Koron(k)a wraca do gry. Moda dworska i romantyczny eskapizm jako najgorętszy trend na 2026 rok
Maria Antonina była delulu. Wiele jej dworskich koleżanek po fachu też. Romantyzowały swoją codzienność – jak dzisiaj generacja Z. Zmęczona technologicznym boomem odkrywa analogowość, teatralne gesty i kostium z epoki. Dworskie perypetie inspirują projektantów i reżyserów. W 2026 roku wszystko będzie romantyczne.

Jak zdobyć 88 milionów euro w cztery minuty? Wspiąć się w niedzielny poranek po drabinie teleskopowej do Luwru i chwycić na chybił trafił biżuterię należącą do korony Francji, a następnie uciec na skuterze. Brzmi jak scenariusz na nowy film z George’em Clooneyem, a w rzeczywistości to jedna z największych fars w historii ochrony Luwru. 19 października z Galerii Apolla w zachodnim skrzydle muzeum skradziono osiem królewskich klejnotów datowanych od XVIII do XIX wieku, w tym m.in. tiarę i broszkę cesarzowej Eugenii, szmaragdowy naszyjnik i kolczyki cesarzowej Marii Luizy oraz szafirowy zestaw królowej Marii Amelii i królowej Hortensji. Ta historia jest naznaczona odpowiednią dozą dramatyzmu — dokładnie taką, jaką kochał dwór.
Dwór w czasach kryzysu - dlaczego tęsknimy za nim właśnie teraz?
Ale nie takiego PR-u potrzebował Luwr, w dodatku tuż przed rozpoczęciem jednego z największych projektów modernizacyjnych — Nouvelle Renaissance, czyli gigantycznej odnowy muzeum. W styczniu zostanie ogłoszony zwycięzca konkursu. Do 2031 roku projekt ma rozłożyć olbrzymi ruch zwiedzających, budując nowe wejście przez kolumnadę Perraulta we wschodniej fasadzie pałacu. Jego zadaniem będzie także rewitalizacja budynku oraz działania mające zapewnić lepszą ekspozycję i zabezpieczenie zbiorów. Luwr, dziś najważniejsze muzeum świata, które rocznie odwiedza 8,7 miliona turystów, pełnił funkcję oficjalnej rezydencji francuskich władców aż do 1682 roku.
Zanim przepych dotarł za sprawą Ludwika XIV do Wersalu, to tutaj odbywały się najwystawniejsze w Europie bale i maskarady, a niczym na wybiegu haute couture prezentowano najmodniejsze stroje, peruki i biżuterię. Zachowało się kilka anegdot: ta, w której Franciszek I nakazał przygotowanie gościom jabłek pokrytych jadalnym złotem; maskarada Ludwika VIII, który przebrał się za „zwykłego szlachcica” (czuję, że byłby hitem na TikToku); czy bal Ludwika XIV, który w blasku setek świec tańczył w złotej sukni.
Ten ekshibicjonizm trwał w najlepsze aż do 1793 roku, kiedy to wraz ze ścięciem Marii Antoniny wielka dworska bańka pękła na zawsze. Historia pokazuje jednak, że co kilka lat tęskno nam do tamtych czasów. Im większy kryzys dotyka naszą codzienność, tym bardziej chcemy zanurzyć się w burżuazyjnym śnie, podziwiać analogowe rzemiosło, a przede wszystkim wrócić do czasów bezkonkurencyjnych romansów. To o tym będzie 2026 rok.
Od Leonarda da Vinci do Jonathana Andersona – Luwr jako scena mody
Kilka tygodni wcześniej oczy na Luwr zwróciły jeszcze dwa wydarzenia. Debiutancki pokaz Jonathana Andersona dla Diora oraz start wystawy o stylu i popkulturowym wpływie jednej z największych it-girls XVIII wieku — Marii Antoniny. Po kolei. Brytyjczyk, przejmujący stery we francuskim domu mody, postanowił zaprezentować kolekcję w ogrodach Tuileries, a scenografią pokazu uczynić odwróconą hologramową piramidę autorstwa Luca Guadagnino. W zasadzie to, co Anderson pokazał na wybiegu, pod względem intelektualnym nie różniło się tak dramatycznie od założeń jego poprzedniczki, Marii Grazii Chiuri, która w ostatniej kolekcji dla Diora również chciała zreinterpretować dworską modę. O ile Chiuri stawiała na mroczniejszy, poważniejszy wydźwięk czarnych koronek, złotych żakardów czy skór ciętych na kształt zbroi, o tyle Anderson korzysta ze słownika kodów z większą dozą lekkości.

Jego dwór jest awangardowy i kolorowy — jak on sam. Przede wszystkim połączył klamrą kompozycyjną męski i damski pokaz tak, że obie kolekcje, choć zaprezentowane z kilkumiesięczną przerwą, mogłyby być pokazywane symultanicznie. Na jednym i drugim wybiegu widzimy te same peleryny, kokardy pod szyją, a nawet kolory, które tworzą wizualne kontinuum. Tym zabiegiem projektant zatarł płeć swoich dworzan i podkreślił uniseksowość ich ubioru.
Anderson zgrabnie przytacza cytaty. W sukniach przywołuje panier — rokokowy stelaż, który w czasach Marii Antoniny rozszerzał sylwetkę na boki. Garsonkom dodaje żaboty, męskie dżinsowe kuloty są ukłonem w stronę najpopularniejszych spodni noszonych na dworze, a pastelowe płaszcze stanowią jego autorską wizję szustokoru. Kapelusze — motyw stylizacyjny, który najmocniej przyciągał spojrzenia — są według mnie nawiązaniem do peruk, często niegdyś bardziej wystawnych niż same kreacje.

W tym teatralnym show modelki i modele kroczą niczym współcześni royalsi — zresztą nie tylko u niego. U Chanel pojawiają się renesansowe krezy, u Erdema — gorsety, u Saint Laurent — fontazie, u Magdy Butrym — panier, u Simone Rochy — krynolina, u Alexandra McQueena — nawiązania do estetyki elżbietańskiego dworu, a u Versace widzimy daleko posuniętą interpretację stroju rycerskiego.
Maria Antonina – pierwsza it-girl i ikona delulu
Dworską nostalgię w 2026 roku dodatkowo podsyca wystawa o Marii Antoninie, trwająca do marca w Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie. Korzystając ze slangu generacji Z, moglibyśmy określić królową jako delulu (od delusional). Ekspozycja stanowi studium jej garderoby — lukrowanej pastelowymi kolorami i kokardami. Te modowe wybory (choć oczywiście nie tylko one) doprowadziły kraj do bankructwa — rocznie na suknie wydawała około 800 tysięcy funtów.
Styl królowej, znienawidzonej przez historię i pokochanej przez popkulturę, stał się inspiracją dla setek projektów, z których część znalazła się na wystawie. Hołd oddali jej m.in. Vivienne Westwood (FW 1995/1996), John Galliano w Diorze (FW HC 2000/2001), Nicolas Ghesquière w Louis Vuitton (SS 2018), Jeremy Scott w Moschino (FW 2020/2021) czy Olivier Rousteing w Balmain (Pre-Fall 2022).

Na wystawie kontrastują ze sobą choćby oryginalne pantofle królowej oraz inspirowane jej stylem modele Manolo Blahnika. Projektant zasłynął nimi w 2006 roku w filmie Maria Antonina Sofii Coppoli, a z okazji 20. rocznicy oscarowej ekranizacji i londyńskiej wystawy stworzył limitowaną kolekcję królewskich pantofli.
Ubiór jako strategia władzy i komunikacji społecznej
– Dziś moda dworska nie jest już tylko symbolem przepychu. To także sposób na skupienie uwagi i sprzeciw wobec powierzchowności. Detal wymaga czasu, precyzji i spojrzenia, które nie ucieka po sekundzie scrollowania – mówi Joanna Hoffmann, badaczka mody i autorka kanału Freakery na YouTubie.
Dwór był teatrem codzienności. To, co dzisiaj widzimy w social mediach, w zasadzie niewiele różni się od XVIII-wiecznych realiów. Odgrywamy role, zakładamy maski, aspirujemy, wreszcie – kreujemy swoją tożsamość. O tym m.in. traktuje trwająca do lutego wystawa „Niech nas widzą” na Zamku Królewskim w Warszawie. Moda dworska to nie błahostka. To poważne narzędzie władzy i autoprezentacji, bo ubiór świadczył o miejscu w hierarchii społecznej, zamiarach czy osiągnięciach.
Na ekspozycji dialog między modą a sztuką prowadzi 250 obiektów datowanych od XVI wieku, w tym dzieła wypożyczone z muzeów krajowych, zagranicznych (np. paryskiego Luwru) oraz z prywatnej kolekcji haute couture Adama Leja. – Historia stroju to nieprzerwany ciąg strategii widzialności. Opowieść o tym, jak bardzo pragniemy i jak bardzo lękamy się być dostrzeżeni – mówi dr Jarosław Trybuś, zastępca dyrektora ds. muzealnych i programowych Zamku Królewskiego. Ważnym wątkiem jest pokazanie zmiany znaczenia wielu elementów ubioru, np. gorsetu – kiedyś przedmiotu opresyjnego wobec kobiecego ciała, dziś elementu akcesoryjnego.
– Moda dworska powróciła na wybiegi, bo w głębi duszy chcemy żyć wolniej, celebrować chwile, zachwycać się rzemiosłem, spacerować bez celu i chodzić na romantyczne kolacje – tłumaczy kolekcjoner mody Adam Leja.
Romantyzowanie codzienności jako trend lifestyle’owy
„Romantyzowanie codzienności” to fraza-klucz do zrozumienia tego fenomenu. W social mediach modne stało się udawanie, jakby życie było sceną z filmu. Na czym to polega? Na pieczeniu ciasta w wystawnej kreacji, bieganiu w deszczu przez łąki, czytaniu książki na kocu w parku, skupieniu w trakcie parzenia matchy – a to wszystko w rytmie ścieżki dźwiękowej z ulubionego rom-comu.

– Zmęczeni technologią sięgamy po rzeczy namacalne: kupujemy klisze, słuchamy winyli, robimy cyfrowe detoksy. Historia i rzemiosło dają poczucie przynależności i kontroli, których brakuje w cyfrowym świecie. Podobny mechanizm działał w latach 80. – w zamożnych krajach technologiczny boom sprawił, że moda i styl życia skręciły w stronę przepychu. Zupełnie tak jak teraz popkultura chętnie sięgała po filmy kostiumowe, czego przykładem mogą być nagrodzone Oscarem „Niebezpieczne związki” – mówi Hoffmann.
Everything is romantic, czyli popkultura w trybie eskapizmu
„Everything is romantic” – śpiewa Charli XCX w trailerze najnowszej adaptacji „Wichrowych wzgórz” z Jacobem Elordim i Margot Robbie. Ekranizacja, nasycona seksualnym podtekstem, w reżyserii Emerald Fennell pojawi się w kinach na walentynki.

Ta premiera to zaledwie przedsmak romantycznego boomu, który czeka nas w 2026 roku. W kolejce czekają netfliksowe remaki najpopularniejszych historii Jane Austen – m.in. „Duma i uprzedzenie” (w roli Elizabeth Bennet: Emma Corrin) oraz „Rozważna i romantyczna” (jako Elinor Dashwood obsadzono Daisy Edgar-Jones). Wielki powrót klasyków literatury XIX wieku to jeden z przejawów popularności socialmediowego trendu regencycore, który rośnie w siłę od pierwszych ekranizacji perypetii rodziny Bridgertonów. Liczba nawiązań do kostiumów z epoki to tak naprawdę dobitny komentarz do współczesności.
– Twórcy sięgają do historii nie tylko dla efektu estetycznego – chcą ją opowiedzieć na nowo, świadomie zmieniając znaczenia społeczne, klasowe i kulturowe – mówi Hoffmann.
„Bridgertonowie”, którzy w 2026 roku powrócą z czwartym sezonem, pokazują dwór inkluzywny, otwarty na każdy kolor skóry i orientację seksualną. Nie taki, jaki był, ale taki, jakim byśmy chcieli go widzieć.
– W czasie epidemii samotności klasyczne, kostiumowe romanse sygnalizują potrzebę odnalezienia w przeszłości czegoś w rodzaju mapy uczuć: wiary w miłość i pełnych rozmachu gestów. Ekranizacje słynnych książek to także odtrutka na tzw. sloptimism, czyli lekkostrawne, miałkie treści, które mają dać nam dopaminowego kopa. Z jednej strony może i chcemy być delulu – wierzyć, że mimo napływu niepokojących informacji wszystko będzie dobrze. Z drugiej to sygnał, że tęsknimy za światem, w którym emocje są jasne, a narracja czytelna – kontynuuje Joanna Hoffmann. Romantyzm wizualny, choćby tylko powierzchowny, to recepta nowych generacji na przetrwanie. Odtrutka na rozmowy z chatbotami, nieskończone scrollowanie i brak poczucia sensu.

