Stefano Lavarini, trener polskich siatkarek: „Czasami myślę jak one. Uczą mnie empatii”
Nie widzi siebie w roli lidera, choć poprowadził żeńską reprezentację Polski do największych sukcesów ostatnich lat. Stefano Lavarini opowiedział nam o sile kobiecej siatkówki, pracy opartej na empatii i zaufaniu, równości płci i tym, dlaczego najważniejsze rzeczy w sporcie dzieją się poza boiskiem.

Jego zawodniczki podbijają serca kibiców i sportowe rankingi. On sam unika reflektorów i pozostaje raczej w cieniu. Uważa, że emocje w sporcie to nie słabość, tylko siła, a błędy – choć często bolesne – są niezbędne, by naprawdę się rozwijać. W zespole stawia na relacje, bo wie, że bez zaufania i otwartości nie ma mowy o wspólnym celu. Przez trzy dekady pracy z kobietami nauczył się słuchać – i właśnie w tym, jak sam przyznaje, widzi swoją największą rolę. W rozmowie z nami Stefano Lavarini opowiedział, jak buduje się zespół, który gra nie tylko skutecznie, ale też z sercem.
Hanna Zakrzewska: Na Pana barkach spoczywa dziś ogromna odpowiedzialność – nie tylko za wyniki, ale i za rozwój jednej z najmocniejszych reprezentacji kobiet w Europie. Jak Pan postrzega tę rolę – jako wyzwanie, misję, czy może przywilej?
Stefano Lavarini: Nie odbieram tego jako ogromnej odpowiedzialności, bo od lat pracuję w tym zawodzie i jestem przyzwyczajony do wysokich oczekiwań. Ale wszystkie te określenia, które Pani wymieniła, dobrze opisują moją rolę. To zdecydowanie wyzwanie, bo Polska ma bogatą historię w siatkówce – zarówno męskiej, jak i kobiecej – i chciałbym pomóc drużynie wrócić na ten poziom. To też przywilej – móc reprezentować kraj, który jest ważny na siatkarskiej mapie świata, a przy tym kulturowo mi bardzo bliski. Czuję silną więź z Polską i jej mieszkańcami. I wreszcie – to misja. Bo chodzi nie tylko o doraźne wyniki, ale o coś długofalowego, co zostanie na lata.

Wielu ekspertów podkreśla, że Pana styl prowadzenia drużyny to coś więcej niż treningi i taktyka – że to praca nad emocjami, rozwojem osobistym, pewnością siebie. W jaki sposób wspiera Pan zawodniczki poza boiskiem?
Mentalność w sporcie jest – moim zdaniem – najważniejsza, a jednocześnie często ignorowana. Skupiamy się na technice i taktyce, zapominając, że na boisku grają ludzie, nie maszyny. Dlatego zawsze próbuję dotrzeć do osoby, która stoi za zawodniczką – poznać jej myślenie, potrzeby, emocje. Kobiety częściej niż mężczyźni potrzebują zachęty, by brać odpowiedzialność, podejmować decyzje, zaufać sobie.
Nie mam jakiejś specjalnej metody. Po prostu lubię szczerość, rozmowy i zaufanie. Każda osoba inaczej radzi sobie z presją, więc kluczowe jest słuchanie. Nie boję się mówić o emocjach, bo one są bardzo ważną częścią sportu. Po 30 latach codziennej pracy z kobietami czasem żartuję, że myślę tak, jak one.
Coraz częściej mówi się o tym, jak istotna w sporcie jest inteligencja emocjonalna i empatia – szczególnie w pracy z zespołem. Jakie znaczenie mają one w Pana codziennej pracy z kadrą?
To elementy absolutnie kluczowe. W codziennej pracy nie chodzi tylko o sportowy wynik – chodzi o zbudowanie zespołu, który potrafi współpracować, ufać sobie i wspierać się nawzajem. Empatia i inteligencja emocjonalna pozwalają mi lepiej zrozumieć zawodniczki, ich emocje, lęki, sposób myślenia. Staram się stworzyć z nimi więź, która przekłada się na atmosferę i jakość gry. Sport to nie tylko technika – to także to, co dzieje się w środku człowieka. Umiejętność radzenia sobie z presją, przeżywania porażek, podejmowania ryzyka – to wszystko wymaga dojrzałości emocjonalnej. Dlatego chcę, aby moje zawodniczki były świadome siebie, niezależne i odważne. A to zaczyna się od słuchania i wzajemnego szacunku.

Czy dostrzega Pan różnice w podejściu do trenowania drużyn kobiecych i męskich? I co według Pana daje największy efekt w pracy z kobietami na najwyższym poziomie rywalizacji?
Nigdy nie prowadziłem męskiej drużyny, ale rozmawiam z innymi trenerami i widzę pewne różnice. Użyję przykładu: kiedy dzieciaki grają na podwórku, chłopcy wybierają do drużyny tych, którzy dadzą największą szansę na wygraną. Dziewczynki najpierw wybiorą koleżankę, z którą dobrze się czują. To mówi wiele. Dla kobiet relacje są kluczowe – często ważniejsze niż wynik. Muszą ufać sobie nawzajem, czuć się akceptowane. Dlatego ogromną rolę odgrywa komunikacja i atmosfera w drużynie. Mężczyźni bardziej cenią konkretne komunikaty, kobiety – szacunek i zrozumienie. Panie często też boją się popełniać błędy. Weźmy przykład z piłki nożnej: facet może próbować 40 razy strzelić gola z 15 metrów, ale jeśli raz mu się uda, to te pozostałe 39 nieudanych prób nie ma żadnego znaczenia. Większość kobiet nie lubi tak ryzykować, nawet jeśli dobrze wiedzą, co potrafią. A przecież sport bez błędów nie istnieje. One uczą, budują charakter. W sporcie trzeba umieć też przegrywać – z godnością, z pokorą. To pokazuje profesjonalizm i prawdziwą miłość do sportu.
Jest Pan mężczyzną pracującym na co dzień w kobiecym sporcie. Jak – Pana zdaniem – mężczyźni mogą realnie i mądrze wspierać kobiety w ich sportowej karierze, nie narzucając przy tym własnej perspektywy?
Najważniejsze to słuchać. I nie lekceważyć żadnej opinii, żadnego punktu widzenia, żadnej emocji. Trzeba stworzyć przestrzeń, w której kobiety czują się wolne i mogą się spełniać. Tylko tyle i aż tyle.

W sporcie kobiecym wciąż brakuje wystarczającego wsparcia systemowego. Jak Pan, jako mężczyzna, rozumie swoją rolę w budowaniu przestrzeni, w której zawodniczki mogą w pełni rozwinąć swój potencjał?
Najpierw trzeba sprawić, by kobiety w ogóle chciały uprawiać sport. Promować go wśród dziewczynek, zadbać o równe szanse: dostęp do boisk, sprzętu, struktur. Media też powinny zmienić narrację – mówić o wynikach i umiejętnościach, nie wyglądzie czy życiu prywatnym. Potrzebujemy większej promocji sportu kobiet, bo to buduje rangę i przyciąga kolejne zawodniczki.
W mojej codziennej pracy widzę, że równość jest możliwa. W klubie, który prowadzę we Włoszech, prezeską jest kobieta, a większość menedżerów to kobiety. W mojej ekipie jest podobnie. Traktuję wszystkich tak samo, bo liczą się przecież kompetencje. Co do parytetów – mam mieszane uczucia. Idea widzialności i potrzeby rozbijania szklanego jest bardzo ważna, ale wierzę, że kluczowe stanowiska powinny zajmować najlepsze osoby, bez względu na płeć. Problem polega na tym, że kobiety, pomimo wiedzy i doświadczenia, wciąż zbyt rzadko mają szansę pokazać swoje możliwości. Dlatego rozumiem, że parytety mogą być dobrym narzędziem przejściowym – nie po to, by faworyzować, ale by wyrównać szanse tam, gdzie systemowo były one ograniczane.
Równość płac? To trudny temat. Wszyscy wiemy, że mecze mężczyzn – zarówno w siatkówce, jak i w każdym innym sporcie – wciąż generują większe zyski, ale to nie powinno usprawiedliwiać takiej przepaści. Musimy promować sport kobiet, by dorównał im rangą. I to się już dzieje. Kiedy zaczynałem pracę w Polsce, zainteresowanie siatkówką kobiet było niewielkie. Teraz hale są pełne, dziewczyny są rozpoznawalne, pojawiają się sponsorzy. To efekt ich ciężkiej pracy. I cieszę się, że mogę być częścią tej zmiany.

Sport kobiet w Polsce dynamicznie się rozwija. Wierzy Pan, że sukcesy żeńskiej reprezentacji siatkarek mogą mieć wpływ na jego dalszy rozwój? Czy widzi się Pan w roli lidera tej zmiany?
Nie postrzegam siebie jako lidera. Ja tylko pomagam moim zawodniczkom, a sukcesy to ich zasługa. Gdybym myślał inaczej, pewnie sam chciałbym grać, ale wiem, że nie jestem wystarczająco dobry w żadnym sporcie. Dlatego świadomie wybrałem rolę w cieniu i wspieram osoby, które mają prawdziwy talent. To moje dziewczyny są bohaterkami tej historii.
Materiał promocyjny marki ORLEN


