Szymon Bobrowski (fot. Artur Wesołowski)

ELLE Bardzo blisko współuczestniczy Pan w sprawach, które tradycyjnie ma na głowie kobieta.

S.B. Byłem przy wszystkich porodach. Przy pierwszym akcja zaczęła się, kiedy byłem na scenie. Żona przysłała SMS-a, że jeśli chcę asystować, to już. Grałem u boku Zbigniewa Zapasiewicza w „Glengarry Glen Ross”. Spytałem: „Panie Zbigniewie, czy ja mogę się dzisiaj nie kłaniać?”. „Dlaczego?”. „Bo moja żona właśnie rodzi i chciałem zdążyć”. „Oczywiście, wyjątkowo”. W samochód, dojechałem, 15 minut, jest Ignaś. Drugie dziecko, Antoninę, rodziliśmy tak, że akurat zdążyłem na spektakl. Przy trzecim już się donikąd ani znikąd nie spieszyłem. Wszystkie moje dzieci są pieruńsko inteligentne, obdarzone urokiem. Ktoś mógłby powiedzieć, że są trudne, bo mają własne zdanie. Teraz najmłodsza, czteroletnia Michalina, ma ideał do naśladowania, czyli starszą, siedmioletnią siostrę, i ja się w tym ich związku nie liczę. I tylko czasem staram się być stanowczy, dzięki czemu nasze ubieranie się trwa 30 minut.

ELLE Pana ojciec też się tak zajmował rodziną?

S.B. Mój ojciec pracował w kopalni węgla odkrywkowego w Koninie, codziennie do 15, a potem wracał do domu. Całe życie był górnikiem. Wszyscy mają koszmarne wspomnienia ze świętem 1 maja, a dla mnie to był jeden z najpiękniejszych dni. Ojciec wkładał mundur brzęczący medalami, a na głowę czako z białym pióropuszem. Na pochód szliśmy dumni, trzymał mnie za rękę, powiewała biało-czerwona flaga. Potem jedliśmy krupniok, dla dzieci były poustawiane place zabaw. Jasne, że nie było wolności, ale ja wtedy o tym w ogóle nie myślałem. Byłem dumny, że mój tata tak pięknie wygląda, silną ręką trzyma moją dłoń i idziemy na pochód. Za nami szli pracownicy elektrowni, a przed nami lekarze.

ELLE Czuje Pan sentyment za czasami dzieciństwa?

S.B. Miałem cudowne dzieciństwo. Ojciec bardzo dbał o rodzinę, jestem do niego podobny. Mama pracowała w dziale kreatywnym Państwowej Spółdzielni Spożywców. Zajmowała się reklamą i marketingiem, ale wtedy wszyscy kończyli pracę o 15 i do domu. Oboje byli bardzo opiekuńczy. Może rekompensowali mi to, że brat wyjechał w latach 80. do Niemiec? Chociaż to wcale nie był dla mnie jakiś dramat. Odziedziczyłem po nim pokój i sprzęt grający. Poza tym on wyjechał do raju. Jest szczęśliwy, pracuje jako elektronik na największym lotnisku w Europie, we Frankfurcie. Ja zresztą dzięki temu, że wyjechał, też zobaczyłem trochę Europy. Wie pani, jak mi teraz za bardzo odbija i łapię się na tym, czy dach w minicooperze zamówić czarny, czy biały, albo jaki fason crocksów kupić dzieciom, wyciągam swój zeszycik ze zdjęciami luksusów z wczesnej młodości. One mnie stawiają do pionu.

ELLE Co jest na tych zdjęciach?

S.B. Mój pierwszy hamburger. Gryziony w McDonaldzie we Frankfurcie. Albo jak się opieram o mercedesa „beczkę”. W dresie, który brat mi kupił, w butach Pumy – wtedy dla mnie nieosiągalnych. Hamburger! Z nabożną czcią odwijany z papierka. Miałem wtedy jakieś 15 lat. Zrobiłem sobie też masę zdjęć przy rowerach, bo zawsze kochałem jeździć. Przy witrynie sex-shopu.

ELLE Kto nauczył Pana kochać?

S.B. Na pewno mama. To jest kobieta z największym sercem na świecie. Jeszcze niedawno zdarzało się, że mama w trybie pilnym wsiadała w pociąg i przyjeżdżała z Konina pomagać. Kiedyś nawet ktoś w tym pociągu zwrócił jej uwagę, że ma bluzkę włożoną na lewą stronę. Bo rzucała wszystko, brała bieliznę do torebki i jechała. Mama jest nadopiekuńcza. Czasem muszę być wobec niej wręcz asertywny! Inaczej gotowa przyjść do teatru z kanapkami dla mnie. Często dzwoni, kiedy jestem na planie, i pyta, czy się nie zgrzałem. Wie pani, w końcu musiałem postawić granice. Bo jesteśmy już dwiema oddzielnymi rodzinami: dla mnie najbliższa rodzina to moja żona i troje dzieci.

ELLE I potrafił Pan przeciąć pępowinę?

S.B. Myślę, że dopiero niedawno. Dojrzałem. I zrozumiałem, że moja żona potrzebuje, żebym odciął pępowinę.

ELLE Pana ojciec ulegał mamie?

S.B. No pewnie, że tak! Nigdy tego nie krył. Jak większość mężczyzn z tamtej epoki. To są przecież ludzie, którzy żyją w małżeństwach z czterdziestoletnim stażem. W tych małżeństwach, które przetrwały tamte czasy, weszły w te i nadal są razem, każdy facet jest pantoflarzem. Ja też jestem. Mam już wysoką liczbę: 11 lat małżeństwa.

ELLE Mówi Pan, że jest pantoflarzem, ale to Pana żona nie pracuje.

S.B. Bo to ja jestem w tym domu mężczyzną. Moja żona nie musi się troszczyć o zmianę koła w samochodzie i o to, czy w spryskiwaczu jest płyn. Czy są pieniądze na koncie. Ola nie musi się tym martwić, bo wie, że ja zasuwam. Nie wyobrażam sobie, że musiałaby odwozić co rano troje dzieci, każde do innej szkoły czy przedszkola, i jeszcze zdążyć na dziewiątą do pracy. A ja w Toruniu, na planie. To jest życie? Takie życie szybko rozpada się w drobny mak. U nas w łazience jest wielka wanna i fotel. Wieczorami żona leży w tej wannie, ja siedzę w fotelu. I rozmawiamy: są łzy, są emocje, są nerwy. Jest wszystko. Mogę śmiało powiedzieć, że dobrze się znamy.

ELLE Jak Pan myśli, dużo dla Pana poświęca?

S.B. Jest mistrzynią Polski w tańcu latynoamerykańskim, niezwykle mocnym charakterem. Skończyła Szkołę Główną Handlową z wyróżnieniem. Jest o wiele bardziej utalentowana ode mnie, a ja nie jestem łatwym facetem. Tak, myślę, że Ola dużo dla mnie poświęca.

ELLE A Pan coś dla niej poświęca?

S.B. Poświęcam. Ja jestem kobieciarzem. Wie pani, jakie to jest poświęcenie? Ale jest mi dobrze. Bo dobrze ułożyliśmy naszą kostkę Rubika. Ale jeśli któregoś dnia moja żona postanowi wszystko zmienić, poprzekręca kostkę – do czego ma pełne prawo – będzie trzeba się dopasować. Mieliśmy trudny początek, bo miałem problem z przysięgą: „Ślubuję miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę do śmierci”. Dla mnie zamiast słowa „ślubuję” powinno być: „Dołożę wszelkich starań”. Chcąc być uczciwy wobec siebie, nie mogę komuś obiecać czegoś takiego. Nawet synowi nie mogę obiecać, że będę dobrym ojcem. Bo co, jeśli zapomnę, że mu obiecałem w piątek basen?

ELLE Na tym polega dobre ojcostwo?

S.B. W swoim ojcostwie staram się nie zawodzić dzieci, bo pamiętam te wszystkie momenty, kiedy mój ojciec mnie zawiódł. Nie było ich dużo. Ale zawdzięczam mu przede wszystkim to, że spędzał ze mną mnóstwo czasu. Oboje moi rodzice są ukochanymi dziadkami moich dzieci. Jak przyjeżdżają do nas, mój dziewięcioletni syn godzinami leży na łóżku z dziadkiem, który mu opowiada o kopalni. Czytają razem książki i mają miliard swoich spraw. „Tato, idź już” – słyszę, kiedy próbuję się w nie wtrącić.