CATERING LUB PENSJONAT, CZYLI „PÓŁ OWCY CAŁEJ” 

Mąż Katarzyny, pielęgniarki spod Poznania, rok temu niemal wyrzucił za drzwi jej wuja, gdy ten podczas obiadu w pierwszy dzień świąt zaczął rozwodzić się nad „islamską szarańczą”. – Ale to rodzina i raz do roku trzeba ją znieść – wzdycha Katarzyna, która coraz gorzej znosi fakt, że wszyscy zwalają się do niej na święta. – Mieszka z nami moja ukochana, ponad 90-letnia babcia, którą się opiekuję, i cała rodzina co roku oświadcza, ze MUSI ją odwiedzić. Bo święta zawsze były u niej i tak ma być nadal. Tyle, że babcia nie rusza się już z łóżka, a wszyscy oczekują, że ciągnąc dyżury w szpitalu, ogarnę gotowanie, obsługę i jeszcze wysłucham pretensji na temat zachowania mojego dziecka czy niedoprasowanego świątecznego obrusu. – Organizacja imprezy dla kilkunastu osób sama w sobie jest wyczerpująca. Wiele kobiet odczuwa jeszcze presję bycia non stop ocenianą przez wymagające jury, składające się z babć, cioć, matki i teściowej – zauważa Michał Lutostański. Wiele nie umie się postawić i powiedzieć „nie”. Kasia, nawet gdy dwa lata temu zemdlała przy lepieniu uszek, nie odwołała imprezy. 

Kompromisem okazała się pani Basia, profesjonalna weselno-komunijna kucharka. – Zamówienie na świąteczny catering składamy u niej już w listopadzie. Przed przyjazdem rodziny mąż dostarcza mi (pięknie ułożone na moich własnych półmiskach) pstrąga i sandacza w galarecie, gar barszczu i uszek, trzy rodzaje karpia, makowiec i sernik. Mnie pozostaje to wszystko zaserwować, dolewać wina i słuchać komplementów, jak duże postępy w gotowaniu zrobiłam w ciągu ostatnich lat – mówi Kasia. O cateringu nawet się nie zająknie, no bo jak by to świadczyło o niej jako gospodyni? Marzą jej się święta w pensjonacie – najlepiej w Zakopanem. Z kuligiem, ogniskiem i pasterką w małym drewnianym kościółku. Im dłużej jej słucham, tym bardziej sama mam ochotę na takie święta. Ręce same wstukują w wyszukiwarkę wyszukiwarkę: „pakiety świąteczne”. Jestem porażona liczbą ofert. Nie odpowiada mi góralska kuchnia? To
może skuszą mnie święta na zamku w Dubiecku, rodzinnej posiadłości biskupa Ignacego Krasickiego. To tam Franciszek Karpiński napisał moją ulubioną kolędę „Bóg się rodzi”, która zresztą jest odgrywana podczas uroczystej wigilii na zamku... A może wolę narciarskie święta w Karkonoszach? – Zamawianie cateringu lub wyjazd całą rodziną do pensjonatu to rozwiązanie z gatunku „i wilk syty, i pół owcy całej” – żartuje Michał Lutostański. – Pozwala zdjąć ciężar przygotowania świąt z barków mamy, cioci czy babci, ale nie stygmatyzuje, bo w końcu „spędzamy te święta z rodziną”.