Rzadko siedzę w pierwszym rzędzie na zagranicznych pokazach, choć nie ukrywam, że bym chciał. Każdy chce. To nie tylko kwestia prestiżu i świadectwo pozycji w branży, ale przede wszystkim dobrego widoku. Tak, z pierwszego rzędu wszystko prezentuje się lepiej a odczucia dotyczące kolekcji i pokazu są zupełnie inne. Na ostatnim pokazie Versace w Mediolanie miałem miejsce w trzecim rzędzie aczkolwiek widok wyjątkowy dobry. Przede wszystkim na to co działo się tuż przed pokazem. Anna Dello Russo z grupą bollywoodzkich aktorek i japońskich influencerek w nieskończoność robiły sobie zdjęcia i nagrywały wideo. Robiły to tak długo, że postanowiły usiąść w owym pierwszym rzędzie w ostatniej chwili. I tu zrobił się problem gdyż okazało się, że jest ich zdecydowanie więcej niż wolnych miejsc. Co postanowiły? Nie to, że któraś honorowo uznała, że może przesiąść się rząd dalej. Postanowiły się wszystkie razem upchnąć (magiczne, angielskie słowo „squezze” czyli ścisnąć, które na każdym pokazie krąży we front row). Widok był przezabawny. Na serio nie wierzyłem, że osiem kobiet będzie w stanie usiąść na trzech miejscach, ale im się udało. Prawdopodobnie cierpiały niemiłosiernie, ale żadna się nie poddała. Jestem pewny, że nawet połamane żebra nie przeszkodziłyby im aby wytrwać do końca pokazu.

Ale takie historie zdarzają się nie tylko u Versace. Byłem świadkiem podobnych scen na innych pokazach a jedna z moich koleżanek powiedziała, że to wcale nie przypadek. PR - owcy domów mody celowo jedno miejsce w pierwszym rzędzie przyporządkowują dwóm VIP - om w obawie, że któryś się nie pojawi. A tymczasem kiedyś było zupełnie inaczej. Jeszcze przed wojną pokazały mody odbywały się w małych atelier projektantów, na które zapraszane było tylko grono wiernych klientek i dziennikarki mody z elitarnych magazynów. Zazwyczaj rząd był tylko jeden a ponieważ nie było ławeczek tylko każdy miał swoje krzesło, nie było nawet jak „się ścisnąć”. Co ciekawe, początkowo fotoreporterzy w ogóle nie byli wpuszczani. Tę zasadę zmienił dopiero Christian Dior, który na pokaz swojej debiutanckiej kolekcji „New Look” w 1947 r. Wpuścił fotoreporterów przez co pokaz stał się wydarzeniem publicznym. Jako pierwsza kolekcję poza atelier pokazała Francuzka Gaby Aghion, założycielka marki Chloe, która w 1956 r. swoje projekty postanowiła zaprezentować w paryskiej kawiarni Cafe de Flore. Ale prawdziwy show z pokazów mody zrobił dopiero młody Yves Saint Laurent, który w latach 60. Wprowadził linię pret - a - porter. Od tamtej pory pokazy mody stały się widowiskami. 

Dziś, co jakiś czas, projektanci eksperymentują ze scenografią np. ograniczając liczbę rzędów do jednego. Tak zrobił jakieś dwa lata temu Karl Lagerfeld na pokazie Chanel. Chodziło o to, aby wszyscy na pokazie mogli czuć się równi. I wiecie co? Nikomu się to nie spodobało. Ci siedzący w pierwszym rzędzie muszą czuć, że są wyjątkowi. A ci w dalszych muszą mieć do czego aspirować. Tak już urządzony jest świat mody. Prawdziwy ewenement wydarzył się w 2014 r. Podczas pokazu mody Valentino. Wówczas ktoś z obsługi show poprosił siedzącą w pierwszym rzędzie Annę Wintour o przeniesienie się do drugiego bo we front row brakowało miejsca dla spóźnionych gwiazd. Słynna redaktorka grzecznie przeniosła się dalej, ale wolę nie wyobrażać sobie jak gęsto musiał się później tłumaczyć z tego sam projektant.

Ale siedzenie we front row to nie tylko przywileje, to także pewne obwiązki. Takie przemyślenia dopadły mnie ostatnio na tygodniu mody w Mediolanie obserwując pierwszy rząd z pozycji tego drugiego czy tam trzeciego (a czasem nawet piątego). Otóż wszyscy patrzą na twoją głowę albo kręcą pokaz na swoje social media, gdzie w efekcie twoja głowa i tak gra główną rolę, wypadałoby mieć zatem czyste włosy. Fryzjer także mile widziany. Tak, nie myślcie sobie, ten przywilej kosztuje. Nie warto kłopotać się z noszeniem dużej torby. Na siedzeniu i tak się nie zmieści a gdy położysz ją na podłodze to zasłoni ci buty. No właśnie, buty to rzecz… pierwszorzędna. Gdy zgasną światła widać tylko je a do tego są często dobrym pretekstem do rozmowy z sąsiadem z ławki. Dokładnie tak uciąłem sobie ostatnio miłą pogawędkę z redaktorem z japońskiego Elle, gdy w końcu raz udało mi się być w pierwszym rzędzie na pokazie Moschino. Co więcej: nie ma się co nadmiernie ekscytować (w końcu jesteś w pierwszym rzędzie pięć razy dziennie, prawda?), krzyczeć a co najgorsze - potakiwać w rytm muzyki. To ostatnie, choć u nas jeszcze uchodzi za cool, na zagranicznych tygodniach mody wręcz zbrodnia. No i jak mówi ekspertka w tej dziedzinie, wspomniana już wcześniej Anna Dello Russo: „Nie waż się nosić okularów przeciwsłonecznych w pierwszym rzędzie, dopóki nie jesteś prawdziwym VIP -em!”.