Przeczytałam w „Czy to normalne. Seks, związki i statystyka” Chrisanny Northrup, że amerykański seksuolog i terapeuta par David Schnarch opracował program „wspólnej ewolucji potrzeb seksualnych” dla związków, w których partnerzy różnią się poziomem libido. Opiera się on na założeniu, że zmiana powinna się zacząć od osoby, która ma mniejszy apetyt na seks. Trochę mnie to zaskoczyło.
DANIEL CYSARZ: Faktycznie, to dość zaskakujące, ponieważ zamiast traktować informację dotyczącą życia seksualnego pary jako punkt wyjścia, od razu zakłada się, że coś trzeba naprawić. Czynników, które mogą wpływać na różnicę w poziomie libido, jest naprawdę dużo. To m.in. stan zdrowia somatycznego i psychicznego partnerów, poziom stresu, wiek i kondycja danej relacji. Dlaczego więc mielibyśmy się koncentrować tylko na osobie, która ma mniejsze libido? Podejście, o którym pani wspomina, jest też sprzeczne z modelem „seksu wystarczająco dobrego”, który w ostatnich latach jest stosowany z powodzeniem m.in. w pracy z parami zgłaszającymi problemy seksualne. 

Na czym ten model polega?
Opiera się na przekonaniu, że seks nie musi być idealny. Partnerzy nie zawsze muszą mieć na niego ochotę w tym samym momencie. Nie zawsze muszą mieć orgazm. Odchodzi się od nastawienia na wynik i od koncentracji na sprawności na rzecz szukania przyjemności w intymności. Tą przyjemnością może być oczywiście seks, a także przytulenie, pogłaskanie czy inne pieszczoty. W tym modelu ważne jest to, że każdy z partnerów w 100 proc. przyjmuje odpowiedzialność za swoje potrzeby, za rozeznanie się w nich i za ich komunikowanie. Tymczasem powszechnie uważa się – mówię na podstawie tego, co słyszę w gabinecie – że jesteśmy odpowiedzialni za potrzeby partnera i jeśli on ma ochotę na seks, a ja nie, to znaczy, że go zawodzę.

Zaraz, zaraz, jeśli libido jest zależne od wielu czynników, także tych, na które nie mamy wpływu, to jak możemy przyjmować pełną odpowiedzialność za swoje potrzeby?
Wyjaśnię to na przykładzie. Załóżmy, że przychodzi para i mężczyzna mówi: „Mam dużo większe zapotrzebowanie na seks niż partnerka. Zróbmy coś z tym, żeby ona też miała większe libido”. Wtedy zwykle zaczynamy sprawdzać, co się dzieje między nimi – w jakim momencie jest ich związek, ile lat są z sobą, czy nie ma żadnych trupów w szafie, np. niewybaczonych zdrad, sączących się konfliktów, nieprzepracowanych strat, i często coś takiego znajdujemy. Często też okazuje się, że partner, który ma większe libido, myli tzw. popędową ochotę na seks z ochotą napięciową.

Czym one się różnią?
Napięciowa ochota na seks pojawia się, gdy dążymy do zbliżenia, żeby rozładować napięcie emocjonalne. Kiedy czujemy np. złość, lęk czy stres i próbujemy sobie z nimi poradzić za pomocą masturbacji lub seksu. Inicjujemy go, mimo że np. jesteśmy z partnerem w konflikcie czy rzadko z nim rozmawiamy. W takim seksie nie liczy się relacja, nie liczy się druga osoba, więc nic dziwnego, że ona zwykle nie chce w nim uczestniczyć. Często czuje się wykorzystywana lub używana. Ten sposób radzenia sobie z napięciem emocjonalnym prowadzi też do kompulsywnych zachowań seksualnych i uzależnień. Z kolei ochota popędowa pojawia się, kiedy jest bliskość, partnerzy mają świetny kontakt. Jest im z sobą dobrze, więc chcą uprawiać seks. Oczywiście na ochotę popędową ma wpływ nasza gospodarka hormonalna, wiek i stan zdrowia. 

Czy ta ochota napięciowa może częściej występować u jednej z płci?
Na bazie moich doświadczeń pracy z pacjentami mogę stwierdzić, że nie. I to właśnie ochota napięciowa często stoi za tym, co niektórzy nazywają „ogromnym libido”. Czują przymus uprawiania seksu i są sfrustrowani, gdy partnerka lub partner odmawiają. Bywają z tego powodu złośliwi, a nawet agresywni. I tu dochodzimy do „odpowiedzialności za swoje potrzeby”. Jeśli, powiedzmy, mężczyzna kiepsko sobie radzi z emocjami na co dzień: nie potrafi o nich mówić, stara się je stłumić, w związku z czym nosi w sobie napięcie, które próbuje zmniejszyć, pijąc alkohol, uprawiając sport lub seks – to dlaczego jego kobieta ma być za to odpowiedzialna? Czuć się zobligowana do pomocy w zaspokajaniu potrzeb?
 

Mówiąc o „ogromnym libido”, jak częstą ochotę na seks pacjenci zwykle mają na myśli? 
Taką, która pojawia się kilka razy dziennie. Pacjenci oczywiście mają świadomość, że można rozładowywać napięcie emocjonalne za pomocą seksu, ale rzadko podejrzewają, że sami tak właśnie robią.
 

Pewnie dlatego, że trudno rozpoznać, jakiego rodzaju ochota nami kieruje?
Kiedy już zna się objawy – dość łatwo. Ochocie popędowej zwykle towarzyszy uczucie ekscytacji, rozluźnienia, przyjemności i podniecenia. Czasem pojawia się ciepło w podbrzuszu. Jeśli dochodzi do seksu i orgazmu, to on daje poczucie pełni. Partnerzy czują się spełnieni, ogrania ich spokój, są rozluźnieni. Jeśli zaś uprawiali seks, by rozładować napięcie emocjonalne, często mają poczucie nieadekwatności, rozbicia, dążą do ponownego zbliżenia, bo czują jakiś brak. Słyszę od nich czasem o „smutnym orgazmie”. Może pojawić się także poczucie winy.
 

Z czego ono wynika?
Na przykład z tego, że niby zapraszaliśmy partnerkę czy partnera do bliskości, a wcale nie chodziło o bliskość i w tym kontakcie seksualnym jej nie było. Można powiedzieć, że doszło do oszustwa. Gdy wyjaśniam to parom w ramach psychoedukacji, zwykle już potrafią trafnie ocenić, czy to ich dotyczy. Czasem, zwłaszcza jeśli problem ocierał się o kompulsję czy uzależnienie, odkryciu, że ich ochota jest napięciowa, towarzyszy ulga. Tak jakby dostali brakujący puzzel, który pozwala im zrozumieć, skąd się bierze problem. Choć czasem jest sprzeciw. Ktoś przyszedł z przekonaniem, że ma ogromne libido i trzeba naprawić partnerkę czy partnera, a okazuje się, że to on ma coś w sobie zmienić.

Jak się nad tym pracuje?
Osoba, która za pomocą seksu radzi sobie z trudnymi emocjami, musi zakasać rękawy i zacząć uczyć się innych sposobów regulowania napięcia emocjonalnego. Zwykle potrzebuje indywidualnej terapii. Zresztą często jej partner też – po to, żeby np. zacząć stawiać granice i zadbać o siebie. Czasem dodatkowo kontynuujemy sesje we troje.

A czy często przyczyną spadku libido jest to, że partner przestał być dla nas atrakcyjny? 
Tak – jeśli słowo „atrakcyjność” rozumiemy szeroko. Nie tylko w kontekście fizyczności. Zmiany w wyglądzie, np. przybranie na wadze, najłatwiej dostrzec i one często pierwsze przychodzą do głowy jako główny powód utraty ochoty na seks, ale rzadko nim są. Zwykle, nawet jeśli w gabinecie jedna osoba mówi, że druga przestała być dla niej atrakcyjna, to gdy zaczynamy o tym rozmawiać, okazuje się, że chodzi o coś innego, że jakieś problemy w relacji zostały zamiecione pod dywan. Wychodzą stare konflikty i urazy, ktoś czuje się lekceważony, ktoś od dawna tłumi złość na partnera.

Czy po tym, jak np. mężczyzna powie kobiecie: „Nie jesteś już dla mnie atrakcyjna”, da się jeszcze związek uratować?
Różnie to bywa. Jeśli okazuje się, że jemu tak naprawdę wcale nie chodzi o to, jak zmieniło się jej ciało, tylko np. o to, jak ona się do niego odnosi na co dzień, to jest pole do pracy. Podobnie jak wtedy, gdy on dochodzi do wniosku, że chciałby czegoś nowego w seksie. Ten, który uprawiali kilka lat temu, dziś już nie jest dla niego atrakcyjny. Niestety, pary nie aktualizują informacji – nie sprawdzają, nie pytają, czy to, co było wcześniej dla drugiej osoby fajne, nadal takie jest. Czasem jednak słowa o braku atrakcyjności padają w gabinecie jako swego rodzaju przypieczętowanie decyzji o rozstaniu, z którą partnerzy nosili się od pewnego czasu. Wyszli z założenia: „Spróbowaliśmy już tego i tego, została jeszcze terapia”. Przyszli więc, żeby mieć poczucie, że zrobili wszystko, by uratować związek. W takich sytuacjach wspólna terapia może najwyżej pomóc im się rozstać. 
A kiedy można uznać, że libido jest naprawdę niskie?
Pomijając sytuacje, kiedy seks całkowicie umiera – bo tu zwykle nie chodzi o niski popęd, tylko o żal, pretensje, całkowite odsunięcie się od drugiej osoby, bo ona np. dopuściła się zdrady – to jeśli mówię o niskim libido, mam na myśli ochotę na seks, która pojawia się rzadziej niż raz w miesiącu. 

Co może być tego przyczyną?
Zacząłbym szukać przede wszystkim problemów zdrowotnych. Chociaż tu też powodów może być wiele. Przykładowo jeden z moich pacjentów, 35-letni mężczyzna, miał już bardzo rzadko ochotę na seks z żoną, z którą był od 10 lat. Podczas indywidualnej terapii okazało się, że jest osobą homoseksualną. Na początku małżeństwa częściej kochał się z żoną, co można wytłumaczyć faktem, że młodzi mężczyźni są w stanie uprawiać seks niezgodnie ze swoimi preferencjami i orientacją. Zwykle ich popęd seksualny jest na wysokim poziomie mniej więcej do 30. roku życia. U kobiet apetyt na seks zaczyna rosnąć przeważnie w okolicach trzydziestki.

No właśnie – jak kobieta i mężczyzna mają sobie radzić z tym, że im dłużej trwa związek, tym ona może chcieć bardziej, a on mniej?
Ale to zwykle nie są duże zmiany. Poza tym następują stopniowo. To nie jest tak, że partnerzy wcześniej byli idealnie dobrani, a za chwilę ich potrzeby są skrajnie różne. Para ma więc czas wypracować sobie jakieś strategie.

Na przykład jakie?
Zauważyłem, że dla pacjentów często odkryciem jest, że jeśli jedna osoba ma ochotę na seks, a druga nie, to ta pierwsza może poprosić tę drugą o jakiś rodzaj pieszczot. Nie zawsze musi dojść do penetracji. Jeśli para otwarcie się na ten temat komunikuje, a ta druga osoba stwierdza, że może tę prośbę spełnić, i robi to w zgodzie z sobą, uważam to za dobre wyjście.
 

A co Pan sądzi o podejściu: „Może nie do końca mam ochotę na seks, ale nic nie będę mówić, tylko się zgodzę, skoro dla niego to takie ważne”? Badania prof. Izdebskiego z 2017 roku pokazują, że aż 22 proc. Polaków kocha się czasem z partnerem lub partnerką, mimo że w danym momencie nie ma na to ochoty.
Rzeczywiście, to nie jest rzadkość w parach, w których nie rozmawia się o seksie. Podobnie jak udawanie orgazmu przez kobietę. To bardzo niebezpieczne dla związku. Jeśli robi się z tego tradycja, to często w końcu partnerzy w ogóle przestają uprawiać seks, bo ile można przekraczać swoje granice. Ten, który ma większe potrzeby, może też oczywiście się masturbować. Nie ma prawa jednak tego drugiego nagabywać, zmuszać ani wpędzać w poczucie winy. Złym pomysłem na radzenie sobie z różnicami w poziomie libido okazuje się często „otwieranie związku”. Pracowałem z kilkoma parami z bardzo długim stażem, które się przez to rozstały.

Zastanawiam się, czy osoba mająca częściej ochotę na seks niż jej partner i stosująca strategie, o których Pan mówił, nie czuje się jednak przez tę nierównowagę odrzucana, mało atrakcyjna? Myślę zwłaszcza o kobietach, bo wiele z nas było wychowanych w przekonaniu, że normą jest to, że mężczyzna „chce bardziej”.
Optymalna sytuacja wygląda tak, że gdy mężczyzna mówi: „Nie mam ochoty na seks”, kobieta słyszy: „Nie mam ochoty na seks”, a nie: „Jesteś nieważna” czy „Jesteś nieatrakcyjna”. Tyle że tak często nie jest, bo nam wszystkim seks zaspokaja o wiele więcej potrzeb, niż sądzimy. Co więcej, z wiekiem ich przybywa. Jest takie ciekawe badanie Cindy Meston i Davida Bussa, w którym naukowcy sprawdzali, dlaczego kobiety uprawiają seks. Każda uczestniczka mogła podać własny powód, nie musiała wybierać z dostępnych odpowiedzi. Bardzo podobne powody wkładano do tych samych kategorii. Powstało ich ponad 240. Poza przyjemnością i pragnieniem zajścia w ciążę były m.in.: chęć bycia kochaną, chęć poczucia się ważną, korzyści materialne, awans i zemsta. Jeśli seks jest dla kogoś potwierdzeniem jego atrakcyjności, to oczywiste jest, że gdy partnerka mu odmówi, poczuje się nieatrakcyjny, odrzucony. Nie będzie szukać innych rozwiązań, nie poprosi: „To mnie trochę poprzytulaj”, tylko np. zamknie się w sobie i zacznie się obawiać, że związek się kończy. Dlatego często pytam pacjentów: „Jakie ważne potrzeby chcesz zaspokoić, uprawiając seks z partnerem?”. Często widzę zdziwienie, ale jestem pewien, że to pytanie może przynieść każdemu, kto jest w związku, wiele odpowiedzi.      

Daniel Cysarz - Psycholog, seksuolog kliniczny, doktor nauk humanistycznych, superwizor, psychoterapeuta. Wykłada na Uniwersytecie SWPS, prowadzi terapię 
indywidualną i par. Jest współtwórcą Centrum Seksuologii, Psychoterapii i Psychosomatyki w Sopocie.