Reklama

W świecie, który częściej domaga się deklaracji niż uczuć, norweski reżyser - Haugerud proponuje coś niezwykle odświeżającego: spokój. Film „Miłość” nie przyspiesza, nie dramatyzuje, nie uwodzi tanimi emocjami. Zamiast tego prowadzi nas przez relacje, które są tak zwyczajne, że aż zaskakująco bliskie.

Po „Seksie” i „Snach o miłości” autor hitu wyświetlanego obecnie w polskich kinach ponownie zagląda do ludzkiego serca - ale robi to z jeszcze większą czułością. Jego bohaterowie żyją, kochają, mylą się i próbują od nowa. Nie są idealni, ale są prawdziwi. I to jest najbardziej poruszające.

W tym artykule znajdziesz:

  1. Film „Miłość”. Norweska opowieść o bliskości, która nie krzyczy - tylko słucha
  2. Prom jako współczesny speed-dating. Tyle że z norweską subtelnością
  3. Nowe oblicza uczuć: miłość hetero, homo i ta, której nie potrafimy nazwać
  4. „Miłość”: film, który zostaje z nami długo po seansie

Film „Miłość”. Norweska opowieść o bliskości, która nie krzyczy - tylko słucha

Haugerud wybiera dla swojej historii stolicę Norwegii - Oslo - surowe, chłodne, wcale nie instagramowe. Miasto, które zamiast być tłem do romansów, staje się lustrem: odbija współczesność, jej tempo, jej samotność, jej pragmatykę. W centrum tej opowieści są trzy osoby: lekarka Marianne, pielęgniarz Tor i Kathrine, urzędniczka odpowiedzialna za kulturę. Poznajemy ich nie w wielkich życiowych momentach, lecz w drodze - na promie płynącym z Oslo do małej miejscowości, która w pewnym sensie istnieje tylko po to, by ludzie mogli się wyspać.

I jest w tym coś symbolicznego. Prom, który płynie przez środek nocy, tworzy przestrzeń niewymuszonej intymności. Przypadkowe spotkania nagle stają się możliwe. Ludzie, których nic nie łączy, zaczynają rozmawiać. A z czasem, podczas tej podróży, rodzi się między nimi może i coś więcej.

Prom jako współczesny speed-dating. Tyle że z norweską subtelnością

W „Miłości” prom nie jest zwykłym środkiem transportu - to coś pomiędzy klubem, czatem i terapią grupową. Miejscem, gdzie wszyscy są trochę poza czasem, trochę poza sobą. „Gdy nie mogę spać, wsiadam na prom. Szukam faceta. Patrzę, kto jest online, a potem liczę, że nasze spojrzenia się spotkają” - mówi jeden z bohaterów. I to zdanie definiuje całą naszą współczesną intymność: hybrydową, półcyfrową, półosadzoną w realu.

Najpierw symetryczne „match”, dopiero potem uśmiech. Najpierw aplikacja, dopiero potem rozmowa. Najpierw test, potem ryzyko. Tak obecnie wyglądają nasze relacje.

Haugerud ich jednak nie ocenia. Raczej obserwuje - i trafia w punkt, w którym dziś znajduje się wiele osób. Chcemy bliskości, ale potrzebujemy „bezpiecznika”, jakim stają się aplikacje randkowe. Tinder i Grindr nie są tu demonizowane - są narzędziem, które pomaga zrobić pierwszy krok, zanim zjawi się odwaga.

Nowe oblicza uczuć: miłość hetero, homo i ta, której nie potrafimy nazwać

Film „Miłość” nie próbuje odtworzyć klasycznego romansowego modelu: on i ona, przeznaczenie, przeszkody, happy end. Zamiast tego pokazuje relacje, które wymykają się ramom. Marianne, oszczędna w emocjach lekarka, spotyka na swojej drodze Tora - pielęgniarza, który inaczej rozumie bliskość, inaczej o niej mówi, inaczej ją przeżywa. Ich rozmowy są proste, ale niosą wszystko to, czego nie umiemy powiedzieć nawet najbliższym.

Obok nich pojawiają się historie mężczyzn odnajdujących swoją seksualność na nowo, ludzi, którzy w intymności szukają nie tyle miłości, co bycia zauważonym choć przez chwilę. Haugerud pozwala im wszystkim wybrzmieć. Bez patosu. Bez wstydu. Bez moralizowania.

„Miłość”: film, który zostaje z nami długo po seansie

Co najbardziej zachwyca w tym filmie? Cisza, która pozwala rozgościć się uczuciu. Dialogi, które brzmią jak prawdziwe rozmowy. Pauzy, które znaczą więcej niż wyznania oraz twarze, na których jedna mikrosekunda zmienia sens sceny. To kino, w którym - paradoksalnie - najwięcej dzieje się wtedy, kiedy nic się nie dzieje.

„Miłość” jest najdelikatniejszą, a jednocześnie najbardziej dojrzałą częścią trylogii Haugeruda. „Sny o miłości” poruszały młodzieńczą pasją, „Seks” - kryzys tożsamości. „Miłość” spaja to wszystko w całość. Jest jak rozmowa, której nie chcemy kończyć. I może właśnie dlatego tak trafia prosto w serce.

Film można obecnie zobaczyć w prawie wszystkich polskich kinach. Zarówno w multiplexach jak i malutkich studyjnych salach.

Reklama
Reklama
Reklama