Reklama

JULIA ADYDAN: Zdradziłeś, że to właśnie twoje 40 sekund w „Wiedźminie” uznajesz za coś wyjątkowego. Naprawdę tak to widzisz?

Reklama

MACIEJ MUSIAŁ: Powiedziałem to na scenie w improwizowanym spektaklu, oczywiście z dystansem No pewnie to była super przygoda. Mam do niej sentyment ale też i dystans.

A wcześniej znałeś w ogóle świat „Wiedźmina”?

Szczerze? Tylko z gry. Ale nawet jej nie przeszedłem – odpadłem przy jednym z pierwszych bossów. (śmiech)

Dlaczego?

Jestem niecierpliwy. Wolę gry, gdzie od razu jest akcja: „Counter Strike”, „Call of Duty”. A „Wiedźmin” wymaga dużego zobowiązania czasowego i jakiejś ciągłości grania.

Niedawno ponownie stanąłeś na planie „Rodzinki.pl”...

Tak, cieszę się, że wróciliśmy, że znowu wszyscy jesteśmy razem. Chociaż trochę się pozmieniało. Tym razem gram ojca 10-letniej córki. Sam nie jestem ojcem, więc rola w której czytam bajki na dobranoc, pomagam w lekcjach i po prostu jestem tatą jest dla mnie bardzo ciekawa i myślę że rozwijająca.

I przyznajesz, że ta rola jest wyzwaniem.

Zdecydowanie. Wydaje mi się że w aktorstwie mamy tylko to co przeżyliśmy i nasze doświadczenia. Kiedy nagle ktoś zwraca się do mnie „tato”, to nie mam czego chwycić się z własnych doświadczeń. Ale oczywiście mierze się z tym i staram się jak najlepiej tego tatę zagrać. Pedro Pascal też tatą nie jest a jego rolę ojców są świetne.

Jak wybierasz role? Co cię przyciąga?

Czasem scenariusz. Czasem reżyser. Czasem kumpel ze szkoły teatralnej, z którym mogę zagrać. Raczej nie biorę rzeczy, w które nie wierzę. No chyba że bardzo dobrze płacą (śmiech). Każdy ma swoją cenę. Generalnie: unikam komedii romantycznych, które są robione jako takie „zapchaj dziury” contentu. Ale wierzę, że komedia romantyczna też może być świetna. I sam lubię je oglądać!

Masz jakiś przykład dobrej, niedocenianej produkcji?

Generalnie? Bardzo lubię „Ranczo”. Dobra rozrywka to taka, w której możemy przejrzeć nasze marzenia i koszmary. I w ogóle przejrzeć samych siebie.

Jak przygotowujesz się do roli? Masz jakieś rytuały przed wejściem na plan?

Najlepiej mi się gra kiedy nie myślę, nie analizuje tylko jestem. Tu i teraz. I biorę to, co daje mi osoba, z którą gram. Niestety dla aktorstwa mam analityczny umysł – najchętniej bym wszystko zaplanował, przemyślał, a to jest kontrproduktywne. Więc staram się nie myśleć. Staram się wyłączyć. Czasem wyciągam telefon, załatwiam swoje sprawy, myślę o tym co zjem na obiad, odcinam się, potem rusza kamera i patrzę partnerce/partnerowi w oczy i jedyne czego mogę się chwycić to on/ona i tego, co się wydarzy. Oczywiście znam założenia, kwestie itd. Ale nie planuje w głowie jak zagram, co zrobię.

A jak odpoczywasz po pracy?

Rower. Uwielbiam jeździć. I muzyka – szukam dziwnych, nieoczywistych dźwięków. Lubię się inspirować.

Czy coś ostatnio cię zachwyciło? Film, książka, muzyka?

„Chłopcy z Placu Broni” – powróciłem do tej historii po latach, tym razem w formie audiobooka i zachwycam się nią na nowym poziomie. A filmowo to nowa Bridget Jones.

A co zabierzesz ze sobą na majówkę?

Zamierzam dokończyć wywiad-rzekę z Aleksandrem Kwaśniewskim. Świetna książka.

Na koniec – jaka rola filmowa zrobiła ostatnio na tobie największe wrażenie?

Reklama

Moja. W „Ślebodzie”. (śmiech)

Materiały prasowe Storytel
Reklama
Reklama
Reklama