„Ludzie tęsknią za bliskością, więc wynajmuje się dotyk, rozmowę, obecność”. Brendan Fraser o swojej najbardziej poruszającej roli
W szczycie kariery uciekł od Hollywood, utonął w mroku, a gdy niewielu dawało mu szansę, wrócił w wielkim stylu i zdobył Oscara. Dziś Brendan Fraser raczy nas jedną z najbardziej poruszających ze swoich ról – człowieka, który za odpowiednią opłatą towarzyszy obcym i samotnym w najważniejszych chwilach ich życia.

W 2021 roku w Japonii powołano ministra do spraw samotności i izolacji, jednocześnie uruchamiając biuro przeciwdziałania tej jednej z najdotkliwszych bolączek dzisiejszego świata. 40 proc. Japończyków przyznaje, że odczuwa samotność w codziennym życiu. Ale to trend globalny, dotyczący mieszkańców Wschodu i Zachodu. Według najnowszych danych WHO jedna na sześć osób na świecie czuje się samotna. A w Polsce? Wyniki badań naukowców z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu są wyjątkowo niepokojące – wskazują, że z powodu samotności cierpi ponad 60 proc. obywateli.
Komediodramat „Rodzina do wynajęcia” o „rozwiązaniu” przeciw samotności
Jak radzić sobie z tą narastającą epidemią? Wspomniani już Japończycy stosują m.in. usługę osób do wynajęcia. Taka uprzejmość jest dość kosztowna, ale nie na tyle, by nie można było sobie na nią pozwolić. Tym samym można wynająć chłopaka lub dziewczynę, żałobnika, dalekiego członka rodziny, kogoś, kto wysłucha albo przytuli… Właśnie o tym obcym dla zachodniej kultury fenomenie opowiada w swoim najnowszym filmie, komediodramacie „Rodzina do wynajęcia”, Hikari.
Urodzona w Osace reżyserka, która dotąd pracowała m.in. przy takich produkcjach jak „Tokyo Vice”, „Awantura” czy „37 sekund”, przeniosła się do Stanów Zjednoczonych jako 17-latka. Tam studiowała teatr i taniec na Uniwersytecie w Utah, a potem ukończyła wydział filmowy Uniwersytetu Południowej Kalifornii. Ma więc doświadczenie przenikania się kultur, co pozwoliło jej stworzyć uniwersalną opowieść o samotności.
Phillip – w tej poruszającej roli Brendan Fraser – to amerykański, dojrzały już aktor mieszkający w Tokio, któremu się nie wiedzie. Ostatnim poważniejszym zleceniem była reklama pasty do zębów, w której wystąpił jako człowiek-tubka. W Japonii jest sam. Walczy z demonami. I zdaje się, że początkowo przegrywa. Ale pewnego dnia dostaje propozycję wcielenia się w żałobnika podczas lokalnej, tradycyjnej ceremonii pochówku.
Robi to, po czym chce go zatrudnić Shinji Tada (grany przez Takehiro Hirę, znanego m.in. z „Szoguna” czy „Pogłosek”), szef agencji wynajmującej ludzi do towarzyszenia potrzebującym lub samotnym, który ową ideę tłumaczy w ten sposób: „Sprzedajemy emocje. Gramy dla klientów role rodziców, rodzeństwa, przyjaciół, bliskich”.
Ten koncept wciąż wzbudza zdziwienie w zachodniej kulturze, jednak Phillip z czasem odkrywa, że w udawanych relacjach kryje się prawdziwa potrzeba bliskości i sensu. „Rodzina do wynajęcia” jest melancholijnym portretem samotności, iluzji więzi i tęsknoty za byciem zauważonym, z Brendanem Fraserem grającym człowieka, który sam coraz bardziej gubi granicę między rolą a rzeczywistością.
Brendan Fraser o roli w „Rodzinie do wynajęcia”
Trudno byłoby znaleźć lepszego kandydata do tego filmu. Brendan Fraser był wielką gwiazdą kina przełomu lat 90. i 2000., a na jego koncie zapisały się m.in. takie blockbustery jak „Mumia”, „Więzy przyjaźni”, „George prosto z drzewa”, „Spokojny Amerykanin” czy „Miasto gniewu”. Jednak z czasem jego kariera zaczęła zwalniać. Media spekulowały na temat problemów z używkami i w życiu prywatnym. Fraser odsunął się od Hollywood, a głos zabrał po latach, przy okazji premiery „Wieloryba” w reż. Darrena Aronofsky’ego, za którego zdobył zresztą Oscara.
Opowiedział o depresji będącej wynikiem problemów zdrowotnych, śmierci matki, a także molestowania przez krytyka i wieloletniego dyrektora Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej, Philipa Berka. Na wyznanie dotyczące niedopuszczalnego zachowania dziennikarza (do którego doszło w 2003 roku) zdecydował się dopiero po wybuchu ruchu #metoo, po czym na własnej skórze doświadczył hollywoodzkiego ostracyzmu spowodowanego oskarżeniami.
Ta samotność była dojmująca na wielu poziomach. Jako że „Rodzina do wynajęcia” porusza m.in. temat osamotnienia, Fraser podczas rozmowy odniósł się do osobistych doświadczeń.
– Ten film jest o tym, co prawdziwe i udawane, bo granica między jednym a drugim jest bardzo cienka. W tej przestrzeni dzieje się historia – o świecie trochę prawdziwym, a trochę zmyślonym, moralnie i emocjonalnie zaś bardzo niejednoznacznym – tłumaczy. – Dzięki temu przestałem spoglądać na ludzi szukających ofert wynajęcia osób do towarzystwa jak na klientów, którym coś się dostarcza. Zobaczyłem w nich po prostu osoby proszące o pomoc. A proszenie o pomoc to duża rzecz. Wymaga wielkiej odwagi.
Sam przez wiele lat nie wiedziałem, że można się o nią zwrócić. Naprawdę. Aż w końcu to zrobiłem. I na szczęście nie było za późno. Ku mojemu zaskoczeniu prawie zawsze znajduje się ktoś, kto poda pomocną dłoń. Dziś, kiedy ktoś prosi mnie o pomoc, robię, co mogę. Przepraszam, zapędziłem się trochę zbyt emocjonalnie, za bardzo się odsłaniam, co? No bo hej, to tylko film, prawda? Rozrywka! – stara się rozluźnić atmosferę.
Ale to ważny, uniwersalny temat, który chcę pociągnąć. Przywołuję więc jedno ze zdań, które padają w filmie, a które notuję sobie w kalendarzu: „Czasem wszystko, czego potrzebujemy, to ktoś, kto spojrzy nam w oczy i przypomni, że istniejemy”.
Pytam Brendana, czego podczas pracy nad filmem dowiedział się o samotności – jednak nie tej wynikającej z braku ludzi wokół, lecz z niemożności bycia dostrzeżonym.
– Chodzi ci też pewnie o potrzebę nawiązania relacji, prawda? Bo to się łączy – zwraca się do mnie. – Cóż, myślę, że można coś z tym zrobić, jeśli tylko tego chcesz, choć nie da się wymusić na nikim, by cię zobaczył. Możesz jednak o to poprosić.
Na podobne pytanie odpowiadał wczoraj Akira Emoto (w filmie gra zapomnianego aktora cierpiącego na demencję – przyp. red.), który swoją drogą jest takim japońskim Ianem McKellenem, nie uważasz? Jego refleksja naprawdę mnie poruszyła, bo powiedział, że samotność nie musi być niczym złym – może stać się przestrzenią rozwoju, czego zrozumienie przychodzi jednak w późniejszych latach. Mimo wszystko możliwość dzielenia tego doświadczenia z kimś, nawet podczas rozmowy, sprawia, że wszystko nabiera sensu – zamyśla się.
– To ciekawe, Maju, że właśnie ten cytat wybrałaś, bo nie jesteś w tym wyborze jedyna. Wiele osób, przyjaciół, którzy widzieli film, mówiło mi o tej scenie w barze. To, co stworzyła Hikari, nie jest więc filmem, produktem, tylko staje się doświadczeniem.
Każda odpowiedź Frasera wydaje się osobista, szczera mimo hollywoodzkiego treningu. Wielokrotnie podczas rozmowy zwraca się do dziennikarza, skraca dystans, choć dzielą nas tysiące kilometrów. Jest ciekawy drugiej osoby, jej kultury.
– Skąd jesteś? – pyta na początku.
Podobnie ciekawy był Japonii, nie tylko ze względu na fakt, że akcja „Rodziny do wynajęcia” dzieje się właśnie tam.
– Byłem w Tokio wcześniej czterokrotnie, ale zawsze uwięziony w hotelu, w którym rozmawiałem z dziennikarzami. Lecz za każdym razem, kiedy udało mi się wymknąć, robiłem wszystko, by się zgubić w tym potężnym mieście. Taki eksperyment, żeby sprawdzić, czy ktoś mi pomoże. I zawsze pomagał – uśmiecha się. – Odkąd pamiętam, podziwiam japońską popkulturę, jedzenie, estetykę, ciekawi mnie historia, więc pod tym względem byłem przygotowany.
Czymś zupełnie innym była za to nauka japońskiego – na tyle, by brzmieć jak najwiarygodniej w roli, a więc jak ekspat, z akcentem, pewną intonacją, która sugeruje, że to nie mój język. W angielskim często słyszysz pochodzenie mówiącego, np. że jest z Francji albo Niemiec. Więc chciałem brzmieć jak człowiek z Zachodu. Na szczęście mam naturalną łatwość naśladowania, a pomagała ekipa – podawali mi kontekst, analizowaliśmy sceny, by wyszło jak najnaturalniej.
– Bardzo chcę wrócić do Japonii. Dzięki filmowi odbyłem piękną podróż, również w głąb siebie. To też powód, dla którego zdecydowałem się na rolę Phillipa.
Co to oznacza?
– Wiele rzeczy, w tym nowe doświadczenie pracy – tłumaczy Brendan. – Japońska ekipa filmowa pracuje jak zespół Formuły 1. Błyskawicznie przestawiają sprzęt, są zorganizowani, natychmiast reagują, a pracę traktują bardzo serio. Imponujące.
Poza tym w Japonii nigdy nie poczułem się „nie na miejscu”, choć wiadomo – nie sposób się nie wyróżniać. Mam 191 centymetrów, jestem białym facetem, więc dosłownie wystaję ponad tłum. Najbardziej uderza mnie jednak zawsze szacunek, z jakim traktują się tam ludzie. Każdego obdarza się uprzejmością, pewnego rodzaju ważnością. To sposób, w jaki funkcjonują. Podziwiam.
Hikari przed naszą rozmową z Brendanem zdradziła, że nie trzeba było go długo przekonywać do scenariusza.
Brendan Fraser: „Tokio to jedno z najbardziej samotnych miejsc na świecie”
– Wyróżniał się na tle innych, które w tym czasie do mnie przychodziły. Zaciekawił mnie tytuł: „Rodzina do wynajęcia”. Jak można wynająć rodzinę? Słyszałem, że w Japonii można wynająć prawie wszystko, ale rodzinę? Gdy Hikari powiedziała, że zdjęcia odbędą się w Tokio, oznajmiłem tylko: „Walizki już spakowane”.
Potem tłumaczyła mi wszystko – że taka agencja to nie tylko biznes, lecz także wypełnienie pustki, przez którą ludzie cierpią.
– Wiesz? Tokio z lotu ptaka wygląda jak ul. A jednocześnie to jedno z najbardziej samotnych miejsc na świecie. Zresztą każde duże miasto takie bywa. Samotność ma tu inny wymiar. Całe grupy ludzi, np. starszych, tęsknią za bliskością, by zostać wysłuchanym, z kimś po prostu pobyć. Więc czasem to, co się wynajmuje, to dotyk, rozmowa, obecność. Nawet gest głaskania włosów przez godzinę. Wiem, brzmi osobliwie, ale jest w tym coś ludzkiego, co mnie porusza.
Ten kontrast kultur okazał się kluczowy nie tylko dla budowania roli, lecz także w życiu prywatnym Brendana.
– Phillip pochodzi z Zachodu, z miejsca, które zostawił za sobą, z którego ucieka emocjonalnie. Jest po pięćdziesiątce, zupełnie jak ja. My, mężczyźni, w tym wieku często zadajemy sobie pytanie o to, jak nas wychowano – mówi Fraser. – Jeśli mieliśmy szczęście, nie byliśmy dziećmi, nad którymi wisiała twarda ręka ojca. Ale wielu z nas doświadczyło braku czułości. Phillip pochodzi z takiego świata. Nieświadomie szuka ojcowskiej uwagi.
Równocześnie chowa w sobie instynkt ojcowski i potrafi go wykorzystać, gdy zostaje wynajęty przez matkę dziewczynki, której ma pomóc dostać się do elitarnej szkoły. To film o szukaniu spełnienia, o dojrzewaniu i o tym, że bliskość można znaleźć tam, gdzie się jej nie spodziewasz.
A czy sam aktor spodziewał się tego, że po okresie wycofania i trudów zdobędzie Oscara i wróci na właściwe tory?
– Pytanie „co dalej?” zawsze się w końcu pojawia. Po „Wielorybie” na horyzoncie zaczęła majaczyć „Rodzina do wynajęcia”, choć przez strajki, przerwy i szukanie finansowania produkcja zajęła około pięciu lat. Ale nie ma magicznej skrzyni z filmami, z której po zdobyciu Oscara wyciągasz tylko świetne projekty. Ten przemysł nie zna litości.
Czy mimo wszystko Brendan Fraser czuje się dziś spełniony?
Uśmiecha się, chwilę zastanawia, spogląda głęboko w oczy i odpowiada:
– Nie oceniam swojego życia przez pryzmat zawodowych osiągnięć. Moje dzieci mają się dobrze. Mam nadzieję, że pogoda się uspokoi, bo drzewa w ogrodzie są podejrzanie zielone jak na tę porę roku. Kolejna praca majaczy na horyzoncie. I wszystko to wymaga wysiłku. Lecz tak ma już być. Życie – tak to się nazywa.
Brendan Fraser zasłynął w latach 90. rolami w filmach „Więzy przyjaźni”, serii „Mumia”, a także w „Mieście gniewu”. Po dłuższej przerwie spowodowanej problemami zdrowotnymi i osobistymi wrócił w produkcji „Wieloryb”, za którą w 2023 roku otrzymał Oscara. Jego kariera to opowieść o spektakularnym upadku, a także nadziei na odrodzenie. 16 stycznia do polskich kin wejdzie jego najnowszy obraz „Rodzina do wynajęcia” w reżyserii Hikari.

