Szwedzi kochają wolnościowo, namiętnie, bez uprzedzeń. Takie mam wrażenie, czytając Twoją nową książkę „Szwedzka sztuka kochania. O miłości i seksie na Północy”.

KATARZYNA TUBYLEWICZ: Bo to radosna książka, pokazuję w niej ludzi, którzy są spełnieni, choć każdy inaczej rozumie i miłość, i erotykę. Myślę, że Szwedzi przede wszystkim mogą sobie wybrać, jak chcą kochać, kogo chcą kochać i jak ma wyglądać ich związek. 

Bez presji społeczeństwa.
Społeczeństwa, rodziny, Kościoła czy państwa. 

Czym różni się podejście do seksu Szwedów i Polaków?
Ci pierwsi mają bardziej naturalny stosunek zarówno do ciała, jak i do seksu. Mniej na jego temat moralizują, bardziej się nim cieszą. Zazwyczaj uważają, że seks to przyjemność, a miłość — uczucie i że mogą one iść z sobą w parze, ale nie muszą. 

Bohaterowie Twojej książki potwierdzają, że istnieje seks bez miłości. Nam wciąż brakuje odwagi, by się do tego przyznać? 

W przypadku Polski jest sporo zakłamania. W Szwecji już w latach 60. zeszłego wieku wyszło kilka głośnych książek, które wywołały dyskusję o erotyce, wśród nich cudownie antymieszczańska pozycja „Kult dziewictwa i podwójna moralność” Kristiny Ahlmark-Michanek. Autorka proklamowała ideę oddawania się fizycznej miłości z przyjaźni. Twierdziła, że kult miłości romantycznej prowadzi do hipokryzji, a czasem do wmawiania sobie uczuć, żeby się wytłumaczyć jakoś z chęci uprawiania seksu, z erotycznej ciekawości. „Chyba nie zawsze istnieje taka wielka różnica między seksem z przyjaźni a tym z miłości, ale próbuje się ją demonizować” – dowodziła i logicznie przypominała, że długotrwałe związki to także układy koleżeńskie, więc jeśli w nich można uprawiać seks, czemu nie z kimś, kogo tylko się lubi? 

No właśnie, skoro nie potępia się koleżeńskich małżeństw, dlaczego seks z przyjaźni miałby być napiętnowany?
Bo wśród naszych rodaków pokutuje teza, że jedyny możliwy do usprawiedliwienia seks to ten połączony z uczuciowym zobowiązaniem. W kultowym już norweskim serialu dla młodzieży „Skam” całowanie się i przytulanie na imprezach z przypadkowymi osobami jest przedstawiane jako normalna, radosna część młodości. A Norwegia jest mniej wyzwolona od Szwecji. Odnoszę wrażenie, że w Polsce nadal licealistka, która będzie się całowała z różnymi chłopakami na prywatkach, szybko zostanie zaszufladkowana jako „łatwa”. Już samo to pojęcie oraz obecny w polskiej kulturze syndrom Madonny i dziwki, czyli dzielenie kobiet na te, którym należy się szacunek, i te, które źle się prowadzą, pokazuje, jak patriarchalne jest nasze społeczeństwo i jak mało tu szacunku dla seksu jako takiego. W Szwecji można o nim mówić i myśleć tak jak jeden z moich bohaterów, Marcus. Uważa, że kochanie kogoś to dążenie do tego, by ta osoba była z nim szczęśliwa – na co dzień, na zawsze – a seks to dążenie do tego, by drugiej osobie było z nim przyjemnie teraz. Choć jest wśród moich bohaterów także Lena, dla której seks bez miłości jest niemożliwy...

A jak w Szwecji kochają geje, lesbijki? Czy tam też pokutuje mit, że związki LGBT+ są nietrwałe?
Geje i lesbijki żyją i kochają różnie, co też opisuję. Marcus kocha wszystkich mężczyzn i nie planuje zakładania rodziny, woli seksualną wolność. Jest krytycznie nastawiony do życia zgodnie z heteronormatywnymi wartościami, czuje się dobrze, zmieniając kochanków. Z kolei Nils i Jonas są od kilkunastu lat szczęśliwym małżeństwem i wychowują bliźniaczki. Mieszkają w dość konserwatywnej okolicy, w willi. Jonas nie mógł się nadziwić, dlaczego chcę z nim rozmawiać: „Przecież nasze życie jest takie nudne”. Pracują, kochają się i wychowują dzieci. „Dla mnie fakt, że żyję z mężczyzną, nie był nigdy powodem, dla którego miałbym nie móc wybrać tego, jak ma wyglądać moja rodzina. A chciałem żyć dość zwykłym życiem jak przeciętny Svensson” – powiedział mi. Czyli jak zwykły Kowalski. 

Bawi mnie czasem pragmatyzm Szwedów. O rodzinie poliamorycznej przeczytałam w dziale ekonomicznym gazety w tekście o tym, jak sprawiedliwie zaplanować budżet. 

Z polskiej perspektywy niesamowite wydaje się, że można tworzyć tęczową rodzinę i nie czuć, że jest się w jakiś sposób innym od reszty społeczeństwa. 

I uważać to nawet za nieco nudne! To jeden z piękniejszych dowodów tego, jak głęboka jest szwedzka tolerancja. W książce pojawiają się też uchodźczynie miłości z Polski, Kamila i Alicja. Wzięły ślub w Danii i chciały nareszcie zamieszkać w kraju, w którym to, że są małżeństwem, będzie szanowane. Dlatego wyjechały do Szwecji. Alicja przyznała, że w Polsce powiedzenie w taksówce: „Poczekajmy jeszcze na moją żonę”, było okupione strachem i stresem. Podobnie jak chodzenie po ulicy za rękę z Kamilą. Obie nie mogły znosić politycznej nagonki na osoby LGBT+. W Sztokholmie żyją spokojnie, tak jak chcą.

Podoba mi się, że Szwedzi lepiej rozumieją to, że związek, także małżeński, nie jest formą sklejenia na stałe z drugim człowiekiem, rodzajem więzienia. 

Kiedy już Szwedzi zdecydują się na związek, pozostają od siebie niezależni również finansowo, m.in. dzięki indywidualnemu opodatkowaniu małżeństw. Zazwyczaj obok spraw wspólnych mają też własne. Wspólne i oddzielne przyjaźnie. Miłość nie myli im się z posiadaniem drugiego człowieka i może także dlatego szwedzkie rozwody są zazwyczaj kulturalne, nie prowadzą do emocjonalnych katastrof. Ludzie po rozstaniach potrafią się przyjaźnić, a jeśli wychowują dzieci, nadal robią to razem. Myślę, że warto się tego nauczyć. Okropne, jeśli coś, co było niby wielką miłością, zamienia się w nienawiść i walkę.

Ale jest też miłość erotyczna, ważna dla Twoich bohaterek. W Polsce kobieta wyzwolona to często kobieta niemoralna. 

Dużo u nas napięcia i stresu w temacie erotyki. Z jednej strony kościelne opowieści, jaki to grzech, jeśli związku nie wyświęcił ksiądz, i jakie to straszne, gdy używa się prezerwatywy. Z drugiej świat reklamy, filmu i komercji epatuje seksualnością, często wulgarną. Do tego często jest ona rozumiana jako ciągłe staranie się, by się podobać, a nie jako dążenie do wspólnej rozkoszy. 
W Szwecji kobieta ma prawo do takich samych poszukiwań erotycznych jak mężczyzna. Jeśli ma ochotę na „one night stand”, po prostu przeżywa taką przygodę i nie czuje się z tego powodu winna, zepsuta, łatwa. Jednocześnie absolutnie nie jest tak, że wszystkie Szwedki poszukują seksu bez zobowiązań. Chodzi o to, że mogą, jeśli chcą, i nikt nie będzie nimi z tego powodu pogardzał. To właśnie dały szwedzkim kobietom rewolucja seksualna i feminizm: prawo do szczęśliwej seksualności. Nie oznacza to, że w Szwecji nie ma problemów, wykorzystywania kobiet, przemocy seksualnej i molestowania, są. Pamiętamy, co się niedawno działo w Akademii Szwedzkiej, gdy okazało się, że od lat przymykano tam oko na nadużycia wobec pracownic. Ale to jest jednak patologia. W społeczeństwie dominuje przekonanie, że kobieta i mężczyzna są sobie seksualnie równi. Nie spotkałam się ze Szwedem, który by np. marzył, by jego partnerka na życie nie miała przed nim zbyt wielu kochanków.

A jak Ty, Polka, konfrontowałaś się ze szwedzką seksualnością, kiedy przeniosłaś się tam na stałe?

Nie przeżywałam wielkich zdumień. Nie wstrząsało mną, że w Szwecji możliwe jest coś, czego w Polsce nie widziałam, np. że heteroseksualna kobieta może stworzyć rodzinę z parą homoseksualistów i mieć z nimi dzieci. Po prostu zawsze byłam przekonana, że każdy ma prawo kochać, kogo chce, 
i planować swoje życie prywatne, jak mu się podoba, byle tylko nie krzywdzić innych. Uczulenie na dulszczyznę miałam już w Polsce. W Szwecji czasem bawi mnie nadmiar planowania wszystkiego: zakupów, wakacji, podziału prac w domu. Taki wszechobecny praktycyzm. W książce opowiadam, jak znalazłam jednych ze swoich bohaterów, czyli poliamoryczną rodzinę składającą się z trojga dorosłych i dziewięciorga dzieci. Przeczytałam o nich artykuł w dziale ekonomicznym gazety codziennej. Opowiadał rzeczowo o tym, jak planować sprawiedliwie budżet w związkach poliamorycznych oraz jak stworzyć w takich relacjach testament. Najbardziej w Szwecji zaskoczyło mnie w wymiarze pozytywnym to, że szybko zauważyłam,
że Szwedzi niby są bardziej zamknięci w sobie niż Polacy, ale kiedy już zaczynają mówić o uczuciach, stać ich na szczerość, na uczuciową nagość. Dlatego tak wspaniale jest o nich pisać, bo potrafią się otworzyć, zdjąć maskę. Inna rzecz, że może otwierają się tak akurat przede mną, bo z jednej strony świetnie Szwecję znam i rozumiem, ale z drugiej mam obcy akcent 
i jestem kimś z zewnątrz.

Czujesz, że Twoja książka jest nam potrzebna?

Mam wrażenie, że „Szwedzka sztuka kochania” może być dla polskich czytelników jak łyk świeżego powietrza. Że właśnie teraz, w tym trudnym czasie, w cieniu okrutnej wojny, chcą i potrzebują czytać, mówić i myśleć o miłości. Bałam się, że tak nie będzie, bo tradycyjnie w Polsce brak jest przestrzeni na refleksję nad miłością i erotyką jako kluczowymi doświadczeniami egzystencjalnymi. Miłość jest często banalizowana, spychana na margines, wrzucana na półkę tzw. literatury kobiecej. Świetnie to podsumował Piotr Pietucha, mąż Manueli Gretkowskiej: „Nadal nie dorośliśmy do Bergmana, który całe życie mógł się zajmować swoimi egzystencjalnymi wątpliwościami i relacjami między kobietą a mężczyzną”. Mam nadzieję, że moja książka będzie inspiracją, bo trudno nie pokochać jej bohaterów. Są wspaniali, uczą bycia sobą. Uczą też odwagi, bo do miłości trochę jej nam potrzeba.


Katarzyna Tubylewicz kulturoznawczyni, tłumaczka z języka szwedzkiego, pisarka. Autorka m.in. reportaży „Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami” i przewodnika „Sztokholm. Miasto, które tętni ciszą”. Dzieli swoje życie między Sztokholm i Warszawę.

Rozmawiał Damian Gajda