Od jedego zlecenia do drugiego

Czy relacje „śmieciowe” to znak naszych czasów? Czy fakt, że zerwaliśmy z zasadami, których trzymały się poprzednie pokolenia, służy (stałym) związkom? – Dziś ważniejsza jest umowa interpersonalna między partnerami niż to, co ludzie powiedzą. O tym, co wypada, a co nie, decydujemy my, a nie sztywne, obyczajowe ramy. To jest plus zmiany konwenansów – ocenia Małgorzata Ohme, psycholożka. Ale Przemysław Staroń, także psycholog i filozof z Uniwersytetu SWPS w Warszawie, dostrzega ciemną stronę obyczajowej wolności: – Choć wiemy, że stare, sztywne ramy nas uwierają, nie wiemy, o co i czy w ogóle warto w życiu walczyć. Błądzimy, szukamy po omacku. Taka relacja z góry traktowana jako tymczasowa jest wygodna, bo eliminuje stres. Nie przewiduje kryzysu, trudnych chwil. Skupia się na przyjemności tu i teraz. A gdy kończy się łatwy bieg z górki i zaczynają się schody – po prostu zrywamy umowę. Zamieniamy jedno zlecenie na inne, tylko pozornie lepsze, bo nowe. Plusy śmieciowych związków? Na przykład dowolnie regulowany czas wspólny i elastyczne metody działania, częsta zmiana zleceń, brak rutyny oraz, co istotne dla niektórych, krótki czas wypowiedzenia. Najczęściej wymieniane profity płynące z klasycznych związków etatowych to stabilizacja, bezpieczeństwo (chociaż zdaniem niektórych pozorne), świadczenia socjalne, prawo do zasiłków i wreszcie możliwość dociekania własnych praw w sądzie. W związku śmieciowym jesteśmy zdani tylko na siebie.

Kryzys na rynku damsko-męskim

- W moim życiu z kobietami jest jak z pracą. Miałem kiedyś ciepłą posadę, ale ją straciłem. Pozostały mi szybkie fuchy na boku – tak o swoich relacjach, nie tylko zawodowych, opowiada Mariusz, 37-letni informatyk. I nie chodzi wcale o to, że kobiety traktuje instrumentalnie. - Jeśli od razu poczuję, a prawie zawsze tak jest, że z tej mąki chleba nie będzie, mówię prosto z mostu: „Mogę ci dać dużo rozrywki, ale nie oddam ci swojego serca”. Czy to kwestia kryzysu na rynku, że dziewczyny godzą się na taki układ? Mariusz twierdzi, że zawdzięcza swoje podboje odpowiednio prowadzonej rozmowie kwalifikacyjnej. Najpierw bada grunt, próbuje wyczuć, czy dziewczyna jest chętna. – Potem rzucam półżartem, że szukam kochanki, nie żony. Jeśli podtrzyma temat - negocjujemy warunki umowy. W przypadku gdy ma wyższe wymagania – trudno, więcej się nie zobaczymy. Mariusz żyje od jednego zlecenia do drugiego już osiem lat. Tyle minęło od rozstania z jego ostatnią „prawdziwą” dziewczyną. Przyznaje, że sknocił sprawę. Zbyt dużo godzin w pracy, a po godzinach imprez. Zbyt mało troski o ich relację. Zamiast wspinać się po szczeblach wspólnej kariery w związku, wolał zostać wolnym strzelcem. Dziś żałuje. I choć ma nadzieję, że jeszcze spotka w życiu kobietę, z którą założy rodzinę, racjonalnie kalkuluje, że nadzieja jest matką głupich. – Podejrzewam, że mam wyidealizowany obraz miłości. Nie przewiduję komplikacji ani kryzysów. Chciałbym, żeby wszystko było doskonałe, a to chyba niemożliwe, prawda? – pyta retorycznie. Dlatego już
na starcie z góry skazuje związek na tymczasowość. 

– Czerwona lampka zapala mi się, gdy słyszę o poznawaniu rodziców i gdy ona przestaje żyć swoim życiem po to, aby żyć moim. Wtedy zaczynam trzymać gesty na wodzy. A jeśli nie mam wyjścia, zrywam umowę. Tak jak zrywam współpracę z każdym nieuczciwym klientem. Wydaje się, że kobiety częściej niż mężczyźni wierzą, że ich urok osobisty i zdolności terapeutyczne skruszą excelowską tabelkę zysków i strat ułożoną przez „śmieciowego” partnera. Jednak założenie, że tylko one cierpią w związkach bez zobowiązań, jest błędne. – W naszej kulturze wciąż pokutują podwójne standardy płci. Gdy mężczyzna nie chce się wiązać na stałe, myślimy: „Jemu wolno, widocznie nie jest gotowy na trwały związek”. Gdy tak postępuje kobieta – otoczenie nazwie ją puszczalską ladacznicą – ocenia Małgorzata Ohme i dodaje: – To niesprawiedliwe. Kobiety tak jak mężczyźni mają prawo do takich relacji i decyzji, które same wybrały.