Kosmos – tak o swoich wakacjach sprzed kilku lat spędzonych z przyjacielem Michałem mówi Iza Tyniecka, na co dzień urzędniczka bankowa. Mówiac „kosmos”, nie ma na myśli niezwykłych przeżyć, lecz raczej gigantyczną porażkę. Miedzy nimi wszystko było jasne: ona heteroseksualna singielka, on homoseksualista przeżywający właśnie miłosny kryzys. Znali się długie lata i rozumieli niemalże bez słów, choć wspólnej wyprawy nigdy nie zorganizowali. Nie bali się jednak – łączyły ich wypite wspólnie hektolitry wina, setki sojowych latte i tyle samo tematów przegadanych nocami w jej kawalerce na warszawskiej Ochocie. W Tunezji – bo tam wybrali się na wspólne wczasy – Michał ujawnił jednak nieznane dotąd oblicze. Okazało się, że na wyjeździe oszczędza do bólu, i to dosłownie na wszystkim.
– W Warszawie z naszych wspólnych kolacji w jego mieszkaniu zawsze wychodziłam nie tylko najedzona, ale też oczarowana – mówi Iza. – Michał gotował wybornie i na dodatek coraz to nowe potrawy. Na stole tylko najlepszej jakości produkty, owoce morza, mnóstwo pomysłowo podanych warzyw, a do tego zapas świetnego wina. W hotelu w Tunisie mieliśmy zapewnione tylko śniadania, obiadokolacje chcieliśmy sobie gotować sami z lokalnych przysmaków – jednego dnia Michał, drugiego dnia ja. Pamiętając jego kulinarne wyczyny, liczyłam na coś podobnego.

Fast fod zamiast frykasów

Kiedy pierwszy raz przypadła kolej Michała, przyniósł na kolacje briki –kupione w pobliskim fast foodzie pierogi wypełnione farszem z tłuczonych ziemniaków i tuńczyka. – Złe nie były, ale przyzwyczaiłam się do innego menu – nie kryje swojego zawodu Iza. – Ja sama raczej nie oszczędzałam, kupowałam kuskus, świeże ryby, harisse, humus, oliwki, które w Tunezji smakują wyjątkowo, a na deser daktyle i figi. Na oszczędnościach związanych z jedzeniem się nie skończyło. Iza: – Ani razu nie udało mi się namówić kolegi na to, żebyśmy spontanicznie zorganizowali jakiś wypad w głąb kraju. Chociażby do oddalonego o prawie 200 km Al-Dzamm, w którym chciałam zobaczyć amfi teatr. Co ciekawe, Michał sam jednak od Izy wymagał, żeby zgadzała się na wszystkie jego propozycje i podporządkowała mu cały swój plan dnia. Teoretycznie każde z nich zdawało sobie przed wyjazdem sprawę z tego, że wspólne wakacje nie oznaczają spędzania razem dnia od świtu do nocy. W praktyce okazało się inaczej. Na czym polegał błąd? Zdaniem Anny Kędzierskiej, trenerki umiejetności psychospołecznych, przyjaciele powinni dokładniej omówić przed urlopem wzajemne oczekiwania. – Warto powiedzieć sobie wyraźnie, a nawet spisać, jak i kiedy będziemy spędzać czas wspólnie, bo przecież z jakiegoś powodu zdecydowaliśmy się na wyjazd razem – wyjaśnia Anna Kędzierska. – Wakacje to nie kolonia, na której uczestnicy jedzą i bawią się na rozkaz. – Szczególnie jeśli mamy z sobą spędzić dwa tygodnie, musimy mieć od siebie chwilę wytchnienia – dodaje Karolina Bujak, psycholog. – Nasza urlopowa wizja teoretycznie była wspólna – zaznacza Iza. – Chcieliśmy odpocząć od codzienności, pogadać o facetach, wyluzować się, po kolacji kłaść się na leżakach koło basenu i gadać do rana. Tyle tylko, że mój przyjaciel cały ten plan dnia wziął sobie za bardzo do serca. Po tym jak poprzedni wieczór mocno nam się przedłużył, potrafił już o szóstej rano stukać do pokoju i ciągnąć mnie na poranną przebieżkę, a kiedy odmawiałam, strzelał focha. Jednocześnie beze mnie nie potrafił w ogóle zorganizować sobie czasu.

Druga młodość rodziców

– Jedne z najgorszych wczasów to te, na które wybrałam się wspólnie z córeczką i rodzicami – mówi z kolei Maja Tyburska, świeżo upieczona magister socjologii. – Pojechaliśmy na Zakintos. Mela miała wtedy niespełna trzy latka, z mężem jesteśmy w separacji, więc pomyślałam, że zabiorę rodziców. Wiadomo – samej z dzieckiem trudno odpocząć, a ja w dodatku należę do tych kobiet, które trochę boją się podróżować solo z maluchem – opowiada. Po cichu liczyła, że zabierając z sobą mamę i tatę, będzie mogła skorzystać z zachęcającego lazurem hotelowego basenu, a raz na parę dni skoczyć wieczorem do baru. Może kogoś pozna choć na krótką, wakacyjną przygodę? Wprawdzie poprzednio na wakacjach z rodzicami była ostatnio w podstawówce, ale na co dzień sporo jej w opiece nad małą pomagali, wydawało się oczywiste, że podobnie będzie teraz. – Na miejscu okazało się jednak, że przeżywają drugą młodość – mówi Maja. – Ja co prawda już kilka lat wcześniej wyprowadziłam się z domu, ale mój młodszy brat zaledwie parę tygodni przed wyjazdem na Zakintos zdał maturę, po czym odmeldował się i wyfrunął z gniazda. Mama z tatą pozbawieni obowiązków rodzicielskich chcieli na wakacjach pobyć tylko we dwoje, a z nami spotykać się jedynie na kolacji, i to nie zawsze, bo w przypływie romantycznych uczuć zdarzało się, że posiłek zamawiali sobie do pokoju. Ja to z jednej strony rozumiem jako dorosła osoba, ale z drugiej jako ich córka miałam do nich w trakcie tego wyjazdu i jakiś czas potem sporo żalu. No bo skoro nie zamierzali mi w ogóle pomagać, tylko codziennie uskuteczniać randki, to po co te wspólne wakacje? – pyta Maja. – Decydując się na wyjazd z ludźmi, których zainteresowania i styl życia nie jest nam bliski, musimy liczyć się z ryzykiem. Tacy towarzysze podróży nie pomogą nam w odpoczynku – kwituje Anna Kędzierska. Ta uwaga wydaje się dotyczyć zarówno ludzi dobrze nam znanych, którzy na miejscu zaskakują oryginalnym pomysłem na urlop, jak i tych, których wybieramy spontanicznie.

Lokalsi niemile widziani

– To prawda, źle dobrane towarzystwo może zepsuć wszystko – potwierdza Karolina Jackowska, dziennikarka radiowa. Kilka lat temu wyjechała ze znajomą do Turcji. To miała być typowa objazdówka po kraju przerywana odpoczynkiem na plaży. Tyle że najwyraźniej każda z nich inaczej rozumiała słowo „zwiedzanie”. Dla Karoliny każda podróż to przeżycie, chce jak najwięcej zobaczyć, posmakować, poznać nowych ludzi, ich język i kulturę. W Turcji ciągle było jej tego mało. Jej towarzyszka natomiast zupełnie nie miała odwagi na podobne znajomości. – Obie przez to chodziłyśmy wściekłe – mówi Karolina. – Nauczyłam się wtedy, że nie wolno przed żadnym wyjazdem w towarzystwie zostawiać niedomówień, bo grozi to wielką klapą. Nikt nie odpoczywa, a co gorsza – można do domu wrócić oddzielnie...
– Właśnie dlatego warto się wzajemnie „przetestować”, np. zorganizować wypad na weekend, żeby poznać swoje upodobania, sposób komunikowania się – radzi Anna Kędzierska. – To pozwoli nam świadomie podjąć decyzję, czy dogadamy się na urlopie, czy nie. Zwłaszcza takim, wobec którego mamy sprecyzowane oczekiwania. Rzeczywistość rzadko wytrzymuje konfrontację z idealnym wyobrażeniem. Jeśli zaś cała ta logistyka nie jest dla ciebie, zastanów się, czy nie milej byłoby spędzić urlop solo? Być może należysz do grona osób, którym do szczęścia jest potrzebna przede wszystkim wolność i pełna swoboda decydowania o sobie. Tak jak w tytule kinowego hitu z Julią Roberts „Jedz, módl się, kochaj”. I pamiętaj o tym, że towarzysza (nie)idealnego zawsze możesz też znaleźć po drodze.

Tekst Małgorzata Gołota