A Pan zdołał poszybować wysoko w życiu?
(Namyśla się) Myślę, że tak. Jestem znany, zrobiłem dobrą robotę, ludzie zatrzymują mnie na ulicy, jestem ceniony przez młodych i szanowany przez starszych.

A w życiu prywatnym?
Tu zacznę wysoko latać od jutra…

Emporio miało skracać dystanse i poszerzać horyzonty.  Czy to znaczy, że jest Pan zwolennikiem globalizacji?
Ciężko jest się jej nie poddać w dzisiejszym świecie, który stał się maleńki, a granice są coraz bardziej zatarte. Tak, jestem za globalizacją, nie mogłoby być inaczej. Wcześniej nasza praca opierała się na lokalnym rynku, a nasi klienci w dużej mierze należeli do elit. Teraz takich granic nie ma. Między innymi to zasługa internetu.

Co w ciągu tych 36 lat istnienia Emporio Armani sprawiło Panu największą satysfakcję?
Jakiś czas temu socjologowie i specjaliści od marketingu wybrali najbardziej charakterystyczne elementy XX wieku. Pośród nich znalazła się kurtka pilotka Emporio z dobrze widocznym orzełkiem na plecach, noszona przez młodzież z różnych stron świata. Uznałem to za dowód na to, że skróciły się odległości i poszerzyły horyzonty. I poczułem wielką satysfakcję.

Dlaczego zdecydował się Pan świętować urodziny marki właśnie w Londynie?
Jest niezwykle światowy, wydał mi się idealnym miejscem. Poza tym rozpocząłem współpracę z British Fashion Council i ze studentami najlepszych szkół mody, aby stworzyć kolekcję inspirowaną trzema słynnymi ubraniami Emporio, która trafi do sprzedaży wiosną 2018.

Lubi Pan pracować z młodzieżą?
Śledzę młodych nawet wtedy, gdy idę ulicą. Lubię ich słuchać i obserwować, bo inaczej patrzą na świat. Czasami mnie to denerwuje i dekoncentruje, ale też zawsze skłania do refleksji. Młodzi mają prawo do szaleństwa, a więc także do innowacji. Muszą tylko uważać, aby nie dać uwieść się nic niewartym pomysłom.

Uważa Pan, że są zbyt mało pokorni?
Zajmują się głupotami, wywyższają się. Tak, często zapominają, co to znaczy pokora. Cenię nieśmiałość i umiejętność dochowania wierności ludziom i idei.

Myśli Pan, że ten brak pokory bierze się stąd, że w erze  cyfrowej każdy może stać się gwiazdą pierwszego planu?
Tak. I to jest straszne, straszne, straszne…

Kogo definiuje Pan jako „buntownika”?
Osobę, która godzi się na coś niekonwencjonalnego. 

Prawdziwym buntownikiem jest…
Donald Trump.

A Pan?
Powiem coś zaskakującego. Zawsze szedłem pod prąd i nie cierpię tego, co powszechnie uważa się za „modne”. Moja praca narodziła się z radykalnych pomysłów, z czegoś totalnie przeciwnego obowiązującym schematom. Aby osiągnąć sukces, trzeba wyjść przed szereg. A więc tak, uważam siebie za buntownika biorącego udział w cichej rewolucji.

Nie ma Pan poczucia, że jest więźniem zamkniętym w wieży z kości słoniowej?
Oczywiście, że nim jestem, są nimi także moi współpracownicy. To dlatego już pół do dziesiątej rano mam okropny humor, a gdy wracam do domu o ósmej wieczorem jestem potwornie wkurzony.

Dlaczego?
Bo prawie nic nie przynosi mi satysfakcji, cały czas szukam czegoś lepszego, czegoś wyjątkowego.

A czego oczekuje Pan od współpracowników?
Umiejętności zaskoczenia mnie, co oczywiście niesie za sobą pewne ryzyko.

To prawda, że obsesyjnie chce Pan wszystko kontrolować?
Nie przenoszę na nikogo odpowiedzialności za styl Ar-ma-niego, który jest moim największym dziedzictwem. Nie chodzi o brak zaufania, lecz o potrzebę absolutnej spójności.

Istnieją nowe talenty, które się Panu podobają?
Dowiaduję się o nich z gazet, ale prawie nigdy ich nie testuję. Może boję się, że odkryję, że są lepsi ode mnie. Ot, taka ludzka słabość…

Czuje się Pan wolnym człowiekiem czy stosuje Pan autocenzurę?
Dojście do wolności wymaga długiej drogi i żmudnej pracy, podczas której rzeczywiście czasami sam siebie ograniczam. Z powodu nieśmiałości, pośpiechu, który nie pozwala zatrzymać się i pomyśleć.

Uważa się Pana za trudną osobę, nieśmiałego i aspołecznego niedźwiedzia. Zgadza się Pan z tą opinią?
Tak i nie. Niczego nie lubię tak bardzo jak swojej pracy, ale żeby pozwolić sobie na tę przyjemność, muszę ponieść pewne konsekwencje. Niektórzy uważają mnie za niedostępnego i nieprzyjemnego, ponieważ podczas pracy wolę być sam. Cóż, przykro mi z tego powodu. Jest mi też niezmiernie przykro, że nie mogę dać tego, co chciałbym, osobom, które kocham. Ale moja praca jest tytaniczna, wymaga ode mnie wszystkiego i jednocześnie wszystko mi odbiera. Ogranicza moje uczucia, ponieważ nie mogę jej dać zbyt wiele ani nie mogę od niej niczego żądać. Ceną, jaką za to płacę, jest samotność. Teraz staram się to nadrabiać.

Ta samotność Pana nie dręczy?
Lubię samotność, ale w małych dawkach. To niezbędne, by spokojnie pomyśleć. W latach 80. i 90. zdarzało się, że nie miałem chwili, którą mogłem poświęcić bliskim. Potem postarałem się, żeby już nigdy się to nie powtórzyło, bo pozostawiło w moim sercu nieodwracalne uczucie smutku.

Jest Pan melancholijny?
Tak. Mniej więcej do 28. roku życia nigdy się nie uśmiechałem. Byłem niepewny siebie, tym bardziej że wymyśliłem sobie pracę, nie posiadając ku temu zaplecza ani predyspozycji. Musiałem stawiać czoła sytuacjom, na które zupełnie nie byłem przygotowany. Pamiętam pierwsze podróże do Stanów Zjednoczonych, podczas których zawsze się gubiłem wśród dziennikarzy i właścicieli wielkich domów handlowych. Bałem się, i to często. Czułem jednak wielką motywację, miałem poczucie misji.

Ale uśmiechanie się i śmiech to zdrowie…
Oczywiście, przede wszystkim jeśli uśmiech rodzi się z inteligentnych rozważań, a nie z byle jakich bzdur. Ja np. nie lubię filmów komediowych, ciężko przychodzi mi śmiech na zawołanie.

Nie ma Pan ulubionego zabawnego filmu?
(Myśli) Bawią mnie horrory. Umieram ze śmiechu na „Co się zdarzyło Baby Jane?”. Jest o takich głupotach, że to aż niewiarygodne.

To prawda, że głupcy nigdy nie są eleganccy (odniesienie do tytułu zbioru aforyzmów Armaniego – przyp. red.)?
Dla mnie elegancja pochodzi z głowy. To myśl. Nie zapominajmy, że to słowo po łacinie oznaczało najpierw „wybór”, a dopiero potem „gest”. Inteligencja w elegancji jest więc nieodzowna.

Jest Pan żyjącą legendą, Pana nazwisko wzbudza -szacunek. Schlebia to Panu? 
Oczywiście. Kiedy się zorientowałem, że tak jest, -przestraszyłem się. Potem jednak nauczyłem się ponosić odpowiedzialność za tę rolę.

Moda sprawia Panu przyjemność?
Tak, o ile nie staje się to obsesją lub nie wywołuje kompleksu niższości. Jak we wszystkim tu także potrzebny jest umiar. Wtedy może stać się cudownym lekarstwem.

Ceni Pan innych projektantów?
Jean Paula Gaultiera za ironię, Johna Galliano za oniryczną fantazję, Rei Kawakubo z Comme des Garçons za reinterpretację zachodniego stylu.

Jest coś, z czego Pan nigdy nie rezygnuje?
Białe trampki. Muszą być nieskazitelne.

Pana codzienny strój?
Niebieska bluza z kaszmiru. Daje mi uczucie czystości, które odzwierciedla moją dyscyplinę i etykę pracy.