Rozmawiasz z ludźmi przed kamerą od 28 lat. A od dwóch w internecie. Dalej Ci się nie znudziło?

Nie, kocham to! Mogłabym teraz przysiąść się do obcej mi osoby i zacząć z nią gadać. Chyba nie jestem w tym najgorsza. Często słyszę: „O rany, nie zamierzałam się tak otwierać, jak to się stało, że tyle ci powiedziałam?”.

Co Ci dają te rozmowy?

Zawsze mówiłam, że radość. Teraz doszło nowe: terapeutyzują mnie. Zadaję pytanie, słyszę odpowiedź, ona otwiera we mnie różne przestrzenie. Dzięki temu ciągle coś w sobie przerabiam, zmieniam się. 

Dorota Szulc

A nie wolałabyś tego robić na prawdziwej terapii?

Też ją odbyłam. 

O! I z jakimi traumami się mierzyłaś?

Nie musisz mieć traum, by potrzebować pomocy specjalisty. Ja miałam szczęście i wielkich potworności w życiu nie doświadczyłam. Ale powody, by pójść na terapię, są różne. Zawsze ważne. Chciałam po prostu przyjrzeć się sobie, pomyśleć nad tym, kim jestem, co czuję, zdjąć z siebie te warstwy, które do mnie niekoniecznie przystawały, a zostały nalepione przez kulturę, szkołę, rodziców, Kościół.

Na przykład?

No, chociażby wychowanie w duchu: „Ucz się pilnie, szanuj się, bądź grzeczna, grzeczne dziewczynki idą do nieba” (śmiech). Choć pochodzę z domu, w którym mogłam swobodnie wypowiadać swoje myśli i uczucia, moi rodzice nie należeli do partii, w latach 80. na rodzinnych spotkaniach przy stole padało wielkie „nie” dla komuny, a na początku lat 90., gdy władza zaczęła bratać się z Kościołem, i na ten temat słyszałam wiele gorzkich słów. Nasiąkałam tym. Do głowy mi nie przyszło, że któregoś dnia ta wiedza pomoże mi się zbuntować.

Kiedy przyszedł ten bunt?

Po trzydziestce. Zaczęłam wtedy czuć niewygodę w sobie, w swoim zawodzie. Zrozumiałam, że jako kobiecie wolno mi mniej. Gloryfikuje się to, że jesteśmy posłuszne. Wyskok w kierunku innego myślenia wiązał się z krytyką. Kiedy któregoś dnia pewien pan zaczął mnie na wizji „przytulać”, to mu powiedziałam krótko, co o tym myślę. Na drugi dzień zostałam za to 
zlinczowana publicznie, bo kto widział, żeby się pani nie ucieszyła, że pan ją tak „docenił”. 

To musiało być przed erą #MeToo...

To było 17 lat temu. I nie chodziło o tak poważne sprawy jak molestowanie seksualne, chodziło o niezgodę na to, jak inni nas traktują. Poczułam wtedy, że muszę się ratować, bo się uduszę. Słyszałam, że przesadzam, histeryzuję.

I co zrobiłaś?

Zaczęłam czytać książki o samorozwoju, feminizmie, buncie. Zabawne, bo miałam wtedy poczucie, że wszystkie są napisane dla mnie! Uspokoiłam się, że nie zwariowałam, że mam prawo czuć się niedobrze w tamtych ramach, i powoli zaczęłam wychodzić z modelu, w którym tkwiłam.

Czyli takiej właśnie grzecznej dziewczynki?

Tak, która miała przemilczeć dyskomfort. My, polskie kobiety, jesteśmy bardzo dobre w tej pozie: „Wytrzymam to, przetrwam jeszcze ten jeden raz, zacisnę zęby”. Mam wrażenie, że nikt nie dowartościowuje Polek, nie wyposaża nas w wiarę w siebie, nie uczy krytycznego myślenia. A ja wreszcie sobie na to wszystko pozwoliłam i coś we mnie trwale się przestawiło. Zrozumiałam, że nie chcę, żeby – cytując Rebeccę Solnit – faceci objaśniali mi świat („Mężczyźni objaśniają mi świat” to tytuł jej książki – przyp. red.). Często mamy większą wiedzę i wiemy lepiej, jak on działa. 

I co na to faceci w Twoim otoczeniu? Obrazili się?

Nie zauważyłam. Może dlatego, że ci świadomi mężczyźni dookoła mnie wiedzieli, że mam rację. Nie interesowali mnie tacy, którzy chcieli mi tatusiować, uczyć mnie życia czy – przeciwnie – być moimi syneczkami. Albo łapać pod stołem za kolano. Szukałam partnera.

Syzyfowe prace.

Widzę, że masz doświadczenie (śmiech). Ja sama, choć jestem z pokolenia, gdy to jeszcze było standardem, nigdy nie marzyłam o tzw. ułożeniu sobie życia, czyli znalezieniu męża i urodzeniu dzieci. Ciągnęło mnie w świat. Przysięgałam w ramach młodzieńczego buntu swojej mamie: „Nigdy nie założę rodziny, będę samotną podróżniczką!” (śmiech). Jak widać, nie dotrzymałam żadnej z tych obietnic. Ale jestem sobie wdzięczna, że poszłam za instynktem i wyszłam z tej strefy komfortu, którą sama sobie stworzyłam, która mnie sztucznie ograniczała, i odkryłam siebie inną.

Czyli tę rodzinną. Co odkryłaś po tej stronie? Krainę szczęśliwości?

Prozę życia. W której bywa nie tylko wspaniale i szczęśliwie, ale też ciężko, a czasem beznadziejnie. Ale to moja proza życia i bezcenne doświadczenia. Dziś, po latach, dzięki macierzyństwu wiem więcej o innych kobietach, po prostu rozumiem je, wiem, z czym się wszystkie mierzymy, co tracimy, za czym tęsknimy. Ta wiedza pozwala mi np. budować taką wspólnotę doświadczeń na moim kanale na YouTubie.

A bezdzietnych też rozumiesz? Bo różnie to bywa. Jak czasem patrzysz na tych, którzy nie mają dzieci, to nie przechodzi Ci przez myśl: „Moje życie ma sens, a wasze nie”?

Taka postawa to jakiś rodzaj wyższości, ukrytej agresji. Chyba że w ramach żartu: ci, którzy tak mówią, wiedzą, jak dostali po tyłku, kiedy zostali rodzicami, i chcą tego samego dla tych, którzy jeszcze mają luz (śmiech). A na poważnie – nie zadaję ludziom pytań: „Kiedy dziecko?”, ani nie zachęcam ich do tego, mówiąc: „Zobaczycie, jakie to cudowne być rodzicami”. Mało tego, będąc mamą, nigdy nie powiem: „Rozumiem życie lepiej niż ty, bezdzietny”. Bo jaki mam mandat, żeby to oceniać? Poza tym ruch antynatalistyczny, czyli bezdzietności z wyboru, to już powoli codzienność.

Jesteś mamą dwóch synów. Masz jakiś patent na ich wychowywanie?

Coś takiego jak patent na wychowanie dzieci w ogóle nie istnieje. Ten proces jest cholernie trudny i nie da się go zaplanować. Chciałabym na pewno wychować ich bez indoktrynacji, głupich zakazów, przymusu myślenia w określony sposób. Odkryciem dla mnie jest to, że moi chłopcy to dwie różne istoty. I to dla mnie wciąż przedziwne uczucie być „pośredniczką” czyjegoś przyjścia na świat. Do dziś nie mogę uwierzyć, że dwóch supergości mówi do mnie (!) „mamo”. 

Pewnie im zaimponowałaś, zostając youtuberką! Dlaczego zdecydowałaś się przejść do internetu?

Starszemu synowi zaimponowałam dopiero, gdy moje zasięgi na kanale wzrosły (śmiech). A odeszłam z telewizji, bo zrobiłam już w niej wszystko, co było możliwe i co chciałam zrobić, i nie kręciła mnie tak jak kiedyś. A kiedy sobie pozwoliłam na tę zmianę myślenia, o której ci tutaj już opowiedziałam, poczułam, że to w sieci jest dla mnie miejsce. I się pożegnałam. Po dwóch latach myślę, że to był przywilej dojrzałej kobiecości: rezygnacja z tego, co już nie daje spełnienia. 

Dorota Szulc

Nie bałaś się utraty popularności?

Nie ładowałam sobie tym ego. Bardziej już chyba kupieniem ładnej sukienki. Ale i z tego się wyrasta. Serio? Słynna sodówka nigdy nie uderzyła Ci do głowy? Lubię bąbelki, ale w szampanie (śmiech). No, przecież ja wiodłam normalne życie: praca, dzieci, dom! Nie czuję się lepszym człowiekiem tylko dlatego, że prowadziłam program śniadaniowy. Już chyba dawno wszyscy zrozumieliśmy, że to całkiem zabawne, jeśli ktoś myśli, że pracując w telewizji, ma „numer do Bozi”, czyli wszystko mu wolno.

Co sieć daje, a co odbiera?

Spotykam tam wierniejszych, autentycznie zainteresowanych tym, co robię, odbiorców. Mogę powiedzieć, że mam tam swój Kościół! Czyli po prostu fajnych ludzi, którzy są ciekawi tego, co im zaproponuję. Lubię te wtorki wieczorem, gdy wrzucam premierowy odcinek „W moim stylu” i za chwilę czytam komentarze: „Wow, ciekawy gość, znów nas pani zaskoczyła”, „Tyle się dowiedziałam, też tak czuję”. Decydując się na ten krok, stawiałam na zmianę, rozwój, a przede wszystkim wolność, samodzielność. Nie koncentrowałam się na zasięgu. Sukcesy frekwencyjne i tak szybko przyszły. Ważna była dla mnie szeroko rozumiana edukacja, 
a nie tylko czysta rozrywka. 

Masz poczucie misji?

A jak mogę jej nie mieć w tym zawodzie? Wiesz, w porównaniu np. do dziennikarzy śledczych nie robię niczego wyjątkowego. Po prostu zadaję pytania, stwarzam przestrzeń do rozmowy, w której odkrywamy jakieś prawdy dawno zakopane pod warstwami tabu. To trochę jak pogaduchy przez telefon, bez pośpiechu, ciśnienia, że muszę już kończyć, bo zaraz wejdzie reklama (śmiech).

Są różne oblicza dziennikarstwa. Niektórzy przepytują gwiazdy z kroju sukienek.

Mam ogromny szacunek do tego zawodu. Dziennikarstwo nie jest o sukienkach, nawet jeśli o nie pytasz, stojąc na czerwonym dywanie w Hollywood. Zrobiłam też o tym odcinek: czego się nie dowiecie, jak nie będzie wolnych mediów i wolnych dziennikarzy. 

Z Elizą Michalik, widziałam. Wolne media to temat, który dotyczy nas wszystkich. Z tego, co widzę, próbujesz złapać aktualne, czasem kontrowersyjne, społeczne tematy, których dziś w Polsce nie brakuje, i to o nich rozmawiasz ze swoimi gośćmi na YouTubie i w podcastach.

Świata nie zmienię, jasne. A dzielę się swoją niezgodą na panujący kostyczny porządek, złością. Bywam wkurzona i wiem, że ma to wymiar pozytywny. W energii buntu jest złość, prowadząca do działania. Żyję w kraju, w którym władza dba o to, żeby irytować kobietę na każdym kroku. No to sobie rozmawiam o tym, co by tu zmienić. 

Jak choćby? 

Oprócz samej władzy? (śmiech) To nie moje kompetencje, choć moje wielkie marzenie. A na serio, po dwóch latach prowadzenia kanału, robienia podcastów o kobiecej seksualności, o różnicy w spojrzeniu na świat różnych pokoleń wiem na pewno, że zmiany wymaga edukacja. Ktoś słusznie zauważył, że większość Polaków nie ma wiedzy, tylko poglądy. Okopujemy się w mentalnych zasiekach, buntujemy przeciw rzeczom sprawdzonym naukowo. Cofamy cywilizacyjnie. 

Dorota Szulc

Jak w sprawie aborcji. Na jej temat masz zdecydowane stanowisko?

O! Temat, w którym idealnie widać, że poglądy to my mamy, ale z wiedzą gorzej. Tak, jestem za wprowadzeniem światowych standardów, WHO je opracowała i cywilizowane narody nie dyskutują z osiągnięciami medycyny. Kto ma moralne prawo do tego, żeby zmuszać człowieka do zostania matką? Zawsze powtarzam, że cudza aborcja nie obciąża twojego sumienia, więc się nie interesuj i śpij spokojnie. Mamy XXI wiek! Nawet w kraju papieża Franciszka można wreszcie przerywać ciążę. 

W sieci ogląda Cię inna publiczność niż w TVN. To często młodzi ludzie, rozumiesz tę generację?

Akurat mój kanał oglądają w większości kobiety między 25. a 45. rokiem życia. A młodych poznałam bliżej, bo z takimi pracuję i z nimi rozmawiam w podcastach „Z pokolenia na pokolenie”. To najmłodsze, generacja Z, urodziło się już w świecie cyfrowym. Dla nich naturalne jest, że ograniczają konsumpcję, minimalizują swoje potrzeby. Nie dają się wykorzystywać pracodawcy. Żyją w związkach partnerskich, nie myślą o dzieciach, religii, Kościele. To przyjaźnie są dla nich największą wartością. Inaczej niż u nas, pokolenia z lat 70. My zatracaliśmy się w pracy. 

Myślisz, że ci młodzi przemeblują nam Polskę na lepsze?

Chodziłam z dwudziestolatkami w marszach Strajku Kobiet. Gdy pytałam, jakiej Polski chcą, usłyszałam, że takiej z edukacją na światowym poziomie, ochroną zdrowia, w której pracują dobrze opłacani medycy, i policją, której nie muszą się bać. Wymowne. Podoba mi się, że nie wierzą w liderów, lecz w sprawę. Po co nam oni, pytają, skoro można ich kupić, skompromitować? Bronią swojej wolności. Nie mówią innym, jak mają żyć. Mogłabym być ich matką, a czuję to samo.

 

Wywiad ukazał się w kwietniowym numerze ELLE Polska w 2022 roku