Obejrzałam początek 12. edycji „Top Model”. Czy to już reality show, poszukiwanie najbardziej sensacyjnej historii, a nie supermodela czy supermodelki?
KASIA SOKOŁOWSKA: Nie, nie zgadzam się. Z mojego punktu widzenia – osoby, która od 10 lat zasiada w jury i bierze udział w powstawaniu programu – sama jego formuła się nie zmieniła. Zmienił się za to świat, który nas otacza, i nasza wiedza o nim. Bardzo. 

Ty też bardzo się zmieniłaś. Kandydatki na modelki poniżej 165 cm wzrostu? Kilka lat temu nawet byś na nie nie spojrzała…

Kilka lat temu one nie miałyby szans w tej branży. Ale dziś? Jeśli projektanci czy producenci są gotowi, żeby pokazywać swoje rzeczy na modelach o różnych typach sylwetki, kolorach skóry, transpłciowych, jeśli społeczeństwo podejmuje tę dyskusję, my, jury, mielibyśmy to ignorować? Mam wrażenie, że jesteśmy teraz w „Top Model” bliżej rzeczywistej mody niż kiedykolwiek. To my pierwsi w Polsce zwróciliśmy uwagę szerszej widowni na to, że modelka czy model to jest zawód. Nie: ładna buzia czy ciało, ale ktoś, kto potrafi wykonać swoją pracę – poruszyć odbiorcę, wywołać w nim emocje. To właśnie dzięki nim, a nie ubraniom, trafiłam do mody.

Dlaczego zdecydowałaś się uczynić z niej swój zawód?

Przekonałam się, że moda może mi dostarczyć takiej samej satysfakcji co wcześniej muzyka czy teatr. Że siedząc w reżyserce podczas pokazu kolekcji, mogę poczuć te same wibracje co w dzieciństwie, gdy występowałam w miejscu o najlepszej akustyce w Europie. Fizycznie odczuć obecność sztuki i piękna. Moda zawsze była ważna w moim życiu, na początku traktowałam ją jako przyjemność, sposób na ekspresję mojej wrażliwości czy komunikowania, że jestem studentką artystycznej uczelni. Już będąc reżyserką pokazów mody, uświadomiłam sobie, jak ważne było to, że połowę życia spędziłam na scenie, ubrana w kostium. Od siódmego roku życia występowałam w zespole muzyki dawnej, orkiestrze kameralnej, chórze i młodzieżowym big-bandzie. Nauczyłam się, jak ważna jest konwencja. Później – niezależnie od tego, jaki pokaz robiłam, czy mi się kolekcja podobała, czy nie – potrafiłam stworzyć unikatową atmosferę i oprawę. Bardzo ważna była też umiejętność komunikacji i porozumiewania się z ludźmi. Okazało się, że oprócz reżyserowania umiem zarządzać.

Przez lata w reżyserii pokazów mody była Kasia Sokołowska i długo, długo nikt… Co sprawiło, że praktycznie nie miałaś konkurencji?

Może dlatego, że ludzie, którzy widzieli, jak ciężko pracuję, nie mieli ochoty iść w moje ślady (śmiech). A poważnie – myślę, że w wyrobieniu dobrej marki pomogły mi dwie zasady. Jedna to przekonanie, że każde wydarzenie, nawet to mniejszej rangi, powinno mieć dobry poziom artystyczny i dobrą realizację. A druga to konsekwentne odrzucanie zleceń, gdzie proponowano mi nawet sporą gażę dla reżysera, ale już nie było pieniędzy na produkcję. No, nie!

Nie każdego stać na odmowę, gdy pracuje na zlecenie.

Na początku też nie zarabiałam dużo. Ale już wtedy byłam przekonana, że jeśli dobrze wykonujesz pracę, to pieniądze przyjdą. Sama sobie narzuciłam taką dyscyplinę, że nie przyjmuję warunków, które nie gwarantują dostarczenia dobrego produktu. Obojętne, czy robiłam małą prezentację, czy spektakularne widowisko, ta wysoka jakość zawsze była, kojarzyła się z moim nazwiskiem. To jest mój podpis, moja wizytówka.

Cały wywiad w listopadowym ELLE