Szymon Bobrowski (fot. Artur Wesołowski; szlafrok Marks & Spencer)

ELLE Jak innym jest Pan ojcem wobec córek i syna?

S.B. Na razie niesprawiedliwym. Córki mają ze mną bardzo ciężko. Z synkiem się przyjaźnimy, jest twardzielem, jeździ ze mną na rowerze, pływamy razem. Od początku mieliśmy porozumienie, nosiłem go na rękach godzinami, nawet żartowaliśmy, że to ja go urodziłem. Córkom za wysoko stawiam poprzeczkę, na poziomie, na którym jest syn, zapominając, że on też to przeszedł. Odrabiając lekcje z Antoniną, dużo szybciej się irytowałem, że czegoś nie umie napisać. Ale ona jest dopiero w drugiej klasie, to Ignacy jest w czwartej. Jestem trochę niecierpliwy. Żona mi to uświadomiła.

ELLE Przed czym chciałby Pan ostrzec swoje dzieci?

S.B. Chciałbym, żeby córkom nikt nie złamał serca. Takiej młodej dziewczynie trudno to wytłumaczyć, ja sam wiem, jak się wtedy wali jej świat. Jakich forteli używają młodzi mężczyźni.

ELLE Skąd Pan wie? Złamał Pan kiedyś serce dziewczynie?

S.B. Tak. Byłem młody, zachłysnąłem się szkołą filmową. Rozegrałem pewne karty bardzo niefajnie i myślę, że ta osoba bardzo wtedy przeze mnie cierpiała. Ale ja już złapałem wiatr w żagle i poniosło mnie daleko. To była niewiarygodna namiętność.

ELLE Mówi Pan o kolejnej kobiecie?

S.B. O szkole filmowej. To był największy wybuch energetyczny w moim życiu. Na wielu frontach. W Koninie nie było korków na ulicach. A tu Łódź, wielkie miasto, wolność, bez rodziców. Wprawdzie do mnie przyjeżdżali...

ELLE ...i przywozili jedzenie?

S.B. Wielu znakomitych absolwentów tej szkoły zna kuchnię mojej mamy. Rodzice przywozili to wszystko starym wartburgiem, głowę dam, że rysowali rurą wydechową po asfalcie, tak był obładowany. Śmieję się. Tak naprawdę przyjeżdżali, żeby mieć mnie na oku. Prowadzili rodzaj dyskretnej inwigilacji. A to był moment potencjalnie niebezpieczny, mogłyby być narkotyki, alkohol. Zachłysnąłem się wolnością i tym światem.

ELLE Nie miał Pan kompleksów?

S.B. A dlaczego miałbym mieć? Skończyłem dobre liceum (kończył je także Jan A.P. Kaczmarek) w Koninie, miałem dobry dom. Zresztą Konin to świetne miasto. Bezpieczne, zero poczucia zagrożenia, aktów chamstwa czy wandalizmu. Pierwszy napad przeżyłem dopiero w Łodzi. Jechałem wtedy maluchem ze swoją ówczesną narzeczoną. Zatrąbiłem na faceta, który przebiegał Piotrkowską, pokazał mi palec, ja jemu. Widziałem w lusterku, jak podchodzi do mnie na światłach. Byłem wtedy chudy, ważyłem 75 kg i miałem gęste włosy. Nie wzbudzałem respektu jak teraz. Otworzył drzwi i dał mi pięścią w pysk. Zapaliło się zielone, wytarłem krew i pojechałem. Później zacząłem przed nią grać, że nie chciałem się przy niej wdawać w bójkę.

ELLE A tak naprawdę przestraszył się Pan?

S.B. No pewnie, że tak!

ELLE Skąd Pan znał Edytę Olszówkę? Podobno to dzięki niej zdawał Pan do szkoły filmowej?

S.B. Edyta mieszkała w Koninie. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Zresztą wiele lat później to z nią grałem w najtrudniejszym spektaklu w moim życiu, „Dotyku”. Tylko dlatego byliśmy w stanie w tym zagrać, że znaliśmy się tak dobrze. Naszych przygód z Konina starczyłoby na niejedną powieść. Dla Edyty wtedy zrobiłbym dosłownie wszystko. Przyjaźniliśmy się naprawdę na maksa.

ELLE I nic Was nigdy nie łączyło?

S.B. Nic. Czuliśmy, że tak nam pisane. Może to był instynkt?

ELLE Potrafi się Pan tak przyjaźnić z kobietami?

S.B. Moi najlepsi przyjaciele to kobiety. Nie mam takich wśród mężczyzn. Kobiety są prawdziwe. Uwielbiam wasze wzruszenie, emocjonalność. Jest mi to bliskie, bo mam w sobie duży poziom kobiecości. I nie wstydzę się tego, co więcej, uważam, że w tym moja siła. Że w wielkim, męskim ciele tkwi kobieca wrażliwość.

ELLE Z kim Pan się ostatnio zaprzyjaźnił?

S.B. Moja wielka fascynacja to Danuta Stenka, z którą kręciliśmy serial „Instynkt”. Kobieta nieprawdopodobna. Spędziliśmy razem 50 dni, od rana do nocy. Wiem, że zawsze mogę zadzwonić, kiedy potrzebuję naprawdę pogadać. Albo poradzić się w ważnej sprawie. Bardzo jej ufam w kwestiach zawodowych. Nasza przyjaźń ma też codzienne odsłony: teraz będę wiózł dla niej z Mazur skrzynkę wędlin, którą zamówiła u miejscowych. Śmieje się pani? Będę czuł ich zapach przez 250 kilometrów!

ELLE W czym Pan zawodzi przyjaciół?

S.B. Strasznie dużo obiecuję. I nie zawsze udaje mi się dotrzymać słowa. Dorośli mi to wybaczają. Dzieci mniej.

ELLE Czego Pan nigdy nie zapomni?

S.B. To było znowu w Kołobrzegu, tam, gdzie lata wcześniej przeżyłem dramat z podopiecznym chorym na padaczkę. Trzyletnia Antonina wypadła mi z wózka, głową na beton i straciła przytomność. Moja żona była wtedy w ciąży. Poszła do kościoła, na mszę. Dzwoniłem do niej z karetki miliard razy, ale nie odebrała. W końcu jak odsłuchała wiadomość, że jadę z Antoniną karetką, na piechotę, w ciąży, przybiegła do szpitala. Okazało się, że nic się nie stało, dziecko było w szoku. Tego samego dnia musiałem jechać 600 kilometrów na spektakl. Dzieci zostawiliśmy pod opieką moich rodziców w Kołobrzegu i wracaliśmy sami z Olą. Włączyliśmy kamerę, postawiliśmy ją przed sobą i jadąc, opowiedzieliśmy sobie wszystko, co się zdarzyło tego dnia. Musieliśmy to z siebie wyrzucić. Jeszcze nie obejrzeliśmy tego filmu.

TEKST Anna Luboń

ZDJĘCIA Artur Wesołowski

Stylizacja Zuzanna Kuczyńska

Makijaż Zosia Krasuska-Kopyt/D’vision

Produkcja Magda Gołdanowska