Męski wywiad ELLE: Adam Sztaba
Jako dyrygent i jako juror „Must Be the Music” zawsze stoi tyłem do publiczności. W wywiadzie dla ELLE Adam Sztaba pokazuje twarz.

Kiedy miał 17 lat, w teatrze w Koszalinie wystawił musical „Fatamorgana?”. Do dziś uważa, że to był jego największy sukces.
Bystry. Zanim skończę zdanie, uśmiecha się. Przystojny autentycznym, męskim urokiem, ale nie patrzy w oczy. Wstydzi się. Ma talent, ale nigdy nie powie tego wprost. – Może to bardziej kwestia szczęścia? – zastanawia się. Już jako nastolatek zachwycił dominikanów w katedrze w Koszalinie swoją kompozycją i przyjęli go jako pomoc organisty. Potem napisał musical, a Janusz Stokłosa zaprosił go do pracy w Warszawie. To było dawno. Dziś ma swoją orkiestrę. Ciągle gdzieś gra. Lubi pracę w telewizji, znacie go z „Tańca z gwiazdami”, teraz z „Must Be the Music”. Wszystko traktuje do końca poważnie. Nie brak mu jednak poczucia humoru. Fajny facet. Jemy sushi, on się spieszy, ale nie denerwuje. Doskonale panuje nad chaosem, który sam wytwarza.
ELLE Dyrygent, kompozytor, aranżer, producent muzyczny i gwiazda telewizji. Dopada Pana czasem nuda?
ADAM SZTABA Jak miałem 15 lat, zrozumiałem, że już nigdy w życiu nie będę się nudził. Że nie będzie tak, że wstaję i się zastanawiam, co dziś będę robił, bo mam zajęcie do grobowej deski. Ale coś kosztem czegoś. Ta praca jest dla mnie tak wielką pasją, że wchodzę w nią cały. Pocieszam się, że rezygnując z innych dziedzin, mam szansę osiągnąć perfekcję w tej jednej. Dojść do mistrzostwa.
ELLE Czyli ma Pan świadomość, że jest w czymś dobry?
A.SZ. Tak, ale to nie wynika z braku skromności, tylko pragmatycznego dystansu do siebie. Jestem perfekcjonistą i jak się okazuje, że coś mogę zrobić źle albo przeciętnie, to wolę tego unikać. Po co mam tapetować pokój, jeśli są specjaliści, którzy to zrobią lepiej ode mnie?
ELLE Co wydarzyło się wtedy, kiedy jako 15-latek zrozumiał Pan, że już nigdy nie będzie się nudzić?
A.SZ. Zacząłem podejmować pierwsze, nieśmiałe próby kompozytorskie. Siadłem nad kartką papieru, coś tam sobie nuciłem, notowałem i już wiedziałem, że chcę to robić. Oczywiście to nie wzięło się znikąd, jako dziecko potrafiłem grać ze słuchu na fortepianie, rodzice nie mieli wątpliwości, że powinienem iść do szkoły muzycznej.
ELLE Pamięta Pan, co grało w domu?
A.SZ. Tata lubił rocka, Deep Purple, Led Zeppelin. Rodzice zawsze czegoś słuchali, muzyka była ważna. Ojciec inżynier, mama ekonomistka. Koszalin, zwykłe bloki. Na plakatach w moim pokoju Limahl, Madonna i Kajagoogoo. A potem już czas bez plakatów, poważniejszy.
ELLE Był Pan nieśmiałym chłopakiem?
A.SZ. W stosunku do dziewczyn supernieśmiałym. Miałem ogromny opór, żeby zagaić do dziewczyny. To było dla mnie równoznaczne z odsłonięciem gardła. Nadrabiałem nieśmiałość tym, że jednocześnie miałem skłonności przywódcze: lubiłem szefować rozmaitym bandom.
ELLE A nieśmiałość do kobiet pozostała?
A.SZ. Chyba tak. Wydaje mi się, że buduję dystans, jestem postrzegany jako niedostępny, co niektóre kobiety lubią, swoją drogą. Ta nieśmiałość ciągle we mnie jest, choć pewnie trochę się utemperowała.
ELLE Jakie sytuacje Pana onieśmielają?
A.SZ. Komplementy. Dziękuję i jestem wdzięczny, ale mam trudność z odbiorem. Paradoksalnie nie lubię być w centrum uwagi. Pani mi zaraz powie, że przecież jestem dyrygentem, staję przed wszystkimi, ale to jest inna sytuacja. Ja tam jestem w związku z muzyką, a nie w swoich sprawach. Popularność jest krępująca, czuję się nienaturalnie, kiedy ktoś przygląda mi się w sklepie.
ELLE Kilka lat temu, kiedy zobaczyłam Pana w telewizji w ,,Tańcu z gwiazdami”, pomyślałam, że Pan nie jest prawdziwym dyrygentem. Bo był Pan taki przystojny, uśmiechnięty, profesjonalnie zwrócony do kamery.
A.SZ. Wymuskany? Zburzyłem trochę wizerunek klasycznego dyrygenta czy w ogóle muzyka w orkiestrze. Z rozwianym włosem lub wąsami.
ELLE A fryzura jest ważna dla dyrygenta? Bo Pan ma bardzo staranną.
A.SZ. Teraz już jest spokojniej, przechodziłem wiele etapów: farbowałem na blond, stawiałem na lakier, a przez kilka lat nosiłem bardzo długie. Moja Dorota śmieje się, że szykuję się i układam włosy dwa razy dłużej od niej. Ja to interpretuję jako wyraz mojego perfekcjonizmu.
ELLE W ,,Must Be the Music”, gdzie jest Pan jurorem, cytował Pan Leszka Kołakowskiego, mówiąc, że muzyka jest gościem z innego świata. Pan nie jest
w telewizji takim gościem?
A.SZ. Cieszę się, kiedy uda mi się w programie o masowym odbiorze przemycić odłamki kultury wyższej. W „Tańcu z gwiazdami” wywalczyłem, żeby kamera pokazywała orkiestrę. Żeby ludzie zobaczyli muzyków, że grają, że to nie z taśmy. Dla mnie telewizja to okazja, żeby stanąć przed większą publicznością. Samo tworzenie nie ma sensu, kiedy się nie zderzysz z publicznością.
ELLE W środowisku muzyków telewizja nie psuje opinii?
A.SZ. Nigdy tego nie odczułem, ale wiem, że niektórzy stawiają mnie w jednej linii z celebrytami pojawiającymi się na pudelkach. Zwłaszcza od kiedy jestem jurorem. „Skończyły się czasy uśmiechniętego blondynka w telewizji” – skomentowała kiedyś Dorota.
ELLE A na co dzień czego jest w Panu więcej: uśmiechniętego blondynka czy surowego krytyka?
A.SZ. Więcej mam w sobie radości. Ale jestem też bardzo wymagający: dla siebie i dla współpracowników. To ślepa uliczka: nie można wymagać od innych tak wiele jak od siebie, zwłaszcza że ja jestem zdolny do morderczej pracy. Miałem taką sytuację w „Tańcu z gwiazdami”: cisnąłem muzyków, powtórki, kolejne powtórki, aż ktoś powiedział: „Adam, zróbmy przerwę”. Zorientowałem się, że gramy trzy godziny. Mimo to moją pierwszą reakcją był bunt, że coś jest dla nich ważniejsze niż praca.
ELLE Jakie cechy dyrygenta stosuje Pan też w życiu?
A.SZ. Wszystko mam piekielnie precyzyjnie zaplanowane. Proszę zobaczyć, to mój kalendarz w iPhonie: na czerwono praca, na zielono życie prywatne, na żółto festiwale...
ELLE Najwięcej jest czerwonego.
A.SZ. Niektóre dni są całe na czerwono. Innym kolorem oznaczyłem terminy opłacenia rachunków, innym sprawy związane z synem. Mój kalendarz wygląda trochę
jak moje partytury, wszystko precyzyjnie oznaczone. Bo inaczej się rozsypie.
ELLE Mam wrażenie, że Pan się bardzo spieszy.
A.SZ. Spieszę się, tak... Mam często poczucie, że marnuję czas. Niezmarnowany to ten, który spędzam z nutami i z rodziną. Ale ta muzyka ciągle jest we mnie, bez przerwy.
ELLE I nie zdarzyło się tak, że Pan stanął w miejscu?
A.SZ.Podczas jednej z produkcji telewizyjnych nagle
poczułem totalną niemoc. Zrozumiałem, że za szybko gonię i to się źle skończy. To było czerwone światło. Nawet na wakacjach odpoczywam zadaniowo: pierwszego dnia przeczytam książkę, drugiego przesłucham symfonię, której dawno nie słuchałem. A prawdziwy odpoczynek jest podobno wtedy, kiedy się budzisz i nie wiesz, jaki jest dzień tygodnia.
ELLE Jest Pan człowiekiem towarzyskim?
A.SZ. Słowo „przyjaźń” ma dla mnie bardzo wielkie znaczenie. Przeważnie jednak jestem samotnikiem. Lubię czytać gazety i książki, oglądać nagrane „na później” programy. Lubię małe przestrzenie, w których wszystko mam na wyciągnięcie ręki. Moje pustelnictwo jest pewnie jakąś ucieczką.
ELLE Wychowuje Pan syna swojej żony. I mówi o nim, jakby był Pana rodzonym synem. Jak Pan został ojcem?
A.SZ. To stało się wcześnie, Antek miał rok, kiedy zamieszkaliśmy razem. Przewijałem go, aż w pewnym momencie pierwszy raz powiedział do mnie „tato”. Budowaliśmy tę relację od początku. Ale Antek nie ma rozdwojenia na ojca biologicznego i ojca, który go wychowuje, także dlatego, że jego ojciec biologiczny dał mu przestrzeń. Udało nam się zbudować rodzinę. Antek do mnie mówi „tato”, a do swojego ojca po imieniu.
ELLE Widzi Pan w nim siebie?
A.SZ. Oczywiście! W sposobie mówienia, w poczuciu humoru, sarkazmie... Dorota też to zauważa. Antek jest w takim wieku, że chciałby mi zaimponować. Poszedł właśnie do szkoły musicalowej.
ELLE Chciałby Pan, żeby myślał, działał i żył tak
szybko jak Pan?
A.SZ. Każdy ma swój rytm. Można dyskutować, co jest zdrowe, a co nie, ale mnie ta szybkość uszczęśliwia...
ELLE Jaki Pan jest dla bliskich, kiedy Pan komponuje?
A.SZ. No tak. Bywam nieprzyjemny. Denerwują mnie wtedy te wszystkie codzienne czynności: że muszę zjeść, wyjść gdzieś, nie mówiąc już o pracach domowych. Proszę wtedy o święty spokój. To niby nic, ale tak naprawdę dużo.
ELLE Żona jest cierpliwa, opiekuńcza, znosi Pana nastroje?
A.SZ. Nic z tych rzeczy. Jesteśmy kompletnie różni i ciągle się ścieramy. Przyciągamy. Uzupełniamy. Oboje jesteśmy bardzo silnymi osobowościami. Cały czas między nami jest wysoka temperatura. Dorota też kocha pracować, ale nigdy nie poświęciłaby dla pracy tyle, co ja.
ELLE Opiekujecie się sobą?
A.SZ. Dzięki Dorocie mam kontakt z rzeczywistością. Gdyby jej nie było, wychodziłbym z pracowni raz na trzy dni. To trudna sytuacja, że coś nagle staje się ważniejsze od mojej rodziny. Bo nie zasypiamy razem, a syn widzi mnie rzadko. Ale staram się te okresy nieobecności wynagradzać i być później z nimi i tylko dla nich.
ELLE Jaki Pan wyniósł z domu wzór rodziny?
A.SZ. Rodzice mnie oszczędzali, nie rozmawiali przy mnie o problemach. Dorota jest kompletnie inną osobą, mówi wszystko wprost. Zderzyła się akuratność, którą znałem
z domu, z włoskim temperamentem jej rodziny. Moi rodzice bardzo byli na mnie skupieni. Jak miałem egzaminy
w szkole muzycznej, to tata brał urlop. Byłem więc chowany pod kloszem i jak przyjechałem do Warszawy musiałem nauczyć się rozpychania łokciami. Czyli życia.
ELLE Rozmawiamy kilka tygodni przed Pana ślubem. Po co ślub po dziesięciu latach związku?
A.SZ. To manifestacja uczuć. Chcemy powiedzieć przy osobach, które są dla nas ważne, że się kochamy. Nie ma tu drugiego dna. Przeżyliśmy razem już tak wiele, że nie ma niewiadomej. Dorota twierdzi, że to kobiety zawsze podejmują decyzję o tym, czy dany związek dochodzi do skutku i coś w tym jest.
ELLE Co Panu w niej najbardziej imponuje?
A.SZ.Połączenie determinacji i siły z niezwykłą kruchością. Ona tę kruchość obudowuje, dostrzegam ją tylko w chwilach czułości. To niesłychanie ujmujące. Ale na początku najbardziej spodobały mi się jej oczy i niezwykła inteligencja. Imponuje mi, że potrafi ogarniać sytuację i... genialnie gotuje.
ELLE Wszystko się Panu zawsze udawało. A gdyby tak nie było, porzuciłby Pan muzykę?
A.SZ. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. To jedyne, co umiem. Gdyby się nie udało? Poszedłbym grać na ulicę. Nie ma mnie bez muzyki.
Rozmawia: Anna Luboń
Zdjęcia: Konrad Ćwik
Stylizacja: Zuzanna Kuczyńska
Makijaż i włosy: Kamila Wiedeńska-Strzelczyk,
Produkcja: Magdalena Gołdanowska
Asystent produkcji: Kaśka Dubińska
1 z 1

Męski wywiad ELLE: Adam Sztaba
Adam Sztaba, fot. Korad Ćwik