Porzuciłeś bohaterów swoich poczytnych kryminałów na rzecz historii, w której jedna z kobiet zostaje porwana, a druga jest ofiarą brutalnej przemocy ze strony męża.
Remigiusz Mróz: Nie stronię w swoich książkach od trudnych scen, jeśli wymaga tego fabuła. Często sam zmuszam się do ich pisania, ale wychodzę z założenia, że zobowiązuje mnie do tego pisarska szczerość. W serii z Wiktorem Forstem opisywałem szczegółowo scenę pobicia jednej z bohaterek, starając się oddać to, co musi czuć kobieta w takiej sytuacji. Wiele czytelniczek się z tym utożsamiało, niektóre przedstawiały mi swoje historie. I to one tak naprawdę mrożą krew w żyłach, bo rozgrywają się w życiu osobistym, w domu, który przecież powinien być oazą bezpieczeństwa.

Skąd tak dobrze wiedziałeś, co czuje ofiara przemocy domowej?
Nie wie tego nikt, kto jej nie doświadczył. Zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby zrozumieć, z jakim koszmarem spotykają się kobiety takie jak bohaterka „Nieodnalezionej”. Największe wrażenie wywarły na mnie nagrania udostępnione w internecie przez Karolinę Piasecką. Obraz horroru, który się z nich wyłania, sprawia, że zaczynamy się zastanawiać, jak to w ogóle możliwe, że ktoś przetrwał coś takiego.

Jesteś feministą?
W świecie, w którym kobiety wykonują dwie trzecie pracy w skali całego globu, a osiągają tylko 10 proc. całości przychodów? Jak nim nie być?

Krążą o Tobie emocjonujące mity: że Twoje książki pisze kilka osób, że nie istniejesz, a jeśli, to nie sypiasz, nie jesz, nie oddychasz, tylko piszesz. Jaka jest prawda?
Skoro mówisz o micie, to muszę sięgnąć po genialną Margaret Atwood i użyć jej sformułowania, że każdy mit to jakaś wersja prawdy… (śmiech). Zapewniam, że nie tylko istnieję, ale też jem, oddycham i notorycznie się wysypiam. Teorie o kilku osobach piszących jako „Remigiusz Mróz” odbieram jako pochwałę pracowitości! Szczególnie cieszą mnie te, przy których okazji analizuje się moje książki i wykazuje, że posługuję się zupełnie innym stylem w powieściach historycznych, kryminałach, a jeszcze innym w tych, które napisałem jako Ove Løgmansbø.

Wydajesz nową powieść co trzy miesiące. Nie żal Ci -życia, którym – pisząc – nie żyjesz?
Ani przez chwilę! Bo jeśli prawdziwa jest teza, że czytelnik podczas lektury żyje tysiącem żyć, to pisarz może do tego dodać przynajmniej kilkaset więcej.

Popkultura chętnie podejmuje temat przemocy wobec kobiet. Ostatnio pojawił się w serialu „Big Little Lies” czy w powieściach z gatunku domestic noir. Chciałeś się wpisać w światowy trend?
„Nieodnalezioną” pisałem w pierwszej połowie zeszłego roku, kiedy trend nie był jeszcze silny, ale temat już był obecny. Tym razem po skończeniu pracy nad książką zrobiłem to, co każdy autor w Stanach czy Wielkiej Brytanii: rozesłałem tekst do agencji. Reakcja przekroczyła najśmielsze marzenia, zgłosili się agenci Joanne K. Rowling, Jo Nesbø czy… Roberta Pattinsona (śmiech). Ostatecznie postawiłem na Madeleine Milburn, agentkę z Londynu, która reprezentuje wschodzące gwiazdy thrillera i aktywnie działa w Hollywood. I skoro lubisz „Big Little Lies”, to może ucieszy cię fakt, że ta agentka współpracuje też z Reese Witherspoon, która po wyprodukowaniu serialu tworzy kolejne, o podobnej tematyce.

Zdarza Ci się zarwać noc na serial?
Ostatni raz zarwałem noc rok temu, przez koszmary, jakie miałem przy pisaniu „Czarnej Madonny”. Czasem kusi mnie Netflix. Dzielnie się opieram, bo rano muszę wstać ze świeżym umysłem i siadać do roboty! Przynajmniej, dopóki nie załatwię sobie tych wszystkich autorów, którzy mają za mnie pisać…
 

Rozmawiała Anna Luboń.