Historia Paryża jest niezwykle bogata. Gdybyś mogła przenieść się na chwilę w czasie, to do której dekady?
Monica Ainley de La Villardière: Do czasów années folles (fr. szalone lata), czyli lat 20. XX wieku. Studiowałam język francuski i literaturę angielską. Od najmłodszych lat byłam zafascynowana amerykańskimi pisarzami, którzy tworzyli w tym czasie w Paryżu. Zanim po raz pierwszy przyjechałam na studia na Sorbonie, poznałam miasto przez pryzmat powieści Francisa Scotta Fitzgeralda i Ernesta Hemingwaya. Dzisiaj mam szczęście mieszkać na lewym brzegu – tam, gdzie żyli i tworzyli. Tu znajdują się słynne kawiarnie, w których przesiadywali, jak La Closerie des Lilas. 

W tych kawiarniach od dekad toczy się paryskie życie.
Obsesja na punkcie kawiarni ma swoje podłoże jeszcze w czasach rewolucji francuskiej, kiedy poglądy wyrażało się na ulicach. To ważna część lokalnej kultury. Francuzi kochają dyskusje i nie boją się mówić niewłaściwych rzeczy. Tak są wychowywani i tak działa system edukacji – uczy krytycznego myślenia. Ostatnio na jednej z kolacji poznałam muzyczkę, starszą ode mnie o dekadę. Jakiś czas temu postanowiła przeprowadzić się do Los Angeles, ale nie wytrzymała tam długo i wróciła do Francji. Gdy zapytałam ją dlaczego, powiedziała: „Zapraszają cię na piękne przyjęcia, barbecue i kolacje, ale kiedy siadasz do stołu i zaczynasz rozmowę, wszyscy się z sobą zgadzają. Nie mogę w takim środowisku wychowywać dzieci!”. W Paryżu kawiarnie szybko stały się więc naturalną przestrzenią wymiany myśli. To tu przesiadywały osobowości pokroju Jeana-Paula Sartre’a czy Simone de Beauvoir, tu powstawały nowe filozoficzne nurty i klasyki literatury. 

A gdy po raz pierwszy wylądowałaś w Paryżu, to czy poczułaś, że to miłość od pierwszego wejrzenia?
Od razu pokochałam to miasto. Jestem estetką, a Paryż otacza cię pięknem. Uwielbiam historię, której ciężar czuć tutaj na każdym kroku. Jestem Kanadyjką, ale w Europie mieszkam od 18. roku życia. Rodzina mojego ojca pochodzi z Wielkiej Brytanii, babcia mieszkała w Paryżu. Chęć poznania miejsc, o których tyle słyszałam, drzemała we mnie od dawna. Studiowałam w Edynburgu i Paryżu, mieszkałam przez jakiś czas w Londynie, ale to stolica Francji najbardziej do mnie przemawia, choć w porównaniu z Londynem to niewielkie miasto.

Łatwo sprawić, by Paryż stał się domem? Seriale pokroju „Emily w Paryżu” sugerują, że tak. W efekcie na Paryż napierają tłumy chętne zacząć nowy rozdział życia. Zgodnie z badaniami Ifop blisko 40 proc. ankietowanych Amerykanów stwierdziło, że chętnie przeprowadziłoby się do Francji. W 2005 roku było ich o połowę mniej. Nazwano to efektem Emily. 
Choć może nie jest to odpowiedź, której ludzie oczekują, nie będę owijać w bawełnę – przeprowadzka do Paryża nie jest łatwa i pewnie nie każdemu spodoba się tutejszy sposób bycia. Przede wszystkim bardzo ciężko będzie poczuć się jak u siebie bez znajomości języka. 

To jeden z punktów, który umieściłaś w liście do Emily, opublikowanym w brytyjskim „Vogue’u”. W social mediach nazywają Cię „prawdziwą Emily w Paryżu”. 
Paryżanie są świetnie wyedukowani, ale nie znaczy to, że wieczorem, kiedy siedzą w kawiarni, dyskutując na tematy egzystencjalne, przestawią się na angielski tylko dlatego, że jedna osoba w towarzystwie nie zna francuskiego. Miałam to szczęście, że wychowywałam się w Quebecu, francuskiej części Kanady. Moi rodzice pilnowali, bym była dwujęzyczna. Choć angielski jest moim pierwszym językiem, czytać i pisać nauczyłam się najpierw po francusku. Trzeba też pamiętać, że Francuzi, w przeciwieństwie do mieszkańców Kanady czy USA, są jak kokosy – twardzi z zewnątrz, miękcy w środku. Gdy przebijesz się przez skorupę, zyskasz przyjaciół na życie. 

Jakim owocem są zatem mieszkańcy Ameryki Północnej?
Brzoskwinią! Powierzchownie otwarci i sympatyczni, ale gdy naprawdę chcemy ich poznać, trafiamy na pestkę. Kiedy mój mąż, Francuz, wraca ze mną do Kanady, nie może znieść tej sztuczności. Francuzi są bardziej szczerzy, co bywa mylone z nieuprzejmością. Krótko mówiąc, jeśli dziewczyny wyobrażają sobie, że po przyjeździe do Paryża ich życie będzie wyglądać jak u Emily, mylą się. Mam nadzieję, że producenci opłacą terapię wszystkim, którzy w tym celu tłumnie tam ruszają. Serial mocno koloryzuje rzeczywistość. Żałuję, że jego twórcy nie dopuścili do głosu francuskich scenarzystów.

Ty w przeciwieństwie do niej pracę w modzie zaczynałaś nie w agencji PR, ale od stażu w magazynie. Dzisiaj, jako dziennikarka mody i kultury, współpracujesz z topowymi tytułami, w tym francuskim ELLE, dla którego prowadzisz cykl felietonów „Zapytaj Monicę”. Podobno miłością do mody zaraziła cię babcia?
To prawda! Moja babcia, Brytyjka June Ainley, w Paryżu zamieszkała po II wojnie światowej, była modelką i bardzo stylową kobietą, muzą Madame Carven. Kiedyś modelki, inaczej niż dziś, wiązały się tylko z jednym domem mody. Marie-Louise Carven pieszczotliwie nazywała moją babcię „mon éléphant anglais” – „moim angielskim słonikiem”, ponieważ była znacznie wyższa od innych modelek. Kiedy otwierała pierwszy butik w Kanadzie, babcia stała u jej boku. Przed śmiercią przyjeżdżała do mnie do Paryża i opowiadała, jak miasto się zmieniło. „Choć wygląda tak samo, jest tak bardzo inne” – mawiała.

Obawiała się przeprowadzki do Kanady, którą zaproponował jej mąż?
Zdecydowanie. W Kanadzie, w przeciwieństwie do Paryża, nie było i wciąż nie ma tak rozwiniętego rynku mody. We Francji nikt nie traktuje jej jako czegoś próżnego czy błahego – to ważna część kultury, historii kraju, a także biznesu. Gigantyczny rynek, który jest szanowany i chroniony. Również przez polityków. W Kanadzie nie ma takiego szacunku do mody. Gdyby nie babcia, nigdy bym się nią nie zainteresowała. 

We Francji nikt nie traktuje mody jako czegoś błahego. to ważna część kultury i biznesu. Gigantyczny rynek, który jest szanowany i chroniony.

W Londynie studiowałaś dziennikarstwo ze specjalizacją radiową. Wraz z Camille Charriere stworzyłaś podcast „Fashion No Filter”, dziś z Emmą Knight prowadzisz „Fanfare”, w którym pytasz gości, z kim – żyjącym lub nie – chcieliby zjeść obiad. Z kim Ty chciałabyś się spotkać? 
Z Simone de Beauvoir. Marzy mi się, by wypytać ją o wszystko, co działo się w paryskich kawiarniach, w których przesiadywała razem z Sartre’em. Była fascynującą buntowniczką i niezwykle silną kobietą.

Skoro mówimy o pisarkach – w ubiegłym roku Annie Ernaux otrzymała Nagrodę Nobla. Kogo oprócz niej warto jeszcze czytać? 
Leïlę Slimani. Ma doskonałe pióro. Jestem oczarowana jej sposobem pisania i nią samą. Jej słynna „Kołysanka” (za którą w 2016 roku otrzymała Nagrodę Goncourtów – przyp. red.) jest złożoną, wielowarstwową historią. Opowiada o matce, która chcąc wrócić do pracy, zatrudnia nianię. Ta okazuje się psychopatką. To mocna i odważna opowieść. Miałam przyjemność tłumaczyć na język angielski jeden z esejów Slimani, pięknie dobiera słowa. Do tego jest prawdziwą ikoną stylu! Po pierwszych wygranych wyborach prezydenckich Emmanuel Macron zaproponował jej stanowisko minister kultury. Odmówiła. 

Co jest w Tobie najbardziej paryskiego? 
Ironiczne poczucie humoru. Ale bawi mnie też nieporadność Francuzów, gdy spadnie odrobina śniegu. Tutejsze matki nie mogą pojąć, dlaczego wypuszczam wtedy dzieci na dwór – choć są ubrane w ciepłe kombinezony.

Francja słynie ze specyficznego wychowywania dzieci.
Rzeczywiście, dzieci są tu o wiele mniej rozpieszczane, są im stawiane granice. Ponadto francuskie rodzicielstwo jest nastawione na partnerstwo. Co za tym idzie – matki często świadomie rezygnują z karmienia piersią. Wolą korzystać z mleka modyfikowanego, co pozwala zbudować lepszą relację ojciec – dziecko, bo łatwiej wtedy dzielić się obowiązkami. Dlaczego mam siedzieć w domu i ograniczać się przez kolejny rok, skoro mój mąż bawi się z przyjaciółmi w pobliskim bistro? 

Na koniec wyjaśnijmy jedną ważną kwestię. Dlaczego świat tak bardzo fascynują paryżanki?
To kwestia pewności siebie. Są dumne ze swojej kultury – w tym mody – i języka, dlatego niechętnie przechodzą na angielski. W micie paryżanki jest sporo prawdy. Rzeczywiście jedzą croissanty, palą papierosy i nie przywiązują wagi do trendów. Lubią naturalny wygląd, więc nawet jeśli korzystają z medycyny estetycznej, zmiany są mało widoczne. Oczywiście nie wszystkie mają grzywkę, koszyk i usta pomalowane czerwoną szminką. Panuje różnorodność i cieszę się, że zaczynamy dostrzegać to w mediach. Mimo wszystko uważam, że ludzie wyglądają tu lepiej niż gdziekolwiek indziej. Mają wyczucie smaku oraz gust kształtowany od najmłodszych lat i przekazywany z pokolenia na pokolenie. Tak jak szacunek do mody.