Olga Chajdas ustawiła sobie w fabule swojego debiutanckiego filmu bardzo trudną konfigurację bohaterów. Oto w jej kadrze formuje się trójkąt pełen napięć. Nina to nauczycielka francuskiego po trzydziestce starająca się bezskutecznie o dziecko. Jej mąż mechanik samochodowy zdaje się wspierać pomysł powiększenia rodziny, ale wraz z biegiem akcji coraz mocniej czujemy, że robi to przede wszystkim dla Niny. W tym związku rozmowy to w ostatnim czasie przede wszystkim odmiana przez wszystkie możliwe przypadki słów "owulacja" i "in vitro". Gdy Nina i Wojtek są już wyczerpani, pojawia się ona - wyzwolona dwudziestoparoletnia Magda, interesująca kandydatka na surogatkę. Nic, co w trójkątach tego typu mogłoby się przewidywalnie wydarzyć, tu nie będzie mieć miejsca. Miłość wydarzy się między bohaterkami, a rola Wojtka sprowadzi się do funkcji dramatycznie towarzyszącej.

"Nina" - zwiastun

 

Debiutująca w pełnym metrażu reżyserka i temat lesbijskiej miłości - z tego melanżu łatwo utkać film misyjny. Taki, który miałby sprzedawać bajki o społecznej akceptacji, o tym, że zmiana orientacji się zdarza nawet w wieloletnim heteryckim związku i że rodząca się świadomość o prawdziwych potrzebach doprowadza do wyzwolenia. Tylko że to zupełnie nie jest film uczący tolerancji, albo dodający otuchy przed coming outem. To film o miłości i o wyborach, wskutek których nikt nie wyjdzie bez szwanku.

Chajdas od początku nie pozostawia złudzeń, że w życiu bohaterów coś jest nie tak - jej Nina przemieszcza się pomiędzy zimną jak prosektorium salą lekcyjną a eleganckim mieszkaniem, czasem zaglądając do warsztatu męża. Pozornie Wojtek i Nina nie powinni mieć zbyt wiele wspólnego. A jednak po kilkunastu latach jest tu dużo czułości, dojrzałości, troski. Nie ma za to dziecka. Komunikacja sprowadza się więc ostatnio do pytań o rodzaj kawy, umawiania spotkań z potencjalnymi surogatkami i słów "kocham Cię", które są jak polisa ubezpieczeniowa. Bo tylko to Wojtek może zrobić dla Niny - włączyć ekspres i kochać, bo z bezpłodnością raczej już nie uda im się wygrać. Magda pojawia się w ich życiu wskutek stłuczki. A to z kolei będzie ich kosztowało dużo więcej niż naprawa potłuczonej lampy i pękniętego zderzaka. 

Znamienne jest to, że Nina na całego zakochuje się w Magdzie wewnątrz performatywnej przestrzeni "Rodzisko" Natalii Bażowskiej. Czyli po prostu w wielkiej waginie - symbolu początku, ciepła, narodzin. Chajdas zahacza jednocześnie o intelektualizowanie i o banał. Kadry są czerwone i pulsują światłem wtedy, gdy bohaterki porywa namiętność a symbolika czasem czerpie z klisz kina niszowego. Chociażby wtedy, gdy w wieczorowej sukni Nina biegnie autostradą i w oddali widzi dwie sarny. Wcześniej zaś w telewizji zawiesza wzrok na scenie polowania. Język reżyserki jest jednak dzięki temu zrozumiały, nie stroni od warsztatowych gadżetów i metafor. Czy Nina rzuci się pod samochód, pobiegnie przed siebie a może zawróci do domu? Na pewno zanim wybierze którąkolwiek z tych opcji, powie słowa, którymi zerwie z siebie etykiety. Gdy siostra będzie zastanawiać się, czy jest homoseksualna czy biseksualna, Nina odpowie: "Jestem Magdoseksualna". To w tych słowach zamyka się sens filmu Chajdas. 

 

Razem są tacy piękni, inteligentni, mądrzy, nieszablonowi. Ona, Nina, jest nauczycielką francuskiego, świetnie ubraną, z czerwonymi ustami. Świadoma siebie, mocna, taka, jaką chciałoby się być. On - to właściciel warsztatu samochodowego, ale - o nie nie - to nie będzie prowincjonalna historia umorusanego smarem absolwenta zawodówki. On jest dla niej partnerem - potrafi sprostać jej wymaganiom intelektualnym i zrozumieć jak ważne są różnice w aromatach poszczególnych szczepów win. Kochają się. Emocjonalnie i fizycznie, po kilkunastu latach małżeństwa - czy może być lepiej? Ale jest cierń. Od lat starają się o dziecko, im więcej metod zawodzi, łącznie z tymi najdroższymi i najbardziej nieprzyjemnymi, tym bardziej są zdesperowani. Więc może surogatka? 


Magda wcale nie miała nią być, po prostu któregoś dnia Nina przypadkiem wjechała w jej auto, a Wojtek wziął je do warsztatu. Ale tak bardzo spodobała się obojgu. To, co zaczyna się dziać między kobietami, nie jest wcale prostą historią miłości homoerotycznej. To relacja wykraczająca ponad podziały, prawdziwie wyrywająca się definicjom, miłość - niezależnie od płciowości. To też historia budzenia się świadomości. Jestem zachwycona aktorstwem: dojrzałością i pięknem skądinąd młodej Julii Kijowskiej (Nina), rebeliancką hipsterką Elizy Rycembel (Magda), piękną mądrością Andrzeja Konopki (Wojtek).

 
Nie pierwszy raz też zwracam uwagę na rewelacyjne, świeże, nieprzekombinowane, ale bardzo charakterystyczne zdjęcia Tomasza Naumiuka (tu na Festiwalu w Gdyni okazywany jest jeszcze jeden znakomity film z obrazem tego operatora: "53 wojny"). No i muzyka: Smolik! Ale przede wszystkim to debiut reżyserski Olgi Chajdas. Odważny, super kobiecy i delikatny - pulsujący autentyczną intymnością. Brawo.