ELLE.pl: Jacy artyści muzyczni najsilniej wpłynęli na Twoje życie? Męża wyjątkowo możesz pominąć.

Paulina Krupińska: On mi gra tylko na nerwach [śmiech]. W moim życiu od dziecka zawsze była Anna Jantar. Jako mała dziewczynka zobaczyłam koncert podsumowujący jej twórczość i od tego czasu mi towarzyszyła. W różnych momentach swojego życia utożsamiałam się z jej piosenkami. W liceum z wielką namiętnością słuchałam Coldplay. Uważam, że robią kawał dobrej muzyki. Odkąd jestem z moim mężem jedyna muzyka, której dane jest mi słuchać w domu, to jazz. Najpierw nie bardzo mi pasował, ale teraz często łapię się na tym, że sama włączam jazzowe płyty. Na zmianę z hip-hopem! Od dwóch tygodni ciągle słucham nowej płyty Sokoła. Uważam, że jest genialna. Hip-hop również w dużym stopniu był i jest obecny w moim życiu.

To nie miewasz czasem dość tej muzyki? Bo domyślam się, że w Twoim domu jest ona obecna ciągle.

Chyba nie. Jeżeli ktoś myśli, że życie z artystą wygląda tak, że ktoś śpiewa do ucha piękne piosenki na dobranoc, to się myli. Bo artysta w domu przede wszystkim trenuje. I to nie są dźwięki, które są ładnymi dźwiękami. To są zapętlone kombinacje trudnych do zagrania na skrzypcach chwytów, aby wytrenować palce.

W domu to raczej ja jestem tą osobą, która przedstawia muzykę dzieciom.

Budzimy się rano do „Na wyspach Bergamuta” albo „Zabiorę brata na koniec świata”. Moja córka uwielbia śpiewać ze mną piosenki. Jest wielką fanką Sanah i Natalia Szroeder. Potrafimy przejść wiele kilometrów śpiewając różnego rodzaju piosenki polskich artystów. Moja Tosieńka ciągle pyta czy zaprosimy Natalkę Szroeder no naszego domu i czy będzie mogła zaśpiewać z nią na scenie „Parasole”.

To takie urocze, że ona nie rozumie, że jej tata też jest artystą, choć widziała go na scenie wiele razy. Nie myśli o nim jako o autorytecie muzycznym. Tę dziewczynkę ciągnie do artystek, fajnych dziewczyn. Chociaż w zakresie repertuaru bardzo liczy się ze zdaniem taty.

 

A gdybyś miała wybrać: muzyka czy dźwięki górskiej natury?

Na pewno dźwięk potoka. Kocham dźwięk spływającej z gór wody. I jeszcze taki, który dla większości ludzi jest raczej nieprzyjemny, czyli dźwięk zrywającego się halnego.

Jest w tym coś obłędnego. Szeleszczące liście, które po ziemi zamiata wiatr, działają na mnie kojąco.

My często słuchamy dźwięków natury właśnie przed snem. Deszcze, wodospady… I burza! Ja uwielbiam burzę. Przy burzy dobrze mi się śpi. Jestem też największą fanką białych szumów, które też lubią moje dzieci. Jeśli mogłabym „sprzedać” matkom receptę na dziecięcy sen, to byłoby to połączenie mocno wyciemniających zasłon i pluszaków wydających biały szum. Dzięki temu moje dzieci śpią dłużej.

Jesteś gadżeciarą?

Dotychczas z gadżetami było u mnie na bakier. Kiedyś ta sfera była praktycznie zawłaszczona przez mężczyzn. Teraz, odkąd producenci coraz chętniej wychodzą naprzeciw kobietom i tworzą gadżety właśnie z myślą o nich, tak jak marka Huawei, która stworzyła słuchawki FreeBuds Lipstick, to się zmieniło. Jest w nich coś niesamowitego. Przykuwają wzrok, są kobiece, designerskie. Nad ich projektem pracowało wiele osób ze świata technologii i sztuki. I co najważniejsze. Te słuchawki nie są tylko piękne. Kobiece opakowanie nie ustąpiło świetnej jakości dźwiękowi.

Czyli rozumiem, że ta współpraca narodziła się bardzo naturalnie… Uważasz, że na półkach z high-techem, z tym co doskonale dopracowane pod względem technologii, powinno być więcej kobiecych gadżetów? Dotychczas spotkałyśmy się tam raczej z tym, co ukształtowały męskie gusta.

Absolutnie tak. Bo dla nas kobiet design robi ogromną różnicę. Mam w towarzystwie dużo męskich audiofilii i rozumiem, dlaczego producenci wciąż próbują sprostać coraz większych wymaganiom z ich strony. Ale gdy ja wchodzę do sklepu ze sprzętem, widzę tylko słuchawki FreeBuds Lipstick. Kuszą wysublimowanym wzornictwem, ale też świetnym – w mojej opinii – dźwiękiem. Korzystam z nich ciągle i podpisuje się nogami, i rękami pod tym, co właśnie powiedziałam.

Bardzo cieszę się, że jestem częścią tego projektu i zostałam ambasadorką słuchawek, bo szczerze je uwielbiam.

Masz w tym swoją misę.

Dokładnie tak. Nawiązując do tytułu, który kiedyś zdobyłam powiem tylko, że niezwykle cieszę się, że przyszły do mnie bardzo urodziwe słuchawki. Działamy na siebie jak magnes [śmiech].

To ten kolor, ten kształt tak przyciąga? Bo mówimy tutaj o bezprzewodowych, czerwonych słuchawkach, które zostały zamknięte w opakowaniu imitującym szminkę. Dodają woman power?

Totalnie. Ja nigdy nie używałam czerwonej pomadki. Moja makijażystka, z którą współpracuję od dwóch lat przy różnych projektach ciągle powtarzała: „Paula, ja tak marzę, żeby zrobić Ci czerwone usta”, na co ja konsekwentnie odpowiadałam: „Przestań, ja tak tragicznie wyglądam w tym kolorze”. Ale dopięła swego. Pomalowałyśmy usta na czerwono przy sesji do magazynu ELLE. Były czerwone usta, czerwone paznokcie i czerwone słuchawki. Ja się czułam, jak na najbardziej ekskluzywnej sesji na świecie. I od tego momentu – wierz mi lub nie – ja sama ciągle maluje usta na czerwono i maluje paznokcie pod kolor.

Zakładam jeszcze słuchawki i dostaję powera.

Co najlepsze, te słuchawki imitują szminkę nie tylko kształtem, ale też rozmiarem. A to, że w kobiecej torebce nie mieści się już nawet telefon, to wiemy wszystkie. I wszystkie wiemy również, że szminka mieści się zawsze. Wszędzie „chodzą” ze mną i ułatwiają mi życie. I nie wypadają z uszu! Mam wrażenie, że zostały skrojone specjalnie, pod kobiece ucho.