Już nie „Listy do M.”. Na szczęście, ten ciepły, polski film wypełnia świąteczną lukę w kinach (i w sercach widzów)
Od kilku lat grudzień w kinach miał swój rytuał - tuż przed świętami pojawiały się kolejne „Listy do M.”. Nowe historie, powroty bohaterów i mieszanka humoru z emocjami co roku wyciskały łzy i wprowadzały w świąteczny nastrój. Teraz zniknęły, ale na szczęście pojawiła się nowa polska komedia, która w tym samym ciepłym klimacie idealnie wypełnia grudniową lukę.

Sześć części później „Listy do M.” stały się pełnoprawnym bożonarodzeniowym klasykiem. Filmem, który ogląda się rodzinnie, z przyjaciółkami albo „tak po prostu”, żeby poczuć święta. Dlatego w tym roku ich brak na dużym ekranie jest zaskakująco dotkliwy. W repertuarze kinowym zostaje luka - i potrzeba czegoś, co wypełni ją choć trochę tym samym ciepłem.
I właśnie w to miejsce bardzo niepozornie wchodzi nowa polska świąteczna komedia „Piernikowe serce”.
„Piernikowe serce” - ciepła alternatywa dla świątecznego klasyka
Ten film nie krzyczy do widza plakatami ani agresywną promocją. Wręcz przeciwnie - łatwo go przeoczyć, przeglądając repertuar. A szkoda, bo „Piernikowe serce” to dokładnie ten typ produkcji, który idealnie wpisuje się w grudniowy nastrój. Bez ambicji bycia „drugimi Listami do M”, ale z sercem na właściwym miejscu.
To lekka, świąteczna komedia romantyczna, której akcja rozgrywa się w zimowym Toruniu - mieście pokazanym jak z pocztówki. Ośnieżona starówka, świąteczne światełka, zapach pierników niemal wychodzący z ekranu. Już sam klimat wizualny sprawia, że łatwo się w tej historii zanurzyć.
W centrum opowieści jest Dagmara (w tej roli dawno nie widziana na dużym ekranie Małgorzata Socha), która po śmierci ojca próbuje spełnić daną mu obietnicę i uruchomić kawiarnię. Równolegle do miasta wraca para z przeszłości - Justyna i Cezary z synem - a ten powrót wymusza konfrontację z emocjami, które od dawna czekały na uporządkowanie. Jest też bardzo udany wątek młodzieżowy: 16-letni Janek i Zuza, których relacja opowiada o pierwszym zauroczeniu w sposób zaskakująco naturalny i świeży.
Całość dopełnia duet influencerów - Samanta i Paweł - którzy wprowadzają współczesny humor i energię, momentami balansując na granicy świątecznej przesady, ale skutecznie ożywiają narrację.
Chcesz zobaczyć tę treść?
Aby wyświetlić tę treść, potrzebujemy Twojej zgody, aby YouTube i jego niezbędne cele mogły załadować treści na tej stronie.
Znane twarze i emocje, które działają
Obsada to jeden z największych atutów filmu. Małgorzata Socha i Katarzyna Żak tworzą bardzo ciepły, wiarygodny duet, oparty bardziej na spojrzeniach niż wielkich deklaracjach. Barbara Kurdej-Szatan, Olga Bołądź, Mikołaj Roznerski i Piotr Głowacki świetnie odnajdują się w komediowym rytmie, a młodzi aktorzy - Jakub Strach i Weronika Mania - wnoszą do historii autentyczność i lekkość, której często brakuje w podobnych produkcjach.
„Piernikowe serce” nie próbuje udawać kina wybitnego. To film, który dokładnie wie, czym jest i po co jest: świąteczną opowieścią o rodzinie, drugich szansach i bliskości. Są momenty wzruszenia, są sceny, które wywołują uśmiech, jest też kilka zgrzytów (nachalne lokowanie produktów potrafi na chwilę wybić z rytmu), ale ogólny bilans pozostaje bardzo na plus.
Czy „Piernikowe serce” zastąpi „Listy do M.”?
Nie. I wcale nie musi. Ale jeśli w tym roku brakuje ci w kinie tego jednego świątecznego seansu, po którym wychodzi się z lekkim sercem i poczuciem, że „to już święta” - „Piernikowe serce” sprawdzi się idealnie.
To film, który najlepiej ogląda się bez wielkich oczekiwań. Z kubkiem herbaty po seansie, z myślą, że czasem świąteczne kino nie musi być głośne, żeby działało. W tym roku - zamiast „Listów do M.” - to właśnie on ma szansę ogrzać widzów w kinowych salach.

