska Gildia Producentów w 2005 roku ustanowiła stypendium imienia legendarnej Debry Hill o które co roku mogą ubiegać się adepci najlepszych filmowych szkół w USA. Wyróżnienie to ma „zapewnić znaczące wsparcie, gdy młody producent rozpoczyna swoją karierę zawodową”. Co roku wybierany jest jeden laureat.

- Ucieszyłam się, kiedy szkoła zgodziła się zgłosić moją kandydaturę. Kolejnym krokiem było napisanie eseju o tym, czym w moim rozumieniu jest zawód producenta. Dodatkowo trzeba była określić, jak w swojej pracy zawodowej zamierzam kontynuować dziedzictwo Debry Hill, dla której ważne było, aby filmowcy, osiągając sukcesy zawodowe, nie zapominali o tych, którzy dopiero rozpoczynają pracę w zawodzie. To jest mi bardzo bliskie, bo wiem, że gdyby nie wspierający mnie ludzie, nie byłabym dziś tu, gdzie jestem – mówi Sablińska.

Odbierając nagrodę w Los Angeles z rąk Jamie Le Curtis dziękowała właśnie swoim mentorom, Lianne Halfon, dziekanowi wydziału produkcji na AFI, Ewie Puszczyńskiej, Seanowi Bobbittowi, a także Radosławowi Śmigulskiemu, dyrektorowi Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.

Laureatka tej prestiżowej nagrody cieszy się teraz, że niebawem będzie już mogła rozpocząć pełno etatową pracę producentki filmowej. Na razie planuje zostać w Europie. Ma nadzieję, że będzie miała szansę produkować ważne, uniwersalne filmy, które zmuszają do myślenia i współodczuwania z bohaterami. Jako przykłady podaje choćby dwa obrazy wyreżyserowane przez Jasona Reitmana: „W chmurach” i „Juno”. Ten drugi film zresztą wyprodukowała Lianne Halfon, wykładowczyni i mentorka Sablińskiej.