RÓB TO, CO KOCHASZ
Chiny, kilka lat temu. Marta Ferenc i Ola Pastusiak-Lepetow są tłumacz- kami. Obie po sinologii, pracują dla polskich biznesmenów handlujących z Chińczykami. „Mam kasę, to wy- magam! Co, nie da się?! Wszystko się da! O, k..., połowa towaru nie mieści się w kontenerze!” – wścieka się biznesmen. – Zamawianie rzeczy bez sprawdzenia, jak są pakowane i jaką mają objętość, obrażanie Chińczyków – to była codzienność – wspominają Ola i Marta. Wiele razy ratują pracodawcom interesy, negocjują za nich, podpowiadają: „To się w Polsce nie sprzeda”, „Uważaj na jakość. Dla Chińczyków »podobne« równa się »identyczne«!” – ostrzegają. Aż postanawiają: „Dość zabawy w tłumaczenia! Zakładamy własny biznes”. Warunki są trzy: nie mogą „ukraść” pomysłów swoich ekspracodawców, to musi być coś, co nie wymaga kapitału ani magazynowania. – Unikatowe gadżety reklamowe, a nie kubeczki i długopisy z logo firmy, jakich pełno. To był strzał w dziesiątkę! – wspominają. Ich firma Alma-Import szybko zaczęła przynosić dochody. Jak się robi interesy z Chińczykami? Im świetnie. – Uwielbiamy Chiny! Gdyby nie to, nasza firma by nie powstała. Dałybyśmy sobie spokój z Chińczykami już na etapie tłumaczeń – mówi Marta. – Ja studiowałam w Jinanie, Ola w Pekinie. Byłyśmy w miejscach, których nie widzieli nasi chińscy kontrahenci. Szanują nas za to, że znamy ich kraj. A do tego Chińczycy robią interesy przy stole: trzeba razem zjeść, napić się. W lot łapiemy ich teksty i nie potrzebujemy tłumacza – opowiada Marta. – Wiemy, jak odróżnić Chińczyka „przewala- cza” od uczciwego. Do tego negocjujemy skuteczniej, bo bezpośrednio z fabrykantami. – Raz podkusiło nas, by sprawdzić, czy Chińczycy nas nie oszukują – wspominają Marta i Ola. – Udawałyśmy, że nie znamy chińskiego. Udawałam polskiego bossa, Ola moją asystentkę. Podsłuchiwałyśmy fabrykanta i tłumacza. Oszukiwali nas! Wtrąciłam po chińsku: „Przepraszam, powiedzieliście inną cenę. Która jest prawdziwa?” – wspomina Marta. „Ty mówisz po chińsku?! Oszukałaś nas!” – wykrzyknął. – Wyrzucili nas za drzwi. I oni, i my straciliśmy wtedy ogromne pieniądze – wspomina Marta.
wymyśl swój biznes
– Mogę to powiedzieć każdej kobiecie: wymyśl biznes, zanim utkniesz w macierzyństwie na dobre. Potem będzie za późno! – mówi Marta Ferenc. – Siedzisz w domu trzy lata, do pracy już nie wracasz na to samo stanowisko. One tak właśnie zrobiły. Założyły firmę, zdobyły pierwsze kontrakty. Potem był czas na dzieci. – Rodziłyśmy na zmianę. Któraś z nas zawsze była w firmie na pełnych obrotach – mówią. – Macierzyński? Tylko pół roku. I szukanie świetnych niań.Zresztą z powodu różnicy czasu Chińczycy wychodzą z pracy w czasie, gdy w Polsce jest południe. – Dzieci idą spać, a my w środku no- cy wysyłamy e-maile. Potem relaks? Nie. – W Polsce w korporacjach zwykle wszyscy zaczynają działać za pięć siedemnasta! Całą dobę nie rozstajemy się z laptopami – mówi Marta.

NIE BÓJ SIĘ RYZYKA
Co jeszcze doradziłyby dziewczynom, które marzą o robieniu dużych pieniędzy? – Więcej odwagi! – mówi Marta. – Mężczyźni garną się do biznesu. Wiedzą, że firma to wielkie ryzyko, ale i szansa na wielkie pieniądze – mówi. Ich firma sprowadza z Chin gadżety reklamowe dla korporacji. Także te nietypowe, na specjalne zamówienia. Dbają o jakość, jeśli już kubki, to z porcelany, a nie porcelitu. Podpisują wielomilionowe kontrakty.
„Dziewczyny! Nie ma takiego budżetu! Nie wystawicie się na tylu targach w jeden sezon. To 200 tys. zł!” – księgowa często schładza zapędy sióstr Nawarkiewicz. A one nie lubią kompromisów ani nie boją się ryzyka. Realizują swoje marzenia, nawet te najbardziej szalone. Ostatnia sesja do katalogu Femi Pleasure powstawała tak: Szkocja, sam środek powodzi i huraganów. Z campera można wyjść tylko kilka minut na dobę. Gdy usta- je wichura, światło jest wtedy genialne! Mogły to zrobić 10 razy taniej. – Ale tu nie chodzi o pieniądze. Chodzi o ideę i serce – tłumaczą dziewczyny.