Ludzie mają różne wyobrażenia o aktorstwie. Z jednej strony selfie, sława, kolorowe pisma i telewizje śniadaniowe, z drugiej, kiedy rozmawiasz z aktorami, to myślisz sobie, że chodzi o ciemny pokój i telefon, który nie dzwoni...

Mało wiedziałem o tym wszystkim. Zaczęło się u mnie klasycznie od konkursów recytatorskich. Czasami to kolidowało z zawodami sportowymi. Tata kazał jechać na konkurs, a ja wtedy byłem zły. Ale polubiłem tę adrenalinę, jaką daje ci moment wyjścia przed ludzi. Może też polubiłem rywalizację? Chyba dalej lubię... Każdy casting to rywalizacja. Ale nasz zawód wymaga współpracy i trzeba zapomnieć o rywalizacji. Największy błąd, jaki można zrobić, to, kiedy grasz drugoplanową rolę i chcesz w jednej scenie pokazać wszystkie swoje możliwości, chociaż wedle scenariusza, powinieneś to zrobić szkicowo, w skrócie. Ale akurat czujesz, że to jest twój moment. Twoja chwila i musisz zrobić wszystko, żeby pokazać, na co cię stać. Musisz teraz, bo przecież masz mało czasu.

Zupełnie jak w życiu.

I jak w życiu trzeba współpracować. Ja się staram tak myśleć. Drużynowo. Więc z jednej strony współpraca, z drugiej rywalizacja. To mobilizuje, żeby cały czas robić coś lepiej i lepiej.

Nie było pewne czy pójdziesz do szkoły aktorskiej?

Dostałem się na informatykę. 

Pewnie lepiej byś zarabiał?

Pewnie tak. Ale postanowiłem, że do szkoły tez spróbuję. Na III etapie, kiedy kazali nam przygotować etiudę, musiałem zapytać, co to jest etiuda. Nie wiedziałem, o co chodzi. Ktoś nagrał to nasze ogłoszenie wyników. Byłem wtedy o połowę chudszy. Niesamowite emocje. Zadzwoniłem do domu a rodzice pytają „ale informatykę wybierzesz”? Woleliby dla mnie pewną przyszłość, ale się potoczyło inaczej.

Kiedyś rodzice chcieli, żeby ich dziecko było adwokatem, albo lekarzem. Dzisiaj to informatyka jest stuprocentowo pewna. 

Chyba, że już wszystko będą programować maszyny.

A co będzie wtedy z filmem?

Nad filmem się nie zastanawiałem. Ale w teatrze może być tak, że raz się coś zagra i potem występować będą już tylko hologramy. To przerażające, prawda? Czasami myślę, co zostanie po naszym pokoleniu. Co zostanie po tych wszystkich ludziach, którzy teraz żyją, nie tylko w obszarze kultury. Czy tylko te zdjęcia w mediach społecznościowych? Mam Instagrama, ale wrzucam tam zdjęcie raz na dwa tygodnie. Może powinienem robić to częściej? Ale przecież 90 proc. tego kontentu to zdjęcia muskularnych facetów albo dziewczyn w bikini. To nie ma przecież żadnej wartości.

Zdałeś na informatykę, więc w świecie zdominowanym przez wirtualną rzeczywistość nie zginiesz.

W jednym z odcinków serialu „Black mirror” jest taki pomysł. Po naszej rozmowie ty wstajesz i dajesz mi ocenę za odpowiedz ja wstaję i daję tobie ocenę za pytania. Od ilości lajków zależy to, czym się będziesz mógł zajmować zawodowo, ale także to do jakiej restauracji możesz wchodzić, a do jakiej nie, gdzie się ubierasz, jaki masz priorytet wejścia do samolotu, do pociągu i tak dalej.

Sądzisz, że to jest możliwy scenariusz?

Tak. To mogłoby się zdarzyć. To przerażająca wizja. Pojedyncze decyzje niszczą kompletnie ludzkie życie.

Czasami wydaje mi się, że media społecznościowe mogą zniszczyć komuś życie już teraz. Żyjemy w epoce fake newsów.

Dokładnie. Możesz całe życie postępować w zgodzie z tym, co uważasz za słuszne, a jeden błąd, czy fake news i tak naprawdę może być pozamiatane. Szkoły nie uczą jak rozpoznawać prawdę i fałsz w internecie. Nie uczą, i chyba nikt nie ma ochoty tego zmienić. W obrazkowym świecie widzisz obrazek, który ma cię przekonać o tym, że ktoś jest dobry albo jest zły. I niestety mało osób jest w stanie to dostrzec. Jeszcze mniej potrafi odróżnić fakty od opinii.

Myślę, , że jednak mogłeś wybrać te informatyczne studia.

Nie, nie mogłem. Zastanawiałem się nad tym wnikliwie i mam pewność, że dobrze wybrałem. Pewnie byłbym zadowolony z życia, ale dzięki zawodowi, który uprawiam spotykam tyle niesamowitych osób, od których wciąż mogę się uczyć, mogę poznawać nowe obszary świata. W większości to są ciekawe spotkania, czasem nieciekawe, ale i takie stanową materiał do nauki. Niewiele zawodów pozwala na taką intensywność. Przeżywam tyle fajnych przygód i przede mną cały czas coś nowego. Mogę bezkarnie stawać się kimś innym. Ja tak naprawdę przeżywam kilka istnień w ciągu jednego życia i to jest niesamowite. Mało jest zawodów, które pozwalają ci na takie życie.

I w dodatku bezkarnie.

Dokładnie. Ale musi być intensywnie, bo spotykamy się tu teraz i nie ma pewności, czy będziemy mieć kolejną szansę. Nie wiesz, czy się spotkamy po raz drugi. Kiedy spotykamy się z nową ekipą i nie mówię tylko o ekipie aktorskiej i reżyserach, ale o całej ekipie, która robi jakąś produkcję, to spędzamy ze sobą trzy miesiące. I to jest bardzo dużo silnych emocji w krótkim czasie, bo musimy przecież przeżyć to inne, filmowe życie od początku do końca. 

Trzy miesiące. Dość czasu żeby się zakochać.

Dość żeby się zakochać, dość, żeby się polubić.

Esencja życia. To jest dobre na puentę.

Tekst ukazał się w magazynie ELLE MAN nr 1/2019.