Po trzech latach cudownego życia razem niespodziewanie obudziłam się w samym środku przygnębiającej rutyny. Pobudka o 7.30, pęd do biura, wieczorem kolacja odgrzewana w mikrofali i czym prędzej do łóżka. Spać. A pomyśleć, że jeszcze niedawno każdego wieczora podziwiałam mojego ukochanego eksperymentującego w kuchni z nowymi przepisami i nigdy nie kończyły nam się tematy do rozmów. A do sypialni nigdy nie zabieraliśmy laptopa.
Moja przyjaciółka Gośka nie ma złudzeń: „W każdym związku namiętność się wypala. Można ją na nowo rozdmuchać, ale nie da się tego robić w nieskończoność. No bo ile można dmuchać na dogasające ognisko?”. Ja jednak postanowiłam, że się nie poddam.

IDEALNY ON
Oglądając pewnego popołudnia serial, trafiłam na scenę, gdy jedna z bohaterek, co prawda dziesięciolatka, rozmawiała na ekranie ze swoim wymyślonym przyjacielem. To było olśnienie! „Gdyby to było takie proste. Wymyślić sobie idealnego faceta i już, po kłopocie”, rozmarzyłam się. Starszy ode mnie. Wysoki. Lekarz (wszystko przez tych „Chirurgów”). Praca w prywatnej klinice pozwalałaby mu na luksus wolnych wieczorów i weekendów. Zainteresowanie azjatycką kuchnią mogłoby nas zbliżyć. Na przykład w księgarni, podczas buszowania wśród książek kucharskich. Ja w poszukiwaniu angielskiego wydania „Kuchni” Nigelli Lawson, a on kulinarnego przewodnika po Tajlandii.
Prawda, że urocza historia? Nadałam mu nawet imię. Adam. I postanowiłam dzięki niemu odzyskać mój prawie idealny związek.