Reklama

Jeszcze kilka lat temu media społecznościowe były cyfrowym pamiętnikiem, sceną i albumem ze wspomnieniami w jednym. Publikowaliśmy zdjęcia porannej kawy, relacje z podróży, migawki z codzienności - często bez większego namysłu. Dziś coś się wyraźnie zmienia. Coraz więcej użytkowników choć wciąż scrolluje, obserwuje i jest „online”, to przestaje publikować. Ten cichy zwrot ma swoją nazwę: „posting zero”.

To nie manifest ani bunt przeciwko Internetowi. To raczej zmęczone westchnięcie i decyzja, by na chwilę zejść ze sceny i ukryć się za kotarą.

W tym artykule:

  1. Od nieustannego nadawania do świadomej ciszy. Czym jest „posting zero”?
  2. Skąd wziął się trend „posting zero”?
  3. Zmęczenie autoprezentacją i algorytmami
  4. Mniej feedu, więcej prywatnych przestrzeni
  5. Cisza jako nowa forma autentyczności

Od nieustannego nadawania do świadomej ciszy. Czym jest „posting zero”?

Przez lata social media działały jak niekończący się spektakl. Każdy był jednocześnie bohaterem, reżyserem i widownią własnego życia. Algorytmy premiowały regularność, intensywność i widoczność. Im częściej publikowałeś, tym... bardziej istniałeś.

Dziś coraz więcej osób świadomie rezygnuje z tej roli. Nie usuwają kont, nie ogłaszają cyfrowego detoksu. Po prostu… milkną. Nadal są obecni - ale tylko jako obserwatorzy, nie nadawcy. To właśnie ten moment przejścia z „muszę coś wrzucić” do „nie muszę niczego pokazywać” definiuje „posting zero”.

Sama po sobie widzę, że mój Instagram od dawna przejął „ukochany pies Lukier”, a wall na Facebooku wygląda zupełnie inaczej niż choćby 5 lat temu. Posty pojawiają się tylko, jak bardzo coś mnie zaciekawi - i raczej jest to artykuł - godny polecenia - podany przeze mnie dalej aby wesprzeć pracę kolegów i koleżanek dziennikarzy, albo zdjęcie z bardzo ważnej rodzinnej uroczystości lub jedno z wakacji - tak na pamiątkę. Za to gdy Facebook przypomina mi „wspomnienie” sprzed 10 lat... to zwykle znajduje się na nim... zdjęcie ciasta, które zrobiła moja mama, albo nowego samochodu, który kupiłam, albo zachodu słońca z... no właśnie nie wiem skąd.

Skąd wziął się trend „posting zero”?

Pojęcie spopularyzował publicysta Kyle Chayka w tekście dla „The New Yorker”, opisując, jak codzienne aktualizacje życia prywatnych użytkowników znikają z platform, które jeszcze niedawno żyły ich treściami. Media społecznościowe przestały być miejscem spontanicznego dzielenia się doświadczeniem, a stały się przestrzenią hałasu, reklamy i autopromocji.

Zmianę potwierdzają również dane. Według analiz przywoływanych przez „Financial Times”, aktywność użytkowników w mediach społecznościowych spadła od 2022 roku o około 10%, przy czym największy regres widać wśród pokolenia Z i młodszych millenialsów - czyli tych, którzy dorastali już w pełni cyfrowej rzeczywistości.

To ważny sygnał: najbardziej „internetowe” pokolenia zaczynają redefiniować swoją obecność w sieci.

Zmęczenie autoprezentacją i algorytmami

Dlaczego przestajemy publikować? Powodów jest kilka - i wszystkie są bardzo ludzkie. Po pierwsze: zmęczenie porównywaniem się. Feed wypełniony idealnymi ciałami, relacjami i podrasowanymi karierami przestaje inspirować, a zaczyna obciążać. Po drugie: komercjalizacja. Zwykli użytkownicy coraz częściej czują, że ich treści giną w oceanie reklam, influencerów i materiałów generowanych przez sztuczną inteligencję. Po trzecie: prywatność. Świadomość tego, jak wiele danych zostawiamy po sobie w sieci, rośnie - podobnie jak ostrożność wobec technologii, które potrafią nie tylko śledzić, ale i modyfikować wizerunek.

Posting zero staje się więc formą cichej samoobrony. Sposobem na odzyskanie kontroli nad tym, co naprawdę należy do nas.

Mniej feedu, więcej prywatnych przestrzeni

Paradoksalnie rezygnacja z publicznego publikowania nie oznacza zerwania relacji. Wręcz przeciwnie. Życie cyfrowe przesuwa się w stronę prywatnych wiadomości, zamkniętych grup, małych społeczności. Tam, gdzie nie rządzi algorytm, a rozmowa nie musi być „ładna”, angażująca ani mierzalna.

To powrót do początków Internetu, który służył nam jako narzędzie do kontaktu, a nie wystawy. Do komunikacji, która nie wymaga reakcji w postaci lajków.

Cisza jako nowa forma autentyczności

Najciekawsze w trendzie „posting zero” jest to, że opiera się na… braku. Nie da się go łatwo zmierzyć, nie pojawia się w statystykach popularności. A jednak właśnie ta cisza zaczyna definiować nowy sposób bycia online.

Dla wielu osób rezygnacja z widoczności okazuje się bardziej autentyczna niż najbardziej dopracowany post. To świadomy wybór spokoju, uważności i prawa do nieobecności. Nie dlatego, że Internet przestał być ważny - ale dlatego, że nie musi już być centrum wszystkiego. Posting zero nie jest więc końcem mediów społecznościowych. To raczej sygnał, że uczymy się z nich korzystać na nowo, na własnych zasadach. Ciszej, wolniej i przede wszystkim z większą troską o siebie.

Reklama
Reklama
Reklama