Ale kryminał się udał!
Piotr: Tak, ale drugi tom bardziej. Bo nauczyliśmy się, jak z sobą pracować.
Jacek: Najpierw przyjęliśmy mój model. A ja nigdy nie piszę od początku, tylko wybieram sceny, które akurat mam w głowie, stopniowo je powiększam i one się łączą w całość. Więc szybko zaczęły się kłótnie o procedurę pracy.
Piotr: I tu wygrałem.
Jacek: Jak zawsze.
Piotr: Kiedy pisze się we dwóch, Jackowy system po prostu nie działa. Musiałbym mieć w głowie to samo co on. A nie mam, więc szybko się zbuntowałem. Zaczęliśmy pracować bardzo metodycznie, rozpisywaliśmy scenę po scenie. A potem w obrębie rozdziału każdy pisał tę scenę, na którą miał ochotę. I moja metoda przy drugim tomie sprawdziła się bez zastrzeżeń.

Bohaterka Waszej książki nie jest oczywistym detektywem.
Piotr: To trochę pani Dulska z XIX-wiecznego Krakowa. Bardzo nie chcieliśmy, żeby to był standardowy komisarz policji, pod pięćdziesiątkę, oczywiście z problemami alkoholowymi.
Jacek: Pisanie kryminału to mniejsza odpowiedzialność, bo w tym gatunku jest pełna zgoda między autorem a czytelnikiem na czystą rozrywkę. Ale przede wszystkim — większa frajda niż pisanie poważnych powieści.
Piotr: Za to doszły nam wspólne obowiązki w postaci jeżdżenia razem na spotkania autorskie.
Jacek: Na równorzędnych pozycjach. Wcześniej Piotr był trochę w tle. Po wydaniu „Tajemnicy domu Helclów" przestał być nierozpoznawalny czy pomijany w sytuacjach społeczno-towarzyskich.
Piotr: Jeszcze kilka lat temu zdarzało się, że ktoś podchodził, witał się z Jackiem, ale nie uznawał za stosowne powiedzieć „dzień dobry" do mnie. Ale to problem wszystkich mężów i żon pisarzy. Są niewidzialni. I nie chodzi o to, żeby nagle zacząć się nimi nadmiernie interesować, tylko zwyczajnie ich zauważać. Podstawowe zasady dobrego wychowania byłyby tu nie od rzeczy.

Z jednej strony żyłeś w cieniu, z drugiej Jacek mówi o Tobie tak: „Piotr jest mózgiem próbującym zdobyć panowanie nad światem. A przynajmniej nad związkiem".
Piotr: Jestem control freakiem, mam zapędy tyrańskie i nie kryję się z tym.
Jacek: Piotr pisał pracę magisterską o dyktaturach.
Piotr: Nawet dwie. A z zapędami tyrańskimi żyję wiele lat, i jednocześnie się łudzę, że to jest dobrotliwa dyktatura.
Jacek: Oświecona.
Piotr: Absolutnie! Wszystko to robię dla społeczeństwa. Ale ono tego nie widzi. Czasem coś zauważy i doceni, czasem się buntuje, a wtedy ja próbuję trochę poluzować siły porządkowe.
Jacek: Ale jak to zwykle w dyktaturach bywa, dyktator coś tam sobie mówi, społeczeństwo potakuje, a potem robi swoje. Piotr ma akurat taki rys charakteru, ja też mam swoje wady. Jestem np. okropnym bałaganiarzem. On natomiast jest nieoceniony jako organizator — kiedy gdzieś wyjeżdżamy, wszystko planuje, rezerwuje loty i hotele. A jak już się gdzieś wynurzamy, on prowadzi, bo mam fatalną orientację w terenie. Zawsze chodzę z przewodnikiem w dłoni, a on się złości, że wyglądamy jak turyści, czyli głupio. I że to w dodatku niebezpieczne.
Piotr: Zawsze to samo: jesteśmy gdzieś od pięciu dni, wychodzimy z hotelu i jeśli mamy iść w lewo, to Jacek na pewno pójdzie w prawo. Na szczęście bardzo lubię organizować. Dzięki temu mam poczucie, że jestem użyteczny, bo to mój największy lęk — że jestem zbędny. Nie tyle dla Jacka, ile w ogóle dla świata.

Obaj jesteście bardzo użyteczni dla ruchu gejowskiego - od lat otwarcie mówicie o swoim związku, bierzecie udział w kampaniach społecznych.
Piotr: Tak, tylko że my jesteśmy uprzywilejowani. Mieszkamy w Warszawie, mamy wolne zawody, pracujemy w kulturze, która jest bardziej otwarta. Do tego jesteśmy niezależni finansowo, więc co nam może grozić?