Portoryko brzmi jak dźwięki latino, reggaeton i najnowsza płyta Bad Bunny’ego
O Portoryko przypomniał nam Bad Bunny, wprowadzając jej historię i kulturę do mainstreamu, poprzez wydanie ostatniego z albumów. Dlaczego oczy całego świata od kilku lat są skierowane na karaibską wyspę? Jak to się stało, że o kulturze i polityce regionu opowiada się dziś reggaetonem, salsą, bombą czy pleną?

Gdybym miała wskazać jedną piosenkę, która najlepiej opisywałaby Amerykę Łacińską komuś, kto niewiele o niej wie, byłby to utwór zespołu Calle 13 „Latinoamérica”. Nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie we mnie pozostawiła, gdy usłyszałam ją po raz pierwszy. Ten utwór to skarbnica wiedzy o tym, co naprawdę kryje się pod terminem „latino”, a więc o wiele więcej niż słoneczne rytmy i historie o romansach w tropikach…
Gdyby zaś ktoś poprosił mnie o polecenie albumu, który przybliży mu ten region, bez wahania wskazałabym „Debí tirar más fotos”, najnowsze wydawnictwo artysty Benita Antonia Martíneza Ocasio, występującego pod pseudonimem Bad Bunny. Jeszcze w 2022 roku, kiedy zdobywał trzeci raz z rzędu tytuł najczęściej słuchanego artysty na świecie w serwisie Spotify, wielu Polaków zastanawiało się, kim właściwie jest. Dziś, gdy Benito wyprzedaje Stadion Narodowy w Warszawie w kilka godzin, a na całą trasę promującą album – 2,6 miliona wejściówek, nie ma wątpliwości, że to jedna z najważniejszych postaci światowej popkultury.
W obfitym porcie
Jeśli spojrzeć na listy radiowych przebojów czy zestawienia najpopularniejszych latynoamerykańskich artystów w serwisach streamingowych, szybko się zorientujemy, że dominująca część z nich pochodzi z archipelagu wysp Portoryko (hiszp. Puerto Rico). Gdy w 2004 roku rozgłośnie na całym globie emitowały wielki hit Daddy’ego Yankeego „Gasolina”, międzynarodowa publiczność oszalała na punkcie reggaetonu. Niewielu słuchaczy spoza krajów hispanojęzycznych rozumiało jednak, o czym tak naprawdę śpiewa muzyk (wielu dopatruje się tu seksualnego kontekstu, ale w południowoamerykańskim slangu chodzi raczej o świetnie bawiącą się dziewczynę – przyp. red). Nie zaszkodziło to jego wielkiej popularności. Całkiem niedawno, bo w 2017 roku, ten sam Daddy Yankee pojawił się w duecie z Luisem Fonsim, który wypromował przebój „Despacito” (Powolutku) – w pewnym momencie prawdopodobnie każdy z nas miał już go w końcu dość. Dalej – swego czasu piosenka „Livin’ la Vida Loca” gościła w niemal każdym polskim domu, a niejedna z moich koleżanek kochała się w Rickym Martinie. Dodajmy do tego legendarny zespół Calle 13, który może nie odniósł globalnego komercyjnego sukcesu, ale jest jednym z najważniejszych w Ameryce Południowej. A listę zamknijmy Bad Bunnym. Tych artystów łączy nie tylko wspólne portorykańskie pochodzenie, lecz także mnóstwo nieoczywistych historii.
Muzycznym gatunkiem, który najczęściej kojarzymy z szeroko pojętym latino jest charakterystyczny, dudniący reggaeton. Początkowo o wątpliwej reputacji, na którą sam zresztą ciężko zapracował, karmiąc się głównie banalnymi, seksistowskimi tekstami pisanymi przez artystów wpisujących się w toksyczny stereotyp macho – ten nadal przyczynia się do utrwalania patriarchalnych norm, normalizowania przemocy wobec kobiet, marginalizacji mniejszości oraz pogłębiania nierówności płciowych w społeczeństwach Ameryki Łacińskiej. Na szczęście od kilku lat narracja zmienia się dzięki coraz bardziej świadomym artystom i artystkom, silnym kobietom, które podejmują ważne tematy, jak Portorykanka Ivy Queen czy Kolumbijka Karol G.
W tym kontekście znów pojawia się Bad Bunny – artysta odpowiedzialny, który od dawna w reggaetonie broni praw kobiet i mniejszości. Na najnowszej płycie do reggaetonu dołożył jeszcze m.in. salsę czy plenę, przez co odmienił gatunek, wykorzystując cały splendor i popularność latino, by mówić o rzeczach ważnych oraz odrzeć karaibskie Portoryko z romantycznej wizji prosto z turystycznego folderu.
1 z 6

2 z 6

3 z 6

4 z 6

5 z 6

6 z 6

Bomba, plena, reggaeton. Czyli co?
Nie wierzcie jednak, że reggaeton narodził się tu, na wyspie. Jego początków trzeba szukać w Panamie, a dokładniej w czasach budowy Kanału Panamskiego na początku XX wieku, gdy do pracy ściągali migranci, m.in. z rejonu karaibskiego. Wieczorem na ulicach mieszały się kulturowe wpływy, również afrolatynoskie. Najpierw zaczął więc dominować jamajski, anglojęzyczny dancehall i reggae. Potem uzupełniono je hiszpańskim tekstem (na Jamajce językiem urzędowym jest angielski, a samą Jamajkę, podobnie jak Surinam, Gujanę, Haiti, Belize czy Trynidad i Tobago, nie wlicza się do krajów latynoamerykańskich – przyp. red.). Były lata 80., gdy powstał nurt zwany reggae en español, czyli reggae po hiszpańsku, który dekadę później na kasetach dotarł do portorykańskiego podziemia, gdzie połączono go z hip-hopem, wyklarowano rytm dembow. I w ten sposób reggaeton rozkwitł w pełnej formie.
Jeśli przyjrzymy się historii innych gatunków portorykańskiej muzyki latynoskiej, zrozumiemy, że ich powstanie często determinował y podobne mechanizmy. Przymusowe przesiedlenia afrykańskich niewolników i ewolucja ich muzyki zrodziły rytmiczną, opartą na call-and-response – a więc dialogu – bombę. Migracje robotników i dźwięki opowiadające o trudach codzienności stworzyły fundament bardziej rytmicznej pleny, w której wykorzystuje się güiro i gitarę. Emigracje do USA w poszukiwaniu lepszego życia i pielęgnowanie własnej tożsamości odegrały dużą rolę w rozwoju salsy. Za to muzyka jíbara, którą do mody przywraca Fabiola Méndez grająca na cuatro (rodzaj gitary), wyrosła z życia wiejskich społeczności górskich, gdzie proste, okrągłe, melodyjne pieśni wyrażały radości i troski codzienności. To symbol portorykańskiej tożsamości i dumy.
Muzyka Portoryko to świadectwo kolonialnej, przymusowej migracji, walki klas, a także nadziei czy gorącej miłości. To żywy dokument historii.
W niemal każdym gatunku powtarza się jedno kluczowe hasło: migracje. To ludzie niosą muzykę, zderzają ją z codziennością i nadają jej kształt. Muzyka nie funkcjonuje w próżni – jest odbiciem czyjejś rzeczywistości, komentarzem, a często lustrem czasów, nastrojów społecznych i problemów całych narodów. Warto o tym wspomnieć zwłaszcza w kontekście stereotypizowanego latino, które mówi znacznie więcej niż o miłości w tropikach. To przede wszystkim świadectwo kolonialnej przeszłości, przymusowych migracji, walki klas, rasizmu, biedy, przemocy, a także społecznego oporu, tożsamości i nadziei – muzyka latino to żywy dokument historii, nieustannych zmagań mieszkańców regionu z nierównością oraz celny komentarz do współczesności. I choć skupiam się na Portoryko, śmiało możemy traktować te niewielkie wyspy i ich artystów jako reprezentację muzycznego ruchu oporu dla całego kontynentu.
Walka ze złym wujem samem
Żeby w pełni zrozumieć przekaz płynący z najnowszej płyty Bad Bunny’ego, utworów zespołu Calle 13 czy innych zaangażowanych artystów, trzeba najpierw pojąć, w jakiej sytuacji politycznej i społecznej znajduje się dziś Portoryko. Nie jest ani suwerennym państwem, ani jednym ze stanów USA – to tzw. terytorium zależne nieinkorporowane. Portorykańczycy na wyspie mają obywatelstwo amerykańskie, ale są pozbawieni prawa głosu w wyborach prezydenckich. Mają swojego gubernatora, jednak w Kongresie USA jest on tylko obserwatorem. Mogą decydować o sprawach lokalnych, lecz wszystkie kluczowe kwestie – jak polityka zagraniczna, podatki, handel czy programy pomocowe – ustala Kongres. W efekcie Portoryko jest jedną z ostatnich neokolonii na świecie.
W piosence „Lo que le pasó a Hawaii” (To, co wydarzyło się z Hawajami) Bad Bunny przywołuje historię innych wysp — kiedyś suwerennego królestwa z prężnie rozwijającą się gospodarką i królową Lili’uokalani, o której pamięć wciąż żyje wśród rdzennych mieszkańców. Hawaje zostały przyłączone do USA jako 50. stan w sposób budzący sprzeciw — przez obalenie legalnej monarchii i mimo braku zgody wielu rdzennych mieszkańców — co na zawsze odmieniło losy wysp i ich tożsamość. Dziś rdzenni Hawajczycy stanowią niewielki procent populacji archipelagu. Wielu z nich musiało go opuścić z powodu rosnących cen nieruchomości i ekspansji mieszkańców kontynentalnej Ameryki. Benito śpiewa, że nie chce, by Portoryko podzieliło ten sam los: „Stąd nikt nie chciał wyjeżdżać, a kto wyjechał, marzy o powrocie. Jeśli któregoś dnia przydarzy się to mnie — zabolałoby do żywego”. Ten wers poruszył miliony Latynoamerykanów na całym świecie, szczególnie w kontekście ostatnich posunięć w polityce migracyjnej Stanów oraz migracji wynikających z wewnętrznych konfliktów i poszukiwań godnego życia.
To właśnie artyści prowadzą walkę, stojąc na czele swojej społeczności — stają się głosem tych, których dotąd słuchało niewielu. W 2017 roku przez Portoryko przetoczył się śmiercionośny huragan María, niszcząc około 80 proc. infrastruktury, pozostawiając setki tysięcy ludzi bez dachu nad głową i powodując największy blackout w historii wyspy. Pomoc ze strony USA okazała się niewystarczająca, a nawet rok po tragedii wiele osób wciąż żyło bez prądu. Bad Bunny mówił o tym w swoim debiutanckim występie w amerykańskiej telewizji, w programie Jimmy’ego Fallona w 2018 roku, a zjawisku odcinania dostaw prądu poświęcił jeden z najważniejszych numerów w swojej karierze – „El Apagón” z płyty „Un verano sin ti” z 2022 roku, która w maju 2025 pobiła rekord jako najczęściej odtwarzany album
w historii Spotify (19,512 miliarda streamów). Piosenkę promuje 22-minutowy dokument „Aquí vive gente” (Tu mieszkają ludzie)
opowiadający o problemach, z którymi mierzy się kraj. Polityką Benito umie się zajmować — był 2019, gdy ujawniono wiadomości wymieniane przez gubernatora Portoryko i jego współpracowników — mizoginistyczne, homofobiczne i kpiące z ofiar huraganu. Ludzie wyszli na ulice, a wraz z nimi Bad Bunny, który przerwał europejską trasę, by protestować ramię w ramię z Residente, Rickym Martinem, Daddym Yankeem, Tego Calderónem. Ponad pół miliona osób na ulicach i działania artystów doprowadziły do dymisji gubernatora.
Jednak tym, co złapało za serce świat i sprawiło, że album „Debí tirar más fotos” stał się globalnym fenomenem, jest informacja ukryta w piosence „DtMF” i na okładce płyty. Typowy ogródek na karaibskich wyspach i dwa plastikowe krzesła, na których siadają dziadkowie, rodzice, ciocie, sąsiedzi, spędzając wspólnie czas. „DtMF” zawiera prosty, a zarazem poruszający tekst: „Powinienem był robić więcej zdjęć, gdy cię miałem. Powinienem był cię całować i przytulać, kiedy tylko mogłem”. Na TikToku utwór błyskawicznie stał się wiralem, tworząc tło dla filmików złożonych ze zdjęć z dzieciństwa, z bliskimi, którzy już odeszli. Świat się wzruszył, a razem z nim sam Bad Bunny, który nie spodziewał się takiego odzewu.
O popularności muzyka może też świadczyć nowy kurs prowadzony przez prof. Alberta Lagunę na Uniwersytecie Yale: „Bad Bunny: Muzyczna estetyka i polityka”. A tło polityczne pojawia się nie tylko w jego muzyce. W równie ciekawy sposób sprawy przedstawiają przyrodni bracia, Residente (René Pérez Joglar) i Visitante (Eduardo Cabra), którzy w 2004 roku założyli Calle 13. Wkrótce dołączyła do nich siostra i wokalistka iLe. Zaczęli grać z potrzeby wyrażenia sprzeciwu wobec niesprawiedliwości, a ich pierwszy wiralowy
utwór „Querido FBI” (Kochane FBI) — napisany po zastrzeleniu portorykańskiego działacza Filiberta Ojedy Río — uderzał wprost: „Zabiliście człowieka, który walczył o moją wolność”. Od tego momentu stali się głosem społecznego buntu w Ameryce Łacińskiej, łącząc reggaeton, hip-hop i tradycyjne brzmienia w formę protestu. Następnie, w utworze „Latinoamérica” oddali hołd dumie i krwi regionu, śpiewając: „Jestem tym, co zostawili, całą resztką tego, co zostało zrabowane”. Residente i Visitante od 2015 roku działają solo, ale ich muzyka do dziś inspiruje artystów i ruchy społeczne. Podobnie jak Ivy Queen, nazywana królową reggaetonu, która jako jedna z nielicznych kobiet w tym gatunku od lat walczy o głos kobiet i osób marginalizowanych. Jej teksty, często o niezależności, przemocy domowej czy kobiecej sile, przełamywały stereotypy maczystowskie. Tym samym otworzyła przestrzeń dla feministycznego reggaetonu.
1 z 2

2 z 2

Lato bez ciebie...
Ameryka Łacińska to region zróżnicowany, ale Latynosi tworzą wyjątkowo wspierającą się społeczność — tzw. Latino gang.
Mimo wielu różnic łączy ich wspólna historia i podobne doświadczenia. Skąd więc rosnąca liczba latynoamerykańskich artystów w światowym mainstreamie? Po latach obserwacji, studiach i pracy przy podcaście „Zrozumieć latino” wniosek – choć zakładam, że nie ma jednej dobrej odpowiedzi – jest taki: stale rosnąca liczba ludności hispanojęzycznej w Stanach Zjednoczonych. To tam są największe wytwórnie, pieniądze i możliwości. Nie można pominąć polityki i stosunków międzynarodowych, bo to właśnie one stoją za migracjami ludzi i wzrostem latynoskich społeczności w USA.
Portoryko jako „prawie” stan jest najbliżej, dlatego portorykańskich artystów widać szczególnie. Meksyk, bezpośredni sąsiad Stanów, także ma olbrzymią siłę rażenia na światowych listach przebojów. Podobnie Kolumbijczycy, których reprezentacja w mainstreamie jest ogromna: Maluma, Karol G, J Balvin, Camilo, Shakira i wielu innych. Spośród wszystkich krajów Ameryki Południowej to ten kraj przez lata najbliżej współpracował z USA, co pośrednio mogło przełożyć się na większe szanse w świecie muzyki. Dziś nie wolno pomijać też siły TikToka. Dzięki tej platformie muzyka z każdego zakątka świata może zdobyć popularność w zawrotnym tempie. Ostatni przykład? Argentyńscy artyści Ca7riel i Paco Amoroso — zagrali fenomenalny koncert w formule tiny desk, który błyskawicznie stał się wiralem na TikToku, co sprawiło, że duet wystąpił na Coachelli, a ich europejska klubowa trasa została wyprzedana do ostatniego miejsca.
Warto postarać się zrozumieć latino. Nie tylko jako muzykę, lecz przede wszystkim żywą opowieść o ludziach, ich marzeniach i wyzwaniach

