Dużo mówicie o jedzeniu. To nie tylko Wasza pasja, ale i praca. Projektujecie meble i akcesoria kuchenne. Eksperymentujecie z food designem, stworzyliście FoodLab (mobilną stację kulinarną). Skąd to zainteresowanie?
G.R. O tym, że można połączyć jedzenie z projektowaniem, myślałam już na studiach, kiedy szukałam motywu przewodniego projektu i pracy teoretycznej. To dla nas bardzo duży obszar: od tego, czym jest jedzenie, przez to, na czym jest podawane, po meble do knajp. FoodLab to zestaw bardzo niestandardowych mebli, mobilna modułowa kuchnia w otwartej przestrzeni poznańskiej restauracji Concordia Taste.
T.R. Interesuje nas społeczny wymiar serwowania posiłków, to, jak przez jedzenie tworzą się więzi między ludźmi. Najpierw był pierwszy w Warszawie i chyba jedyny podnoszony do wysokości baru common table, czyli wspólny stół, który zaprojektowaliśmy dla kultowego już bistro Charlotte. Na ostatnich targach w Mediolanie pokazaliśmy deseczki Tapas – drewniane przyborniki do podawania jedzenia na przyjęciach, które skłaniają ludzi do interakcji, nawiązania kontaktu.

Gotujecie w domu?
G.R. Rzadko razem, raczej w pojedynkę. Tomek jest specem od improwizowanych dań z kuchni azjatyckiej. Nawet gdy jest pusta lodówka, wychodzą mu cuda. Ja lubię gotować wieczorem. Czytam dużo przepisów i przerabiam je po swojemu. Relaksuje mnie krojenie warzyw, zagniatanie ciasta, mieszanie – to kreatywne, manualne zajęcia.
T.R. Wspólnie robimy nalewki owocowe. Zaczęliśmy eksperymentować, sprawdzać, jak zmienia się ich smak w miarę upływu czasu, a nawet w zależności od naczynia, w jakim są przechowywane. Rozwijamy tradycyjne receptury. To taki nasz plac zabaw, laboratorium testów.

Niedawno jako jedyni spoza Londynu dostaliście nominację „Icon Magazine” dla najlepszego studia projektowego. Jesteście bardziej znani za granicą niż w Polsce. Nie kusi Was wyprowadzka?
T.R. Mamy więcej radości z życia w mniejszym mieście. W Warszawie dobrze się pracuje, nie jest nudno, ale też nie ma za dużo bodźców, miasto nie jest wampirem energetycznym. Długo mieszkałem za granicą, najpierw w Nowym Jorku, potem w Londynie. Tam dużo dzieje się na ulicy. Gdy przyjeżdżałem do Warszawy, byłem zaskoczony, że jest tu tak pusto. Szukałem tu miejsca, które ma tę miejskość, gdzie życie skupia się wokół ulicy. Lubimy różnorodność Mokotowskiej, połączenie tradycji z tym, co nowe: z jednej strony elegancki butik, z drugiej zakład rzemieślniczy z ramami do luster, który jest tu od zawsze.
G.R. Podoba mi się, że nasza kamienica ma klimat niemal małomiasteczkowy, wszyscy się znają, choć mieszkamy w centrum miasta. Mamy własną społeczność lokalną. Właściciele pobliskiego Ale Wino to nasi sąsiedzi, często wpadamy do nich do knajpy i tam też siedzimy na swoich meblach.