Opowiedzcie nam, po której stronie staniecie. Analog czy jednak digital? - prosimy Igę Krefft, Natalie Klimas, Dorotę Greniuk, Natalię Ziopaję, Hannę Kantor i same dodajemy coś od siebie.

Natalia Klimas - aktorka i mama, posiadaczka pola lawendy

W czasie pandemii social media stały się jedynym łącznikiem ze światem. W momencie, w którym urodziłam moją pierwszą córeczkę okazało się, że aktywne życie na Instagramie może trochę zastąpić ścieżkę zawodową. Za to przez pandemię moja aktywność na Instagramie jeszcze bardziej wzrosła. W momencie, w którym zamknęły się wszystkie teatry i plany filmowe, wielu aktorów było zmuszonych szukać innej drogi kontaktu z publicznością oraz sposobu na wyrażanie siebie. Instagram dał mi możliwość pracy, zarobku i przede wszystkim kontaktu z osobami, których interesuje moje życie. Jednocześnie mogę być w domu wraz z moimi dziećmi, co jest dla mnie absolutnym priorytetem.

Social media sprawiły, że mogę być mamą, a jednocześnie dzielić się tym co mnie inspiruję, ciekawi oraz tym, co cenię. Analog? Jest dla mnie ogromnym wyzwaniem.

Nie mam czasu nawet na odcinek serialu. Każda kobieta, która urodziła dwójkę dzieci w dwa lata wie, o czym mówię. Jest to u dzieci bardzo mała różnica wieku, dlatego na same działania w social mediach mogę sobie pozwolić jedynie nadludzkim wysiłkiem. Zabawne jest to, że w całym tym chaosie, który panuje w moim życiu, udało mi się znaleźć niespodziewaną pasję pod hasłem „lawenda”. Zaczęła się od tego, że zasialiśmy z mężem lawendę, jednak okazało się, że zamówiliśmy jej zbyt dużo. Rozrosła się poza nasze oczekiwania, aż staliśmy się właścicielami całego pola lawendowego. Latem spędziliśmy dużo czasu na jego uprawie, a w sortowaniu często pomagała nam rodzina. W efekcie piekę ciasteczka z lawendą, a w barze Wozownia wypijesz drinka z lawendą prosto ode mnie. W planach mam również świeczki, ponieważ jak wiecie, zapach lawendy jest bardzo uspokajający. Pracuję najczęściej w nocy przy kieliszku wina, jednak jest to bardzo satysfakcjonujące zajęcie. Myślę, że dzięki niemu odnalazłam odrobinę harmonii w życiu.

OFELIA Iga Krefft - piosenkarka, influencerka

Jako wieloletnia fanka wszystkiego, co trudniejsze odpowiem, że zdecydowanie preferuję analogowy system życia. Chociaż owszem, cyfryzacja często kusi luksusem wygód, bo możemy się dzięki niej poczuć jak na wakacjach olinkluziw…

Jednak chropowatość wszystkiego co bardziej „ze źródła” wydawała mi się zawsze bardziej romantyczna.

Dzięki temu czuję się bliższa moim idolom, bo w końcu i oni tworzyli częściej analogowo. Zresztą! Życie dostarcza zdecydowanie więcej doznań zmysłowych, a to samo w sobie jest szalenie przyjemne!

Dorota Greniuk – założycielka grupy Give Her a Job i stylistka

Skłamałabym mówiąc, że świat digital nie ma znaczenia. Uczę się jednak „mądrze” z niego korzystać. Jest przecież tak wiele edukacyjnych kont na Instagramie oraz tak dużo nieograniczonego dostępu do wiedzy, z której warto i wręcz należy skorzystać. W ten właśnie sposób powstała grupa Give Her a Job, która pomogła wielu dziewczynom w znalezieniu pracy w okresie pandemii i wspiera je po dzień dzisiejszy.

Nic jednak nie zastąpi prawdziwej relacji, kontaktu, dotyku, bliskości, dyskretnego uśmiechu i małych gestów. Dlatego choć świat zza naszych niebieskich ekranów próbuje dogonić świat realny, nigdy mu się to nie uda.

Lubię możliwości jakie daje digital, ale na co dzień chętniej słucham jazzu, zwłaszcza albumu Kind of Blue Milesa Evansa. Pozostaję w analogowym realu, i co się z tym wiąże, milionie książek. Ostatnio czytam „Dom w butelce” Agnieszki Jucewicz i Magdaleny Kicińskiej. To książka, która jest trochę więcej niż zapisem rozmów z dorosłymi dziećmi alkoholików. Jest ona portretem współczesnej polski, dlatego tym bardziej lepiej wyciszyć telefon i spojrzeć na świat z analogowej perspektywy.

Natalia Ziopaja – psycholożka i psychoedukatorka

Jestem po stronie harmonii. Digital daje mi możliwość rozwoju, spełniania się, korzystania ze swoich zasobów, no i przede wszystkim daje mi możliwość pracy, szerzenia wiedzy o zdrowiu psychicznym.

Analog jest moją siłą napędową. Czytanie książek, spacerowanie w naturze, przyglądanie się spadającym liściom i zachodzącemu słońcu daje mi siłę do życia, pracy i właściwie poczucie sensu. Mam jednak wrażenie, że w moim życiu nie ma jednego bez drugiego.

Przeważnie tak jest, że wybieramy formę odpoczynku inną niż praca. Logicznie rzecz biorąc wydaje się to dość racjonalne i zdrowe. W życiu digitalowym nieoceniona jest możliwość bycia na całym świecie i rozmawiania z najróżniejszymi klientami, z kolei analog jest zbyt piękny, żeby z niego zrezygnować. Zapach książki, kolory zachodzącego słońca, szum liści. Szczerze mówiąc, cieszę się, kiedy widzę, jak ludzie zbliżają się do siebie, grają w planszówki i doceniają to, co było im przez jakiś czas odebrane. Niewątpliwie działa tutaj porzekadło, że aby coś docenić, trzeba to najpierw stracić. Choć myślę, że nie jest to jeden sposób na naukę doceniania. Cieszy mnie to, że innowacje i metody digitalizowane są coraz to bardziej fascynujące i usprawniają życie. To, co dla mnie najważniejsze w tym wszystkim to to, aby pamiętać, że w życiu potrzebna jest harmonia, balans. Ciężko będzie nam efektywnie żyć, kiedy będziemy tylko w świecie zdigitalizowanym. Możemy być chronicznie przeciążeni i przestymulowani, a życie może uciekać nam przez palce. Nie korzystając znów z digitalu możemy pominąć wiele ciekawych form rozwoju czy rozrywki. Wszystko trzeba robić z głową i pamiętać o tym, aby rozpoznać, kiedy czas na digital, a kiedy na analog.

Aleksandra Zawadzka – pisarka i redaktorka ELLE.pl

Uwielbiam wszystko, co stare, analogowe, z przeszłości, bo pozwala mi to lepiej zrozumieć teraźniejszość. Z drugiej strony z wypiekami na twarzy spoglądam w przyszłość i fascynują mnie futurologiczne przewidywania czy nowe technologie. Chyba dryfuję gdzieś pomiędzy! Moja praca i życie prywatne doskonale się pod tym względem scalają. Zawodowo na przykład, możliwości jakie daje Internet, pomagają mi w wyciąganiu ciekawych historii z przeszłości, analizowaniu podwalin trendów czy zrozumieniu współczesnych zależności w branży. Dostęp do informacji i wiedzy jest prosty i szybki jak nigdy dotąd. Prywatnie digital pozwala mi dotrzeć chociażby do starych filmów, które z kolei sprawiają, że po włączeniu play odcinam się od online’owego świata. Bardzo ciekawa zależność, prawda? Poza tym lubię się czasem wylogować i po prostu pójść pobiegać czy zanurzyć się w dobrej książce.

Uważam jednak, że nie byłoby nowego bez starego, a stare możemy odkryć i utrzymywać przy życiu dzięki temu, co nowe. Analog i digital nie stoją w przeciwieństwach, po prostu się uzupełniają.

Podczas pandemii bardzo chciałam się odciąć od regularnego wertowania social mediów, ale to właśnie one dawały mi kontakt z bliskimi, kiedy zaczął się lockdown. Zrozumiałam wtedy, że analog i digital wcale się nie wykluczają i sobie nie szkodzą, ale mogą się wspierać. Trzeba tylko umiejętnie korzystać z każdego z tych trybów. Nauczenie się tego pomogło mi zresztą w napisaniu książki „Moda vintage” – myślę, że nie zrobiłabym jej będąc tylko offline, ani też tylko online.

Analitycy mówią o zwrotach w obie strony – i jak się z tym zupełnie zgadzam. Coraz chętniej sięgamy do tego, co stare i vintage, bo te rzeczy niosą za sobą jakość, niesamowite historie i środowiskową odpowiedzialność.

Ciekawi nas jednak nie tylko moda sprzed dekad (która przecież wraca jak bumerang), ale także dawne filmy, muzyka, design, literatura. Z drugiej strony rozwój technologii jest tak szybki, że projektanci digitalizują swoje ubrania, inwestując w NFT i gamedev. To jest nie tylko niesamowicie fascynujące, ale też komercyjnie bardzo się opłaca, o czym mówią raporty sprzedażowe czy wyniki wyszukiwania w Google. W pandemii zaczęłam szukać treści, które działają kojąco i otulają jak zdjęty z gorącego grzejnika kocyk. Na listę najmilszych odkryć wpisałabym więc na pewno książkę „Ukochane Równanie Profesora”, którą napisała Ogawa Yoko oraz śniadaniowe playlisty kopenhaskiej knajpy Atelier September (dzięki tym piosenkom – często właśnie sprzeda lat – nawet przez szarugę zaczyna świecić słońce). Z rzeczy bardziej nowoczesnych na pewno poleciłabym grę „Life is Strange”, która bazuje na efekcie motyla. Wzrusza, przekłada klocki w głowie i pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi.

Hanna Kantor – fotografka mody

Odpowiem wam na to pytanie z jeszcze jednej perspektywy. Mianowicie – oczami fotografa. Jestem team digital, ale tylko dlatego, że dzisiaj nie możemy mówić o fotografii analogowej sensu stricte. Dziś jest moda na quasi-analogowość. Zdjęcia robimy analogiem, żeby potem je zeskanować i wrzucić na Instagrama. Bardzo doceniam fotografię analogową i jej klimat. Pierwszy aparat analogowy kupiłam w liceum, kiedy jeszcze nie było to modne. Potem na studiach fotograficznych dwa lata spędziłam w ciemni. To była świetna zabawa, ale wymagała dużej ilości czasu i cierpliwości. Kiedy zaczęłam pracować w Londynie to okazało się, ku mojemu rozczarowaniu, że w komercji nikt nie bawi się w maczanie papieru w kuwetach - film wkładało się do maszyny, która w środku mieszała całą chemię. Potem film wyciągaliśmy, skanowaliśmy i wysyłaliśmy do klienta WeTransferem. On z kolei wrzucał zdjęcia do Internetu. Tyle było w tym analogowości.

Pandemia raczej wpływa na to, że jeszcze bardziej skłaniamy się w stronę digitalu. Musimy być samowystarczalni, musimy umieć zrobić sobie samemu zdjęcia i pracować bez ekipy. Przykładem są kampanie domów mody takich jak Gucci, w których modele byli sami sobie sterem, żaglem i okrętem.

Nowe role pojawiają się także w życiu społecznym. To chyba oczywiste, że twój nowy facet będzie twoim prywatnym insta-fotografem, prawda? Fotografia analogowa jest niesamowita, ale w świecie, gdzie wszystko ma być na „zaraz, teraz, już”, a budżet jest zawsze „ograniczony” nie każdy może sobie na nią pozwolić. Dlatego bardzo często zdarza mi się wykonywać zdjęcia digital imitujące analog. W fotografii z pewnością nie ma prawdy, jednak jest wiele magii.

Maja Chitro - szefowa działu kultury w magazynie ELLE

Uczę się i czerpię przyjemność z książek, odpoczywam albo bawię się przy muzyce, notuję w ulubionym notesie, czas organizuję w podręcznym kalendarzu, opinii i ciekawych treści szukam w magazynach drukowanych i gazetach. A jednak bez internetu moja praca byłaby o wiele trudniejsza, kontakt z rodziną i przyjaciółmi o wiele rzadszy, odkrywanie nowości znacznie wolniejsze. Te dwa światy w moim przypadku mocno się przenikają. Zajmuję się kulturą popularną lat 60. i 70. oraz jej wielkim powrotem w drugiej dekadzie XXI wieku. Gromadzę książki, magazyny z tej epoki, ale kolekcjonuję też mnóstwo artykułów i opinii dostępnych dziś tylko online. Pandemia zmieniła naszą rzeczywistość. A wirtualny świat nagle stał się nam bliższy, bo był jedynym, do którego mieliśmy dostęp. Jedynym, który był nam znany, zrozumiały w całym chaosie. To tam przeniosły się spotkania, wywiady, których w tym czasie przeprowadziłam dziesiątki.

Ponieważ zawodowo zajmuję się popkulturą, książki, piosenki, filmy, seriale, moda towarzyszą mi każdego dnia. Czytam, słucham, oglądam wiele, czasami wydaje mi się, że zbyt wiele. Poza tym ten rok obfitował w świetne premiery. Ale dla mnie mija powrotem do „Roku magicznego myślenia” Joan Didion, pisarki i dziennikarki, mojej ikony. „Rok magicznego myślenia” to jej prywatne rozliczenie ze śmiercią męża. Trudne, osobiste. Nie ma w nim filozofowania. Nie ma górnolotnych, kiczowatych zdań, przerysowanego i tak obrzydliwego w tej formie romantyzmu. Jest ból, który mogą opisać tylko najprostsze słowa. Krótkie zdania. W czasie, w którym mówi się o ponad 100 tysiącach ofiar koronawirusa w samej tylko Polsce, Didion powinna stać się autorką obowiązkową.

W moim domu rodzinnym panowała religia literatury, której wyznawcą jestem też w dorosłym życiu. Na książki w moim mieszkaniu nie ma już miejsca, ale zapominam o tym szperając w antykwariatach, księgarniach czy księgarniach internetowych. Jeśli mam dokonać wyboru między papierem a ebookiem, ten zdaje się być oczywisty. Ale i to się zmienia. Z ebooków korzystam, gdy druk jest już wyprzedany, albo potrzebuję konkretnych informacji na już – nie mam czasu czekać na przesyłkę. Światy analogowy i digitalowy mogą się pięknie przenikać. To odkryłam i najmocniej odczułam, gdy zdecydowałam się dotrzeć do moich czytelników w nowy dla mnie sposób – podcastem. Współtworzę z przyjaciółką modowo-kulturowy podcast Studio26, który jest wszystkim tym, co lubię – rozmową o analogu w formie digitalowej.

Początkowo wydawało nam się, że zmienimy podejście do świata. W wielu chińskich miastach dzięki ostremu lockdownowi mieszkańcy po raz pierwszy od lat mieli szansę zobaczyć błękitne niebo, bo zniknął smog.

Byliśmy pewni, że będziemy bardziej świadomi, zmniejszymy konsumpcję, staniemy się dla siebie milsi, wrócimy do „komun”. I co? Po niemal dwóch latach wiemy już, że niewiele z tych naszych planów pozostało.

Przeciwnie, podzieliliśmy się na tych, którzy ufają nauce i tych, którzy wybierają teorie spiskowe. Niestety, z moich obserwacji wynika, że niczego się nie nauczyliśmy.