Historia mojej rzeczy powinna nazywać się historią jednego second handu, ponieważ regularnie coś w nim kupuję. To lumpeks w Kołobrzegu, skąd pochodzę, i który zawsze odwiedzam, gdy tylko tam przyjeżdżam. Moją ostatnią zdobyczą jest wełniana marynarka z metką Yves Saint Laurent. Szeroka, mocno oversize’owa, w drobną kratkę i z podszewką w granatowym kolorze. Kupiłam ją zaledwie kilka tygodni temu, jednak ostatnio nosiłam ją prawie codziennie. Była nawet bohaterką jednej z sesji zdjęciowych, w której brałam udział w swoim rodzinnym mieście. Najbardziej lubię ją nosić z jasnymi dżinsami. Świetnie komponuje się też z czarną, jedwabną sukienką. Sprawdziła się nawet włożona na strój kąpielowy w chłodniejszy dzień na plaży. Ale tak naprawdę to nie mogę doczekać się, aż będę ją nosić do jesiennych stylizacji. Już w głowie mam kilkanaście pomysłów na stylizacje. 

Muszę przyznać, że mam szczęście do perełek z second handów. Chodziłam do nich już jako nastolatka.

Wtedy też zaczęłam interesować się modą. Wychowywałam się na Fashion TV. Pokazy mody mogłam oglądać godzinami, w tym te niezapomniane Yves'a Saint Laurenta. Marzyłam, aby przynależeć do tego świata, pełnego pięknych, oryginalnych rzeczy. To była dla mnie kopalnia inspiracji. I właśnie jego namiastkę próbowałem znaleźć w second handach. Wtedy chodzenie do nich było obciachem, dlatego nie mówiłam o tym głośno, ale opłacało się je odwiedzać, bo wszystkie ubrania, które w nich kupowałam, wzbudzały wielkie zainteresowanie. Teraz chodzenie do nich to dla mnie dreszczyk emocji, zawsze mam w głowie tę myśl: "Ciekawe co uda mi się dziś upolować". Mam olbrzymią satysfakcję, gdy znajdę coś oryginalnego, wartościowego, od projektanta, co kiedyś kosztowało nawet kilkanaście tysięcy złotych, a ja płacę za to, powiedzmy, 20 zł. Poza tym takie ubrania są wspaniałe, bo kryje się za nimi historia, a to tylko pobudza wyobraźnię.

Jak założyć własny vintage shop i skąd się biorą perełki w takich sklepach? ELLE.pl rusza z podcastem Dział Vintage>>

 

Ostatnio mam naprawdę spore szczęście do luksusowych łupów. Oprócz marynarki, którą mam na sobie, upolowałam także jeszcze jedną z domu mody Yves Saint Laurent, z lat 90. Poza tym trafiłam na piękną dwurzędową marynarkę Escady i taką z lat 80. od Versace. No i skórzaną kurtkę od Balmain. Pamiętam też, jak kiedyś "złowiłam" płaszcz od Burberry i torebkę Mulberry. Nie znaczy to jednak, że w mojej szafie są same rzeczy vintage.

Mam słabość do garniturów, szczególnie tych od polskich projektantów, jak Magda Butrym czy Maciej Zień, ale mam też biały model od Jacquemusa. Kocham je, bo to prosty sposób na stylizację. Wkładasz go i look masz już prawie gotowy. Musi być jednak dobrej jakości. Na to szczególnie zwracam uwagę przy kupowaniu ubrań. Nigdy nie byłam fanką sieciówek. Od lat nie chodzę do tych sklepów, a nowe ubrania kupuję przeważnie na przecenach. W czasie wiosennego lockdawnu zorientowałam się, jak dużo mam rzeczy i wielu z nich ostatnio się pozbyłam. Postanowiłam sobie nawet, że będę kupować mniej. Wyszło jednak tak, że z Kołobrzegu wróciłam do Warszawy z dwiema siatami ubrań, a w nich marynarki, garnitury i wełniane spodnie. Wszystko z drugiej ręki. Cóż, przynajmniej jestem już przygotowana na jesienno-zimowy sezon. 

Historia jednej rzeczy: Ania Kuczyńska i jej niezwykła torebka z metką Issey Miyake>>