Gdy miała 18 lat była gwiazdą Broadwayu, pięć lat później stała się ulubienicą Ameryki wcielając się w Rachel Berry w serialu "Glee". I choć cała ekipa może pochwalić się wspaniałymi głosami, to Lea Michele wiedzie prym i zasłużenie gra pierwszoplanową rolę. Niezwykły talent oraz świetne stylizacje na czerwonym dywanie doceniła redakcja ELLE US zapraszając gwiazdę do grudniowego numeru.

Niestety, była to chyba pochopna decyzja. Wielu fanów ma za złe aktorce, że zaledwie cztery miesiące od śmierci swojego chłopaka, Cory'ego Monteitha Michele pojawia się w seksownej sesji dla popularnego czasopisma. Przy okazji opowiadając o swoim smutku po stracie ukochanego:

"Nigdy nie sądziłam, że znajdę się w takiej sytuacji. Będąc w niej, możesz stanąć na nogach i ja staram się to zrobić. Wiem, że Cory chciałby, żebym wyciągnęła z tego wnioski i zaczęła pomagać ludziom", przeznała Lea Michele.

W rozmowie z amerykańskim ELLE wychodzi także na jaw przyjaźń 27-latki z Kate Hudson:

"Zadzwoniłam (do Kate Hudson, przyp. red.) i powiedziałam: nie wiem gdzie mogę pojechać, ponieważ mój dom jest otoczony przez reporterów. Na to ona: "zostań u mnie". Jakby to nie była wielka przysługa. Nikt nie wiedział, że jestem u niej. Nigdy nie będę w stanie odwdzięczyć się jej za to, co dla mnie zrobiła.", możemy przeczytać.

Autorem zdjęć Michele w grudniowym ELLE US jest Carter Smith.

Lea Michele w grudniowym ELLE US >>