Perfumy Elona Muska można kupić na stronie The Boring Company, przedsiębiorstwa założonego przez biznesmena w 2016 roku i zajmującego się... kopaniem tuneli. Jakby tego było mało, w opisie produktu nie ma w zasadzie żadnych dodatkowych informacji poza zdjęciem buteleczki stylizowanym na tanią i kiczowatą kampanię tanich perfum z dyskontu. Sam zapach nie kosztuje jednak mało, bo 100 USD (można zapłacić za niego także w walucie Dogecoin) i wedle słów Muska jest "omnigenderowy", czyli dedykowany każdej płci.

Co więcej, kupno perfum nie oznacza, że dostaniemy je od razu. Jak podano na stronie, dostawa zapachu przewidywana jest na pierwszy kwartał 2023 roku - każdy więc, kto zdecyduje się na transakcję teraz, tak naprawdę kupuje kota w worku. Kolejna ciekawostka? Miliarder w żadnym miejscu nie określił piramidy zapachowej swoich perfum. Nikt nie ma pojęcia, jakie nuty występują w kompozycji, choć z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że jej składową będzie piżmo (z angielskiego "musk"). Pewną wskazówką jest też nazwa zapachu, czyli Burnt hair - "spalone włosy". Brzmi mało zachęcająco, ale dla prawdziwych fanów Elona nie jest to przeszkodą. Sprzedaż poszybowała w górę niemal od razu po premierze, a sam miliarder zachęcał do niej swoją fanbase pisząc "Proszę, kupujcie moje perfumy, dzięki czemu będę mógł kupić Twittera". To nawiązanie do ciągnącego się od miesięcy procesu przejęcia popularnej platformy, której Musk ostatecznie nie sfinalizował.

Trolling czy biznes?

Wszystko wskazuje na to, że launch "Eau de Elon", jak prześmiewczo nazywają internauci ten zapach, to typowa satyra w wykonaniu Muska - ale (niestety) także kolejny, intratny biznes. Jako najbogatszy człowiek na świecie, który stał się pewnego rodzaju instancją, z którą liczy się dziś cały świat biznesu i technologii, Elon ma sukces w kieszeni. Wpatrzeni w niego internauci ochoczo reagują na każdą próbę trollingu w wykonaniu właściciela Tesli, perfekcyjnie wpisując się w plan swojego guru. Dzień temu Musk informował, że Burnt Hair sprzedało się już w liczbie 20 000 buteleczek. I to bez żadnej gwarancji, że sprzedaż perfum nie jest po prostu jednym, wielkim happeningiem zblazowanego miliardera, który z każdą kolejną tego typu akcją bada granice, do jakich może się posunąć. W całym przedsięwzięciu można też odnaleźć próbę wyśmiania dzisiejszego rynku beauty, który opanowany został przez marki gwiazd. Istotnie - w ostatnim czasie nie ma tygodnia, by media nie donosiły o premierze linii kosmetyków stworzonych przez znaną osobistość. Ostatnio swój brand o nazwie Le Domaine stworzył Brad Pitt. Nawet Ozzy Osbourne wykreaował swoją linię kosmetyków do makijażu - a to newsy zaledwie sprzed dwóch tygodni. Nie dziwi więc jeden z tweetów właściciela Tesli, w którym stwierdził bez cienia zażenowania: "Z nazwiskiem takie jak moje, wejście do branży perfumeryjnej było nieuniknione - dlaczego walczyłem z tym tyle czasu?" - głosi wpis Elona Muska sprzed paru dni, który zalajkowało 225 tysięcy osób.