Nikt nie zrozumie kobiety tak jak druga kobieta – to popularne stwierdzenie potwierdziły badania dr. Gerulfa Riegera z wydziału psychologii Uniwersytetu w Essex. Choć zdecydowana większość ankietowanych deklarowała orientację heteroseksualną, aż 82 proc. podniecał zarówno widok seksownych mężczyzn, jak i kobiet. Czy to znaczy, że wszystkie jesteśmy nieheteronormatywne? I każda z nas spróbuje przygody erotycznej z kobietą?

ANDRZEJ GRYŻEWSKI, SEKSUOLOG: Ale wiesz, że to się już w Polsce dzieje? Jestem pewien, że dane zjawisko wchodzi do mainstreamu, gdy pojawia się w filmach i w serialach. I właśnie ten wątek, o którym mówisz, związków erotycznych kobiet z innymi kobietami, występuje chociażby w hiszpańskiej komedii „Im więcej, tym przyjemniej”, którą ostatnio obejrzałem na Netfliksie. Fabuła jest dość prosta: dwóch mężczyzn postanawia, że wprowadzą do swoich związków mały swing – tzn. wymienią się partnerkami. Ale okazuje się, że one nie są zainteresowane tymi mężczyznami, tylko… sobą nawzajem. Panowie, sfrustrowani, siedzą i się nudzą, a panie potrafią sobie doskonale zorganizować czas we dwie. Na ekranie to oczywiście wygląda zabawnie, ale do mojego gabinetu zgłasza się całkiem sporo mężczyzn, którzy doświadczyli takiej sytuacji. I wcale nie jest im do śmiechu.

Mówimy o kobietach heteroseksualnych?

Tak, mówimy o kobietach, które same siebie określają mianem heteroseksualnych czy też raczej heteroseksualnych i incydentalnie homoseksualnych, bo seksualność człowieka nie ma charakteru zerojedynkowego. One lubią mężczyzn, kochają ich, uważają seks z nimi za satysfakcjonujący. Ale z radością otwierają się na takie doświadczenie, które ja nazywam „lesbijskim city breakiem”, bo bywa połączone z wyjazdem na weekend za granicę. Ale to też jest przerwa od partnerskiej, męsko-damskiej rutyny. Od pewnego czasu moi pacjenci, obecni na Tinderze single, narzekają, że coraz trudniej im znaleźć tam partnerkę do randek i seksu, bo „wszystkie kobiety chcą się umawiać z innymi kobietami”. Oczywiście nie wszystkie, ale faktycznie, wiele z nich zaczyna to interesować. Niektóre zamieszczają w aplikacjach randkowych ogłoszenie ze zdjęciem uniemożliwiającym identyfikację i tekstem: „Jestem heteroseksualną kobietą, ale jeśli ty też i chcesz mnie zaprosić na kawę lub wino, to chętnie…”. Skreślają męskich adoratorów na samym starcie. W kontekście filmu o swingersach mogę powiedzieć, że wiele kobiet mówi mi w gabinecie, że czują się znacznie pewniej w trakcie swingu, gdy uprawiają seks z kobietą niż z mężczyzną, który nie jest stałym partnerem. Nawet jeśli tego mężczyznę znają.

Chcesz mi powiedzieć, że kobieta czuje się pewniej, kochając się z kobietą?

No cóż, z badań wynika, że z całą pewnością częściej ma orgazm. Zapewne słyszałaś o gender orgasm gap? Chodzi o to, że zdecydowana większość mężczyzn przeżywa orgazm w trakcie seksu z kobietą, z kolei kobiet przeżywających orgazmy w intymnych relacjach z mężczyznami jest niestety mniej. Niedawno opublikowano badania przeprowadzone wśród 2300 kobiet na Uniwersytecie Arkansas. Ich wyniki zelektryzowały nie tylko społeczność naukową: otóż kobiety w związkach lesbijskich szczytują znacznie częściej, nawet 55 razy miesięcznie, i to przy założeniu, że rzadziej uprawiają seks niż heteroseksualne pary. 

Z czego to wynika?

Na przykład z tego, że kobiety ogólnie mają dłuższy pas startowy niż mężczyźni, czyli podniecają się wolniej, potrzebują dłuższej gry wstępnej, nawet kilkudziesięciominutowej. Dla większości mężczyzn – co mówię z żalem – trwające tyle pieszczoty to abstrakcja. W seksie walczą o erekcję, bardzo często z gry wyklucza ich lęk zadaniowy. Wielu moich pacjentów przyznaje, że ma kłopot z utrzymaniem erekcji przez kilka, kilkanaście minut, nie wspominając o kilkudziesięciu. Kobiety w związkach heteroseksualnych doskonale o tym wiedzą. Świadome, że partner nie jest w stanie zapewnić im odpowiednio czułych pieszczot w stylu slow, często stają się w łóżku „strażniczkami erekcji”. Nieraz są karane za to, że mężczyźni stracili wzwód – słyszałem opowieści o facetach, którzy w takich sytuacjach obrażają się na partnerkę i odwracają do ściany. Ich potrzeby, żeby jak najszybciej doprowadzić do penetracji, stoją więc w sprzeczności z potrzebami kobiet. I niestety wiele z nich dla dobra związku albo świętego spokoju dobrowolnie zrzeka się prawa do własnego orgazmu. 

Ale w seksie z drugą kobietą nie muszą tego robić. Dobrze rozumiem?

Nie tylko obie strony potrzebują w takim wypadku podobnego czasu, by poczuć pobudzenie, dodatkowo kobiety często mają podobne „koszyki bodźców seksualnych” – podniecają je te same rzeczy, lubią identyczne pieszczoty, znają własne sfery erogenne i idealnie trafiają z pocałunkami w czułe punkty. Z tym że seks dwóch heteroseksualnych kobiet rzadko przypomina to, co wyobrażają sobie mężczyźni, wpisując w wyszukiwarkach hasło „seks lesbijski”. To jest sensualna podróż przez ciało – własne i partnerki. Nazwałbym to spotkaniem z własną kobiecością i seksualnością. Sam zastanawiam się nad tym fenomenem jednopłciowych romansów heteronormatywnych kobiet. Myślę, że mają one ogromną, a często niezaspokojoną potrzebę bliskości z innymi kobietami. Emocjonalnej, intelektualnej, fizycznej. 

Dlaczego ta potrzeba jest niezaspokojona?

Wiele osób nie ma czasu na pielęgnowanie przyjaźni, a relacje kobiet z innymi kobietami w sporcie czy w biznesie są oparte, niestety, na męskich wzorcach rywalizacji. Jedna z pacjentek, która ma za sobą lesbijski city break, chociaż określa siebie jako spełnioną heteryczkę, powiedziała, że jej więzi z koleżankami i dwoma siostrami przypominają „Grę o tron”, czyli ciągłe zakulisowe ścieranie się i granie „pod siebie“. Z wszystkich powodów, które wymieniłem, logicznie brzmi: jeśli chcesz uprawiać seks z kimś innym niż partner i zależy ci na przyjemności i bliskości, wybierasz drugą heteroseksualną kobietę. Nie mężczyznę.

No dobrze, ale dlaczego heteroseksualną? Może gdybym spotkała się z lesbijką, miałabym jeszcze większe szanse na przeżycie orgazmu?

Moje heteroseksualne pacjentki nie bardzo chcą spotykać się z lesbijkami. Z kilku powodów: po pierwsze, myślą o sobie jak o heteroseksualistkach i być może romans z lesbijką zmusiłby je do zmiany perspektywy. A nie chcą tego robić nie dlatego, że boją się coming outu – one naprawdę są heteronormatywne. Po drugie, boją się, że seks z lesbijką mógłby przerodzić się w związek albo ona by się zakochała. Po trzecie, kobieta szuka innej kobiety, z którą wiele będzie ją łączyło. Bo podniecenie ma u nich charakter relacyjny.

Miłość nie jest nieodzownym elementem satysfakcji seksualnej?

Kobiety niekoniecznie łączą seks z miłością (choć dla wielu to zestaw idealny), ale bardzo rzadko są w stanie podniecić się z kimś, kogo nie lubią, kogo uważają, krótko mówiąc, za idiotę czy idiotkę. Pamiętam, jak jedna z pacjentek – świetnie sytuowana pani adwokat, mężatka i matka – opowiadała mi o swoich wyjazdach do przyjaciółki mieszkającej w Pradze. Moja pacjentka kochała męża, uprawiała z nim seks z satysfakcją, ale bez orgazmów. Z kolei z przyjaciółką chodziły na spacery po Pradze, do galerii, restauracji, a potem brały auto i jechały do Wiednia albo Brna. Całowały się. Dotykały. Rozmawiały. A potem piły szampana i wynajmowały w hotelu pokój z dużym łóżkiem. Żadna z nich nie myślała: „Na pewno będzie seks”. On się wydarzał sam z siebie. Ale jak już się wydarzał, zawsze przynosił orgazm.

Sporo kobiet ma podobne doświadczenie relacji lekko podszytej erotyzmem z inną kobietą. To dotyczy wspomnień z liceum, przyjaźni z dziewczynami, fascynacji i potem, np. po imprezie, pocałunków, pieszczot.

Wiele moich pacjentek – nie wiem, czy nie większość – ma za sobą tego typu doświadczenie z czasów licealnych, studenckich, jak mówisz, albo po jakiejś imprezie na wakacjach. I teraz ciekawa sprawa: u kobiet bliskość emocjonalna z drugą kobietą płynnie przechodzi w bliskość seksualną, a potem następuje powrót bez żadnych konsekwencji. Wiem od pacjentek, że po takim przypadkowym zbliżeniu, np. na wspólnym wyjeździe, one rano wstają, myją zęby, idą na śniadanie i dla obu to, co się wydarzyło, jest całkiem naturalne podobnie jak to, że nie trzeba nic z tym robić, nie trzeba o tym rozmawiać. Mężczyźni tak mają z agresją: dwóch facetów da sobie po mordzie na imprezie czy w sensie metaforycznym w pracy, a następnego dnia zachowują się, jakby nic się nie stało. Z kolei przypadkowy seks z drugim mężczyzną to jest dla faceta wydarzenie niejednokrotnie druzgoczące, game changer, który zmusza do ponownego określenia siebie, swojej orientacji, związku. Albo – do wyparcia.

Co daje Twoim pacjentkom taki lesbijski city break?

Wiele z nich mówi o tym, że największym afrodyzjakiem jest właśnie bliskość z drugą osobą, w tym wypadku – kobietą. Uważają, że to cudowne, że mogą pogadać, zwierzyć się sobie nawzajem. Nie dostają tego w domu od mężczyzn. Że mogą się poprzytulać, pocałować i nie będzie z drugiej strony oczekiwania, że koniecznie zakończy się to seksem. Kobiety mają inne zapotrzebowanie na dotyk, chcą go na co dzień, a nie tylko w sytuacjach erotycznych. Z kolei wielu mężczyzn ma blokadę przed zbytnim przytulaniem się, głaskaniem, byciem „miękkim”. No i kobiety w trakcie takich spotkań z innymi kobietami mówią dużo komplementów. To daje możliwość przejrzenia się w innych oczach. 

I co w tych oczach widać?

Kobieta potrafi zauważyć w drugiej kobiecie jej piękno, jej zalety, także te nieoczywiste. Niestety, męskie komplementy są z punktu widzenia kobiet mało wyszukane: „Masz świetne piersi!”, „Jesteś taka sexy!”. To jest płaskie, jednowymiarowe. Kobieta chce zostać dostrzeżona i doceniona: „Masz piękne dłonie, takie delikatne, o długich palcach. Chciałabym mieć takie… Szałowa sukienka, niesamowicie podkreśla kolor twoich oczu, teraz zdają się prawie zielone”. To są komplementy prawione z uważnością, czuć, że rozmówca nam się przyjrzał, mówi prawdę, nie liczy na łatwą nagrodę jak po wyświechtanym tekście: „Jesteś taka piękna”. Jest coś jeszcze: kobiety po prostu fajnie spędzają razem czas. Dobrze się razem bawią w swoim towarzystwie – to słyszę w gabinecie wielokrotnie. Nie muszą ciągle zachowywać czujności – niedawno powiedziała mi pacjentka, że z drugą kobietą jest bardziej komfortowo i bezpiecznie, bo ta druga „nie ma parcia na bramkę” jak facet.

Mężczyźni mają się czego bać?

Mają i niektórzy już się boją. Słyszałem od pacjentów, że partnerki straszą ich, że zamieszkają w kobiecej komunie i ci mężczyźni naprawdę się tego obawiają. O tych komunach słyszałem od singielek, to też „plany emerytalne” wielu kobiet w związkach – pół żartem, pół serio. Ale nie tracę wiary w mężczyzn. Wiem, że teraz są w stanie szoku na skutek przemian kulturowych, lecz myślę, że jednak się pozbierają. Dobrą drogą do tego będzie… przyjrzenie się, co ich partnerki dostają w przygodnych relacjach z innymi kobietami. Mężczyźni mogliby nauczyć się od kobiet seksu w stylu slow, uważności, długiej i pomysłowo prowadzonej gry wstępnej, a przede wszystkim – sztuki rozmawiania. Bo, parafrazując klasyka, warto rozmawiać. Dużo rozmawiać. W łóżku i poza nim. Dla kobiet to jest naprawdę ważne.


Andrzej Gryżewski – psychoterapeuta i seksuolog, założyciel Instytutu Arte Vita, współautor książki „Sztuka obsługi waginy” i podcastu „Dialogi waginy i penisa”, nominowanego do bestsellerów Empiku 2022.