Choć Jerzy Skolimowski ma już 84 lata, to jego ostatni film, "IO", zawiera w sobie mnóstwo młodzieńczej energii i podejścia do niosącego obraz tematu z zupełnie innej strony. Świat pokazany jest tu z perspektywy osiołka, który tuła się po wielu krajach w poszukiwaniu swojej pierwszej pani i w końcu lepszego życia.

Historia zaczyna się w cyrku, gdzie osiołek odgrywa "spektakl" w towarzystwie artystki Kasandry. Młoda kobieta (w tej roli Sandra Drzymalska) traktuje swojego arenowego partnera z miłością, jak najlepszego przyjaciela. Niestety pewnego dnia, w trakcie protestu przeciwników cyrku, komornik rekwiruje zwierzęta. Lokalni aktywiści z pewnością byli usatysfakcjonowani, ale czy pomyśleli, gdzie zwierzęta potem trafią? IO zaczyna podróż przez stajnie (gdzie traktowany jest jak obywatel drugiej kategorii, bo przecież nie jest czystej krwi arabem), do ośrodka terapeutycznego dla dzieci. Trafia też na małomiasteczkowy mecz piłkarski i grupę kiboli (zostaje przez chwilę maskotką zwycięskiej drużyny i ofiarą drużyny przeciwnej), a także na fermę lisów. Ta scena pozostawi w widzach uczucie trwogi i przerażenia - sami twórcy przyznają, że te ujęcia wpłynęły druzgocąco na ich psychikę. Osiołkowi udaje się z niektórych tych miejsc uciec, innym razem zostaje ofiarą ludzkiej agresji i kapitalizmu. Wędruje przez pola, rzeki i lasy, gdzie czekają nie tylko dzikie zwierzęta, ale i sami myśliwi. Gdzie trafi na koniec? Widz ma nadzieję, że w końcu uda mu się znaleźć lepszy żywot. 

To właśnie zwierzę jest główną postacią (do zagrania IO potrzeba było 6 osłów). Odczuwamy razem z nim, a czasem nawet widzimy jego oczami. Za to większość ludzkich postaci jest obojętna albo nawet zła. Dobroć, współczucie, czy szacunek spotyka IO ze strony ludzi bardzo rzadko (co ciekawe, m.in. w cyrku), a przecież to od człowieka zależy szczęście "braci naszych mniejszych", jak określił to podczas spotkania prasowego reżyser.

Choć na bohatera wybrano tu ssaka z rodziny koniowatych, to na miejsce IO moglibyśmy podstawić każde zwierzę. A dlaczego zdecydowano się właśnie na osiołka? Pomysł powstał na Sycylii, gdzie Jerzy Skolimowski spędzał święta Bożego Narodzenia. Reżyser odwiedził szopkę betlejemską ze zwierzętami. A tam spokojnie, wręcz bez wzruszenia stał melancholijny osiołek. Dodatkowo, "IO" jest hołdem dla legendarnego filmu Roberta Bressona pt. "Na los szczęścia, Baltazarze!" z 1966 roku, gdzie fabuła oparta jest na losach osła Baltazara i Marii, dla której został kupiony. Podobno to jedyny tytuł, który naprawdę wzrusza Skolimowskiego.

Oprócz poruszającego do głębi osiołka (te wiele mówiące oczy!) widz zachwyci się również estetyką filmu. Już pierwsza scena na arenie cyrkowej, skąpana w czerwonym świetle intryguje. A to dopiero początek. Tej czerwieni będzie zresztą sporo - barwa ostrzega i symbolizuje niebezpieczeństwo. Wprowadza niepokój i zwiastuje ważne zmiany. Zawsze zwraca naszą uwagę. Podobnie muzyka autorstwa Pawła Mykietyna ("Essential Killing", "11 minut"). Głośne nuty uzupełniają ujęcia Michała Dymka ("Słodki koniec dnia", "Supernova", "Sweat"), czy montaż Agnieszki Glińskiej. Momentami jest bardzo malarsko (co nie dziwi, bo Skolimowski jest też malarzem), ale to nie odwraca naszej uwagi od proekologicznego przesłania. 

Ten swoisty film drogi przede wszystkim wzrusza, czasem bawi, hipnotyzuje kolorami i kadrami, ale przede wszystkim ostrzega, a także zwraca uwagę na to, jak traktujemy zwierzęta - szczególnie te gospodarskie czy dzikie. Niczym rzeczy, nie mając do nich serca, a przecież to żywe istoty mające uczucia. "Do jakiegoś stopnia identyfikuję się z tym osłem" - przyznał Skolimowski na spotkaniu z widzami po wieczornym seansie 'IO'. "Jednak przyglądam się temu wszystkiemu melancholijnie. Nieczęsto pozwalam sobie na komentarz, ale ten osioł ma pokazać, że zwierzę także potrzebuje poczucia bezpieczeństwa, bliskości oraz czułości". Skolimowski ma nadzieję, że jego film zmieni stosunek ludzi do zwierząt. "Przestałem nawet zabijać komary" - przyznał troszkę żartobliwie reżyser.