MOJA MISTRZYNI MERYL STREEP
MAGDALENA KUMOREK aktorka

Dystyngowana dama w jedwabnej bluzce i ołówkowej spódnicy. Na długich przerwach z gracją jadła wielkie, czerwone jabłko. To moja pierwsza idolka: nauczycielka z klas 1-3. Piękna i niezwykle opiekuńcza. Cała klasa czuła się przy niej bezpiecznie. Nigdy nie zapomnę, jak chciała rzucić się na ratunek Jackowi, koledze z klasy, który topił się w szkolnym basenie. Gdy zobaczyła, że Jacek znika pod wodą, zaczęła zdejmować spódnicę. Została w samej halce, gotowa do skoku. Jacek nagle przestał się topić, wszystkie dzieci stanęły jak wryte, z otwartą paszczą. Bo nieskazitelny anioł nagle pokazał ludzką twarz. Pod koniec podstawówki moje koleżanki z klasy miały pokoje oplakatowane New Kids on the Block, a ja w szkole muzycznej grałam BachaChopina i Mozarta. Czułam, że odstaję. Dlatego kupiłam „Bravo” i „Popcorn”, wyrwałam plakaty z nieznanymi mi zespołami i powiesiłam na ścianach. Poczułam ulgę, że udało mi się wpasować. Ale nie obyło się bez konsekwencji. Przykleiłam plakaty do ściany mocną, grubą taśmą do dywanów. Zrywając zdjęcia, przy okazji zerwałam też tynk. 

Aktorscy idole? Absolutną mistrzynią jest dla mnie Meryl Streep, ale moje serce zawsze bije najmocniej dla Cate Blanchett. Uwielbiam obserwować jej role: eteryczne nimfy, chodzące po ziemi, ale tak naprawdę nie z tego świata. Gra postacie, które nie pasują do jej wyglądu zewnętrznego. Też bym tak chciała. Jestem postrzegana jako porcelanowa lala, a marzy mi się zagrać w filmie akcji. Ostatnio robiłam dubbing Gwyneth Paltrow do „Iron Mana”, w którym jest dużo scen walki. To było wyzwanie i świetna zabawa. Idolką, którą mam teraz na wyciągnięcie ręki, jest Dorota Kolak, moja mama z „Przepisu na życie”. Na planie, kiedy my, młodsza ekipa, jesteśmy zmęczeni po kilku scenach, ona wpada z okrzykiem: „Muszę być o 20 w teatrze. Zbieramy się raz, dwa. Kawka, herbatka”. Ma w sobie niezwykłą energię. I nie ma w niej ani krzty zblazowania. Każdą scenę dopracowuje do perfekcji, po prostu kocha grać.