Umawiam się na wino z dwiema najlepszymi przyjaciółkami. Najpierw idealny wydaje nam się najbliższy piątek. Aneta jest na tak, ja też mam wolny wieczór. „Aaa! Zapomniałam, że jadę na parapetówkę do koleżanki z pracy" — pisze Ewelina, dołączając wymownie emotikona — zapłakaną buźkę, po czym proponuje dzień później. Jednak w sobotnie popołudnie jadę na grilla do znajomych, na pewno impreza przedłuży się do wieczora, więc odpada. W tygodniu nie chcemy ryzykować zmęczenia (wino plus długie rozmowy równa się brak koncentracji na drugi dzień). A zatem — kolejny weekend, może piątek? „Mój chłopak wraca wtedy z delegacji, chcemy gdzieś wyjść, nie będzie mnie dla świata" — pisze szczerze Aneta. I tak dalej... Ostatecznie staje na sobocie za dwa tygodnie, godzina 20. Miejsce? Nasze domy, ekrany komputerów, odpowiednio w: Warszawie, Hadze, Chicago.

To nie żart. Umawiamy się na wino w ten sposób, że każda z nas otwiera własną butelkę we własnym mieszkaniu i łączy się z dwiema pozostałymi na Skypie. Bo cała zabawa polega na tym, że Ewelina mieszka teraz w Hadze w Holandii, a Aneta w Chicago. We trzy nie widziałyśmy się (zaraz, niech policzę) od pięciu lat, czyli od kiedy Aneta wyjechała za swoją miłością za ocean. Tęsknimy, to pewne. Od czasów podstawówki byłyśmy nierozłączne, znajomi nazywali nas dla żartu „tercetem egzotycznym". Razem poszłyśmy do liceum, omawiałyśmy pierwszych chłopaków, nieudane randki, lepsze i gorsze oceny, szalone imprezy, fatalne zauroczenia. Nie potrzebowałyśmy Internetu, który i tak nie był wtedy dostępny, do ustalania terminów spotkań. Albo dzwoniłyśmy do siebie na telefon stacjonarny, albo, wkrótce potem, na komórkę. Spotkania odbywały się spontanicznie. Owszem, nie miałyśmy wtedy rodzin, karier ani tylu pasji co dzisiaj, a życie wydawało się prostsze.


W kontakcie

Pocieszające jest to, że „piszemy z sobą", bo tak się przecież mówi. Pół roku temu stworzyłam w aplikacji WhatsApp prywatną trzyosobową grupę pod hasłem nawiązującym do przeszłości: „Tercet egzotyczny". Dodałam nasze zdjęcie z liceum, wysłałam zaproszenia i czekałam na reakcje. Dziewczyny były zachwycone. „Magda, jaki prosty i genialny pomysł", „Wreszcie będziemy w stałym kontakcie równocześnie, we trzy!". Ewelina zaproponowała, że odtąd — jak za dawnych lat — będziemy umawiać się na wino i gadać godzinami. Aneta dodała, że musimy tylko brać pod uwagę różnicę czasu między Europą a Stanami Zjednoczonymi. Brzmi świetnie, prawda? Tyle tylko, że od pół roku wypiłyśmy wino jeden jedyny raz. Owszem, rozmawiałyśmy wtedy długo i szczerze, często sobie przerywając i wybuchając śmiechem. Ale w tle kręcił się chłopak Eweliny, robiąc głupie miny, a w moim telefonie ciągle pikały wiadomości (nie mogłam wyciszyć, czekałam na ważną informację). Aneta z kolei po iluś godzinach przed komputerem w pracy raz po raz ziewała. Zdaję sobie sprawę, że te okoliczności nam nie pomogły. Może dlatego podświadomie nie chcemy się znowu zdzwonić?