Co czyta, ogląda i czego słucha Maciej Musiał? Tych rzeczy o nim nie wiecie [WYWIAD]
Z Maćkiem Musiałem rozmawiamy przy okazji premiery spektaklu dźwiękowego „Klub Nie-Książki”, stworzonego przez Storytel we współpracy z Klubem Komediowym w Warszawie. Aktor był gościem specjalnym wydarzenia i zaprezentował fragmenty trzech wybranych przez siebie audiobooków. Wśród nich znalazł się „Wiedźmin” Andrzeja Sapkowskiego, co naturalnie skłoniło do rozmowy o jego roli w międzynarodowej produkcji Netflixa, opartej na bestsellerowej serii polskiego autora.

JULIA ADYDAN: Zdradziłeś, że to właśnie twoje 40 sekund w „Wiedźminie” uznajesz za coś wyjątkowego. Naprawdę tak to widzisz?
MACIEJ MUSIAŁ: Powiedziałem to na scenie w improwizowanym spektaklu, oczywiście z dystansem No pewnie to była super przygoda. Mam do niej sentyment ale też i dystans.
A wcześniej znałeś w ogóle świat „Wiedźmina”?
Szczerze? Tylko z gry. Ale nawet jej nie przeszedłem – odpadłem przy jednym z pierwszych bossów. (śmiech)
Dlaczego?
Jestem niecierpliwy. Wolę gry, gdzie od razu jest akcja: „Counter Strike”, „Call of Duty”. A „Wiedźmin” wymaga dużego zobowiązania czasowego i jakiejś ciągłości grania.
Niedawno ponownie stanąłeś na planie „Rodzinki.pl”...
Tak, cieszę się, że wróciliśmy, że znowu wszyscy jesteśmy razem. Chociaż trochę się pozmieniało. Tym razem gram ojca 10-letniej córki. Sam nie jestem ojcem, więc rola w której czytam bajki na dobranoc, pomagam w lekcjach i po prostu jestem tatą jest dla mnie bardzo ciekawa i myślę że rozwijająca.
I przyznajesz, że ta rola jest wyzwaniem.
Zdecydowanie. Wydaje mi się że w aktorstwie mamy tylko to co przeżyliśmy i nasze doświadczenia. Kiedy nagle ktoś zwraca się do mnie „tato”, to nie mam czego chwycić się z własnych doświadczeń. Ale oczywiście mierze się z tym i staram się jak najlepiej tego tatę zagrać. Pedro Pascal też tatą nie jest a jego rolę ojców są świetne.
Jak wybierasz role? Co cię przyciąga?
Czasem scenariusz. Czasem reżyser. Czasem kumpel ze szkoły teatralnej, z którym mogę zagrać. Raczej nie biorę rzeczy, w które nie wierzę. No chyba że bardzo dobrze płacą (śmiech). Każdy ma swoją cenę. Generalnie: unikam komedii romantycznych, które są robione jako takie „zapchaj dziury” contentu. Ale wierzę, że komedia romantyczna też może być świetna. I sam lubię je oglądać!
Masz jakiś przykład dobrej, niedocenianej produkcji?
Generalnie? Bardzo lubię „Ranczo”. Dobra rozrywka to taka, w której możemy przejrzeć nasze marzenia i koszmary. I w ogóle przejrzeć samych siebie.
Jak przygotowujesz się do roli? Masz jakieś rytuały przed wejściem na plan?
Najlepiej mi się gra kiedy nie myślę, nie analizuje tylko jestem. Tu i teraz. I biorę to, co daje mi osoba, z którą gram. Niestety dla aktorstwa mam analityczny umysł – najchętniej bym wszystko zaplanował, przemyślał, a to jest kontrproduktywne. Więc staram się nie myśleć. Staram się wyłączyć. Czasem wyciągam telefon, załatwiam swoje sprawy, myślę o tym co zjem na obiad, odcinam się, potem rusza kamera i patrzę partnerce/partnerowi w oczy i jedyne czego mogę się chwycić to on/ona i tego, co się wydarzy. Oczywiście znam założenia, kwestie itd. Ale nie planuje w głowie jak zagram, co zrobię.
A jak odpoczywasz po pracy?
Rower. Uwielbiam jeździć. I muzyka – szukam dziwnych, nieoczywistych dźwięków. Lubię się inspirować.
Czy coś ostatnio cię zachwyciło? Film, książka, muzyka?
„Chłopcy z Placu Broni” – powróciłem do tej historii po latach, tym razem w formie audiobooka i zachwycam się nią na nowym poziomie. A filmowo to nowa Bridget Jones.
A co zabierzesz ze sobą na majówkę?
Zamierzam dokończyć wywiad-rzekę z Aleksandrem Kwaśniewskim. Świetna książka.
Na koniec – jaka rola filmowa zrobiła ostatnio na tobie największe wrażenie?
Moja. W „Ślebodzie”. (śmiech)