Swoją pierwszą płytę solową, czyli "Wojtek Sokół" z 2019 roku wydałeś długo po tym, kiedy ludzie najbardziej się tego albumu domagali. Dlaczego?

Stało się tak między innymi dlatego, że ja nie lubię pracować sam. Lubię ludzi i lubię z nimi tworzyć. Nie było tak, że bałem się odpowiedzialności, że tym razem mam przed sobą solowy projekt, w którym wszystko zależy ode mnie - do niej zawsze byłem przyzwyczajony. Po prostu nie miałem zajawki na to, żeby jakoś szczególnie promować swoją ksywkę, nawet kawałki solowe w czasach WWO podpisywałem jako WWO. Wydanie pierwszego solo nie było elementem większego planu, ani efektem tego, że przekroczyłem jakiś konkretny wiek. Chyba po prostu już nie miałem z kim nagrywać [śmiech], a tak serio, to poczułem, że potrzebuję coś powiedzieć bardziej od siebie.

Zabrałeś się za „Nic” krótko po skończeniu „Wojtka Sokoła”?

Nie. Ja nie umiem pracować takim ciągłym rytmem i cały czas być w trybie nagrywania. Uważam, że odpoczynek jest potrzebny i jeśli go brakuje, to powstają mniej wartościowe rzeczy. Mam tylko jedno doświadczenie z takim nagrywaniem ciągłym, to były płyty z Ponem. Wydaliśmy trzy albumy w ciągu trzech lat. Dwie pierwsze to były Sokół feat. Pono, czyli defacto moje solówki, do których dograł się Pono, a w przypadku trzeciej było odwrotnie. Nie było łatwo.

Jak się odnajdujesz we wszystkich swoich biznesach? Tu muzyka, tam wytwórnia, ciuchy, wydawanie książek...

Parafrazując Nikodema Dyzmę: „Umiejętność zarządzania to umiejętność delegowania uprawnień”. On twierdził, że to kwestia podejmowania szybkich decyzji, co poniekąd też jest prawdą. Trzeba znaleźć właściwą ekipę. Ja nie jestem organem wykonawczym w tych biznesach - ja wymyślam, tworzę jakąś strategię, ale muszę mieć zespół, który potem to dowiezie. Inaczej nie dałbym rady. Ja lubię budować i pomysłów na biznesy mam bardzo dużo, tylko każdy z nich potrzebuje inwestycji. Fajniejsze są te biznesy, w które inwestujesz sam, ewentualnie w gronie zaufanym. Nigdy chyba nie zrobiłem takiego opartego na zewnętrznym inwestorze, dlatego te moje inicjatywy są dość umiarkowane w skali. Ja nie umiem robić w kółko tego samego. Moją ideą zawsze było to, żeby te biznesy się ze sobą zazębiały i jeden nakręcał drugi. Nie zawsze się to udaje, ale w dużej mierze tak jest.

Któryś z nich jest twoim ulubionym?

Ja lubię wymyślać, więc pociągające jest dla mnie to, co wiąże się z tworzeniem czegoś od zera. Pewnie tez muzyczny jest mi najbliższy, bo jest najbardziej artystyczny i najbardziej „mój”, ale super są też burze mózgów przy książkach. Ten cały proces, począwszy od decyzji o jej wydaniu, poprzez wybór autora okładki, aż po sposoby promocji i dotarcia z nią do czytelnika... Takie rzeczy są mi bliskie. Ważniejszy jest dla mnie proces niż efekt, dlatego nigdy nie kręciły mnie inicjatywy polegające tylko na prostym mnożeniu pieniędzy.

Skoro już o książkach mowa – skąd w ogóle pomysł na wydawnictwo?

Zaczęło się od tego, że mój serdeczny kumpel Wojtek Friedman przyniósł naprawdę zajebisty tekst, który po prostu trzeba było wydać. Do tego uparł się, że sam mi tę książkę przeczyta, a że umie czytać w fajny i zabawny sposób, to efekt był taki, że ją wydaliśmy.

Zastanawiałeś się nad wydaniem własnej biografii?

Oczywiście, ale w tym momencie nie chcę mówić nic więcej, bo to jeszcze zdecydowanie nie czas na podsumowania.

Widzisz się w jakiejś innej formie działalności, za którą się jeszcze nie zabrałeś?

Cóż, o pewnych rzeczach nie powinno się mówić, zanim nie zacznie się ich robić, ale mogę powiedzieć, że film jest taką rzeczą, o której myślę od lat. To jest ciekawy kierunek, oprócz tego trochę rzeczy związanych z, krótko mówiąc, tworzeniem marek. Lubię tworzyć nowe marki, które zaistnieją w popkulturze. To jest bardzo ciekawe - jak taką markę komunikować, jakie jej zrobić logo, do kogo ją kierować...

PRZECZYTAJ TEŻ: Rafał Olbiński dla ELLE MAN: Piękne rzeczy nie zabijają

Które ze swoich muzycznych dokonań jest twoim ulubionym?

Mam duży problem z oceną samego siebie. Zbyt duże poczucie własnej wartości bywa zgubne, myślę że to niebezpieczne. Staram się nie wartościować swoich rzeczy. Dużo zależy od okoliczności - staram się stawiać sobie poprzeczkę coraz wyżej, ale często bardziej zależy mi, na konkretnym efekcie, a nie ściganiu się z samym sobą. Nie potrafię wskazać lepszych i gorszych swoich płyt. Co do ulubionych - to też się zmienia. Obecnie najbliżej mi do dwóch ostatnich solówek, ale i to się pewnie za jakiś czas zmieni.

Przez ostatnie kilkanaście lat sytuacja na rynku muzycznym, szczególnie hip-hopowym, mocno się zmieniła i nie ma już na przykład podziału na mainstream i underground. Jak myślisz, odniósłbyś taki sukces jaki odniosłeś, gdybyś teraz miał 15 lat i dopiero zaczynał rapować?

Trudno powiedzieć, kto ma lub miał trudniej albo łatwiej. Raperzy z mojego pokolenia wiedzieli, jakie cele do osiągnięcia na nich czekają - wydanie demo, trafienie z nim do odpowiednich ludzi, nagranie albumu, wydanie go, recenzje, teledyski i tak dalej. W naszym przypadku było tak, że ludzie kopiowali naszą kasetę po raz pierwszy, drugi, piąty i pięćdziesiąty i nagle okazywało się, że całe Śródmieście słucha ZIP Składu. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z obecnymi zasięgami, ale mechanizm jest podobny - ktoś musi się tym zainteresować, żeby ktoś inny tego posłuchał. Na pewno trudniej się przebić, bo ogrom nagrywanych i wrzucanych do internetu utworów i albumów jest przerażający. Z drugiej strony dotarcie do odbiorców jest łatwiejsze - wrzucasz utwór i każdy może go posłuchać, a przy tym nie brakuje wytwórni zainteresowanych rapem i raperami. Kiedyś tak nie było. Nikt z nas się nie zastanawiał nad tym, że dzięki muzyce dojdzie do jakiejś pozycji finansowej. Życie z muzyki? To była mrzonka.

Teraz na pewno jest inaczej i niejeden gość, który planuje karierę rapera zakłada, że z czasem pojawią się opcje reklamowe, a sama muzyka będzie tylko częścią większej całości.

Na pewno. Ja sam długo byłem sceptyczny względem angażowania się w reklamy, ale trzeba tez wziąć poprawkę na to, że rynek reklamowy wyglądał zupełnie inaczej, niż obecnie. Nie jestem w reklamach odtwórcą, nie można mnie wynająć i kazać mi robić jakieś rzeczy. To długi proces, w którym współpracujemy z działem kreatywnym agencji i klientem, żebym pozostał sobą, wiarygodny i naturalny. Nie wyobrażam sobie, że reklamuję coś wbrew sobie, tylko dla pieniędzy. Kiedyś ani klienci ani agencje nie byli gotowi na taką współpracę, myśleli, że zjedli wszystkie rozumy, a nie kumali za wiele, wszystko wyglądało zupełnie inaczej.

Bardziej przypałowo?

Zdecydowanie! Reklama z rapem to wtedy była jakaś koślawa czcionka udająca napis sprayem na murze, chłopak z deskorolką pod pachą i czapka z daszkiem do tyłu.

Pamiętasz jakieś dziwne propozycje reklamowe z tamtych czasów?

Pamiętam, że kiedyś dostałem propozycję nagrania głosu do reklamy traktorów Ursus. Oprócz tego odzywało się sporo firm odzieżowych, które działały w tamtych czasach, a teraz już w większości nie istnieją. Mieliśmy zresztą takiego sponsora który ubierał WWO, była to marka Storm, która miała wiarygodność, bo wywodziła się z polskiej deskorolki i snowboardu. Takie rzeczy się robiło, ale w obrębie naszego środowiska. Gdyby z propozycją przyszedł Cropp, to w życiu bym w to nie wszedł.

Firmy technologiczne albo alkoholowe nie działały na tym polu tak, jak robią to teraz?

Nie, od takich firm propozycji w ogóle nie było. Być może się mylę, ale wydaje mi się, że to ja zrobiłem pierwszy branded content nie polegający tylko na lokowaniu produktu. Chodzi o „Rób to, w co wierzysz”, zrobiony wspólnie z Johnny'm Walkerem. Wydaje mi się, że dużo rzeczy robiliśmy pioniersko, przez co nie wszyscy nas lubili. Duże lokowanie zresztą też zrobiliśmy dużo wcześniej pioniersko. Był to teledysk do kawałka „Sen”, który zrobiliśmy z marką Heyah, jeszcze jako WWO. Jak robisz coś jako pierwszy, to wiadomo że pojawiają się głosy, że się sprzedałeś, ale jak robisz to jako drugi albo trzeci to nikogo to nie rusza. Nagle się okazuje, że wszyscy to robią.

Ty albo Tede wiecie o tym doskonale.

Tak, zresztą Tede też miał ciekawą współpracę - razem z Samsungiem zrobił Tedefon, taki otwierany z klapką. Piętnaście lat o tym nie pamiętałem, a teraz nagle mi się przypomniało [śmiech].

PRZECZYTAJ TEŻ: Krajobraz po bitwie. Rozmawiamy z Marcinem Gortatem [WYWIAD]

Śledzisz to, co się obecnie dzieje na scenie?

Staram się być na bieżąco, ale siłą rzeczy nie jestem w stanie słuchać wszystkiego.

I co ci się podoba, a co nie?

Podoba mi się to, że ten hip-hop jest tak szeroki i zróżnicowany. To obecnie muzyka mainstreamowa, co ma swoje plusy i minusy. Jesteśmy nowym rockiem. Kiedyś rock był muzyką głównego nurtu. Zawsze był jakiś pop, elektronika, disco polo, ale to rock rozdawał karty i miał największy wpływ. W każdej innej muzyce były elementy rockowe - jakieś gitary, solówki i tak dalej. Teraz rap ma taki wpływ. Teraz discopolowcy rapują, ubierają się w dresiki, są chłopakami z ulicy... Takie czasy. Teraz rap jest skrajnie różny. Jest taki, który skupia się na ważnych kwestiach, społeczny, jest taki o gołych dupach i felgach, jest taki w garniturach, jest o dzieciach i o kokainie. Dziś już nie da się zamknąć rapu w prostym sloganie, że „rap to muzyka buntu, drugi punk”. Chuja tam punk, zawsze mnie to śmieszyło. Punk zawsze był zamknięty, hermetyczny. Nie było punkowej muzyki o złocie i felgach, jeśli już to dużo później w formie jakiegoś pastiszu. Rock był o wszystkim i teraz tak samo jest z rapem. To, co mi się nie podoba, to takie bezmyślne przeklejanie wzorców i zbytnia zachowawczość. Wolę rzeczy, które szukają nowych rozwiązań.

Raperom z twojego pokolenia łatwo przyszło odnalezienie się w obecnych realiach?

Na pewno łatwiej jest tym, którzy dorośli do tego, żeby się z nikim nie ścigać. W ogóle, nie tylko w muzyce. Jak chcesz się ścigać, to każdą porażkę odczujesz dużo boleśniej. Dla mnie nie ma znaczenia, czy jestem w pierwszej dziesiątce czy pięćdziesiątce.

Poważnie? Nie rusza cię sprzedaż płyt, wyświetlenia teledysków i liczby na Spotify?

Wiadomo, że to jest miłe i fajniej jest mieć lepsze liczby niż gorsze, ale ostatecznie jakie to ma znaczenie, czy ja jestem dziesiąty czy czterdziesty? Najważniejsza jest stabilność, tak jak w biznesie. Możesz utrzymywać ten sam poziom albo mieć lekki przyrost, byle tylko nie spadać jakoś drastycznie. Jeśli utrzymujesz się na jakimś poziomie to nie zmienia twojego życia to, że ktoś cię nagle przeskakuje. Jutro może spaść, a ty dalej będziesz trzymał swój poziom. Być może ktoś wyskoczy ponad ciebie i się tam utrzyma - i dobrze! Dopóki ty będziesz miał stabilność, to nie będziesz miał problemu. Oczywiście super jest mieć jedynkę na OLIS w tygodniu premiery płyty, ale czasem ci się to nie uda. No i co wtedy? Przecież się nie załamiesz. Jakbym wydał „Nic” w tym samym tygodniu co Mata swój album, to pewnie bym tej jedynki nie miał. Czasem lepiej jest się przesunąć, zwłaszcza jeśli ktoś wydaje w tym samym momencie i ma podobny fanbase.

Traktujesz innych raperów raczej jak kolegów z pracy, niż rywali?

Nie wiem z kim miałbym rywalizować, to w ogóle nie o to chodzi. Od początków hip-hopu raperzy zapraszali się nawzajem na płyty. A czy ktoś słyszał o tym, że Bajm nagrywał wspólne utwory z Lady Pank, a Kombi z Maanamem? Nie było takich rzeczy, chyba że pojawiały się inicjatywy typu pomoc dla powodzian. U nas ta rywalizacja jest inna, oczywiście pojawiają się czasem jakieś beefy, ale ja nigdy nie brałem w czymś takim udziału, kompletnie mnie to nie interesuje.

Jesteś w stanie wskazać trzy najważniejsze momenty swojej kariery?

Pierwszy to na pewno ten, gdy po pijaku nagrałem z kolegami na dyktafon jakiś pierwszy debilny rap. To było w roku chyba 1995. Na pewno ważnym punktem był pierwszy koncert, gdy zagraliśmy support przed Run DMC. Nic z niego nie pamiętam, podobno było super, ale chyba nie wymieniłbym tego jako drugiego najważniejszego momentu. Ważną rzeczą był też występ gościnny na drugiej płycie Molesty, gdzie razem z Chadą byłem w kawałku „Dla dzieciaków”. Tak samo zaproszenie od Wzgórza Ya-Pa-3 na maxisingiel „Ja mam to co ty”, gdzie pojawiłem się razem z ZIP Składem. Kamieniem milowym było na pewno zaproszenie od Volta na składankę „Produkcja hip-hop” z podziałem na jasną i ciemną stronę, który zdefiniował niejako polski rap na uliczny i nieuliczny. Ci z jasnej to „lamusy”, ci z ciemnej to "chamy z ulicy". My byliśmy na ciemnej [śmiech]. Momentem ważnym dla mnie był też ten, w którym bardziej zacząłem zwracać uwagę na to, w jakich studiach nagrywam i jak podchodzę do nagrywania muzyki. Jeszcze jedna rzecz - moment, w którym poznałem pierwszych zagranicznych producentów i zacząłem z nimi pracować. W pewnym momencie wolałem pracować z ludźmi z zagranicy niż z Polakami, bo czułem, że nagrywam rzeczy inaczej brzmiące. Polscy producenci byli i są świetni, ale ja chciałem brzmieć inaczej, stąd moja współpraca z producentami z między innymi Niemiec, Kanady, USA, Czech, Ukrainy, Serbii...

PRZECZYTAJ TEŻ: Prosto z Turynu do studia ELLE MAN TALKS. Hubert Hurkacz w ogniu pytań [WIDEO]

Czy możesz o sobie powiedzieć, że jesteś gościem, który jeśli chodzi o muzykę to już nic nie musi nikomu udowadniać i może wydawać płyty kiedy chce i w jakim kształcie chce?

Bez przesady, to nie do końca tak. Im dalej idziesz w las, tym bardziej zdajesz sobie sprawę z tego, że droga przed tobą jest jeszcze długa, a las ogromny. Jeśli chodzi o muzykę, to na pewno nie muszę nikomu nic udowadniać. Może jedynie sobie, bo na pewno nie innym. Przeżyłem już bycie numerem jeden i wiem jak to smakuje. Ale oczywiście zawsze chce się trochę więcej i zauważa się pewne rzeczy, które są ciekawe.