Hotel Mandarin Oriental - wnętrze, fot. mat. prasowe Mandarin OrientalJuż trzeci raz w ciągu kilku miesięcy, po Las Vegas i Chiang Mai, przekroczyliśmy próg ekskluzywnej rezydencji spod znaku wachlarza. Drobne okruchy – zapachy, smaki, dźwięki, obsługa… wszędzie ten sam, najwyższy standard – mandaryński koktajl o smaku przeznaczonym dla kobiet. To dlatego je... pardon ją;) tutaj zabieram. Lobby na trzydziestym piątym piętrze, a na parterze szezlong i... liberia. Pomocna w przywołaniu windy bądź taksówki, niezbędna czasem (często) w transporcie kartonowych toreb, kryjących świeże sukienki i dojrzałe kostiumy. W recepcji uśmiech (jakbyśmy się widzieli kolejny już raz w tym tygodniu; przetłoczony złotem liścik powitalny i w równie stylowej kopercie potwierdzenie nowej godziny rezerwacji w obleganym lokalu (spóźnienie zaanonsowałem concierge'owi mailem, klikając „send”, gdy koła samolotu traciły już kontakt z betonowym pasem (sza!)).

Mandarin Oriental, fot. Janusz Gałka

Można by godzinami opowiadać o apartamentach, zasobnej winotece, zdobywającym międzynarodowe laury spa. A przy okazji - gdy będziecie korzystać z gościnności Mandarin Oriental, poproście koniecznie o pokój z widokiem na Central Park – wschód słońca was zauroczy! I uwaga! Nie rezygnujcie zbyt pochopnie ze śniadania. W restauracji Asiate nie siadajcie przypadkiem na sofie z lustrem za plecami, bo partner – zamiast waszej urody – będzie dyskretnie podziwiał panoramę Central Parku.